niedziela, 23 sierpnia 2015

Dlaczego to jest takie trudne?


Dlaczego zdobycie funduszy na start w wielkim wyścigu, jakim jest Finnmarkslopet, jest takie trudne? Dlaczego 20 tysięcy złotych, taki jest koszt samego startu, bywa barierą nie do pokonania? Przynajmniej w naszym przypadku.
Musimy przeanalizować wszystkie za i przeciw, aby znaleźć odpowiedź na te pytania.

Po pierwsze, drugie i trzecie - żyjemy w Polsce i ma to ścisły związek z powstającymi kłopotami. Zawodnicy z Niemiec, czy Skandynawii często uprawiają mushing po pracy. Nawet ten długodystansowy. Norweg wraca z pracy, zapina psy i robi kilkugodzinny trening. Rano znowu idzie do pracy, w której nikt nie wymaga od niego stawania na głowie i siedzenia po godzinach, co w naszym pięknym kraju jest obecnie normą. Norweg nie słyszy ilu to chętnych tylko czyha na jego zawodowe potknięcie, aby przejąć wymarzoną posadę. Tak ma Norweg, Szwed, Fin, Niemiec, Holender, może i Francuz.

Polak wstaje o 6 rano i jedzie do roboty, w której spędza nawet 12 godzin. I wciąż się w niej martwi, czy ta robota będzie na dłużej, czy tylko na chwilę. A do tego te żałosne pieniądze, które oferują nasi pracodawcy. Sam buduje dla siebie pałac, jeździ furą za 150 tys. zł, ale nie ma z czego zrobić podwyżki dla pracowników. Polak o mushingu może zapomnieć. W jego zasięgu jest maksymalnie obejrzenie film o zaprzęgach na you tubie!

Jedyny sposób u nas na trwanie w mushingu to znalezienie sponsorów. Tu mamy kilka możliwych metod. Pierwsza to klasyczne żebractwo. Chodzimy od firmy do firmy oferując reklamę w zamian za wsparcie. Polskim biznesem czestokroć zarządzają rekiny wyrosłe na komuchowskim gruncie, którym coś tam kiedyś udało się zachachmęcić i dziś są wielkimi biznesmenami, nie wszyscy rzecz jasna. Z takimi nawet nie ma o czym rozmawiać. Idzie człowiek na spotkanie, gada do gościa po drugiej stronie biurka i już po pierwszych zdaniach wie, że tamten kompletnie nie rozumie o czym mowa. Nie kuma, że można mieć pasję, poza tą do pieniędzy i młodszych od siebie i własnej żony kobiet. Zresztą taki nie potrzebuje reklamy. Od lat tkwi w układach, które zapewniają zbyt jego produktom.
Z takich spotkań wychodzi się z tak ogromnym niesmakiem i w totalnym wku...niem na samego siebie, że się w ogóle tam poszło, że brak słów.

Inny sposób to żebractwo korporacyjne. Czyli spotykamy się z prezesem, czy dyrektorem.... Guzik prawda z nikim się nie spotykamy, bo odbijamy się jak od ściany od sekretarki wyżej wspomnianego. Prawdą jest, że aby "sforsować" sekretarkę musimy mieć kogoś kto nam to załatwi. Jak takiego kogoś nie mamy to dupa blada. Nie ma spotkania, nie ma kasy, a nawet nadziei na nią. Proste i jasne.

Pozostaje jeszcze crowdfounding. To sposób dobry, i w miarę szybki. Portale, które takimi zbiórkami się zajmują zrobiły z nich niestety miejsca sprzedaży grupowej. Wystawiając tam własny projekt trzeba przygotować coś co się ludziom sprzeda. Koszulki, torby, czapki, kubki, skarpety, obrazy, książki. To nie jest już prawdziwy crowdfounding, czyli zbiórka społecznościowa, w której jedyną nagrodą powinna być satysfakcja z udziału w projekcie poprzez jego częściowe finansowanie. To jest natomiast sklep z gadżetami.
Mimo to, taki sposób pozyskiwania środków na projekt jest u nas najpewniejszy. I najmniej obciążający psychicznie. W tej metodzie nie jesteśmy żebrakami oraz kontaktujemy się z osobami zainteresowanymi naszą działalnością. To plus nie do ocenienia w porównaniu do poprzednich metod.

Teoretycznie wydawałoby się, że takie 20 tys. to powinno się zarobić. Próbujemy od lat i nic z tego. A nie przepraszam raz się udało wyłącznie dzięki pracy naszej firmy zarobić pieniądze na wyjazd na Finnmarkslopet. Wtedy jednak choroba pokrzyżowała nam plany :) Odbyło się to jednak strasznym kosztem i w konsekwencji klepaniem biedy od wiosny do jesieni.
Normalnie wygląda to tak, że pracując i zarabiając z kilku źródeł, ledwo starcza na utrzymanie kennelu i nas. O takich fanaberiach jak start w wyścigu, wyjazd na wyprawę, czy urlop, nie ma nawet co kombinować.
W Polsce ludzie zbyt mało zarabiają, aby chętnie wydawali pieniądze na atrakcje oferowane przez naszą firmę. Przecież nie są to produkty pierwszej potrzeby. Wiemy coś na ten temat, sami nie dajemy zarobić nikomu poza przemysłem spożywczym, bo nas na nic więcej nie stać.

Mamy jeszcze ofertę dla samorządów. To jest coś czego właściwie jeszcze nie próbowaliśmy. To znaczy w całej naszej historii trzy razy zwróciliśmy się do urzędników i trzy razy rozpatrzono nasz pomysł pozytywnie. Działo się to jednak na przestrzeni 12 lat i dotyczyło niewielkich kwot.
Pokładamy jednak w tym kierunku jakieś tam nadzieje, wiec spróbujemy.
Jeśli nie znajdziemy wsparcia, to trzeba będzie działalność sportową zakończyć. I tyle. Nie możemy z trudem zarabianych pieniędzy wydawać na wyjazdy, a potem nie mieć co włożyć do psiej miski.

Może jednak tak źle nie będzie. Są szanse i zamierzamy je wykorzystać, a przynajmniej sprawdzić, czy są one dla nas.

Problem z długodystansowym mushingiem polega wyłącznie na braku pieniędzy. To ten brak nie pozwala się zaprzęgowi przygotować do startu, ani tym bardziej na nim stanąć. Zdarzało się już nam w przeszłości, że musieliśmy przerywać ciężkie treningi, bo brakowało kasy na odpowiednią dietę dla psów. Wiemy, że niektórzy się tym nie przejmują i dają czadu mimo braków żywieniowych, potem ich psy wyglądają jak widma, ale u nas to nie przejdzie. Psy muszą mieć pełen komfort, inaczej to nie ma sensu.
A koszty utrzymania kennelu, a sportowego zaprzęgu to dwie różne sprawy. Kiedy psy nie pracują to niewiele potrzeba, aby odpowiednio zbilansować im dietę. Ze sportowcami jest znacznie trudniej. Aby nasze psy mogły odnieść sukces na wyścigu takim jak Finnmarkslopet, nie może im niczego brakować. Ani odpowiedniego żywienia, ani opieki weterynaryjnej, ani suplementów diety. Na to potrzeba dużo pieniędzy. Im większy sportowy zaprzęg tym więcej.

Po kilkunastu latach zajmowania się zaprzęgami i posiadając doświadczenie zdobyte w tym czasie, wiemy, że pieniądze to jedyny problem stojący nam na drodze do rywalizowania jak równy z równym. Nawet z Norwegami którzy są w Europie najsilniejsi na długich dystansach.
Całą potrzebną do wygrywania wyścigów wiedzę już mamy. I nawet nasz ciepły klimat nie jest w stanie nam w tym przeszkodzić. Jesienią można tak pokierować treningiem, że osiągniemy to co zaplanowaliśmy, a potem, na miesiąc, czy nawet dwa przed wyścigiem można przecież trenować za kołem polarnym. To też tylko kwestia pieniędzy.


6 komentarzy:

  1. Krzysztof mushing jest niezwykle ciężką i b.drogą dyscypliną, w większości nie na Polskie warunki, przy naszych pensjach miesięcznych ok. 2 tyś. zł. Trzymam za was kciuki, może wam się uda, nie wiem?. Pamiętaj jednak o priorytetach, masz syna Kacpra, którego trzeba wychować i dać mu lepsze może niż wy macie życie. Poza tym, Darkowi Morsztynowi wyścig w Finnmarkslopet się udał i to wielokrotnie, nie jesteście pierwszymi i jedynymi, może warto go podpytać o jego receptę na sukces albo podjąć z nim współpracę by razem wystartować w najbliższych zawodach. Pozdrawiam - wasz stary klient ze Śliwiczek Tomek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Tomku. odpowiem na Twój komentarz rozpisując się nieco. Otóż nie ma czegoś takiego jak "polskie warunki", poza problemami budżetowymi. O niskich pensjach i braku stabilu właśnie piszemy w tym poście. Pod innymi względami nie ma specjalnych różnic. Owszem, w Skandynawii są lepsze warunki do treningu, jest śnieg, choć też nie zawsze. Dlatego powinno sie tam trenować przed zawodami, a nie w Polsce. Tak samo jest w wielu innych dyscyplinach sportowych. Narciarze biegowi siedzą latem gdzieś na lodowcach, czy w Nowej Zelandii, albo jak obecnie Justyna Kowalczyk w Ameryce Południowej. To kwestia tylko i wyłącznie budżetu. Kiedy on jest to trenować można w dowolnym miejscu na Ziemi.
      Druga sprawa. Darkowi Morsztynowi wcale nie udał się Finnmark wielokrotnie. Wyścig ukończył na pięćsetce jeden raz, 6 lat temu. Bodajże przy czwartej próbie. Potem jeszcze wystartował na 1000 km, ale bez sukcesu. Jego recepta? To nie jest człowiek, który dzieli się swoimi doświadczeniami. Wręcz przeciwnie. Poza tym to my z Darią mamy bogate doświadczenie wyprawowe, którego on nie posiada. Jego długodystansowe cv to wyłącznie kilka prób na Finnmarku. Nie wiem, czy wiesz, ale to ja posiadam rekord Polski w długości odbytej wyprawy oraz czystości jej stylu. Daria jest jedyna Polką robiąca wyprawy na własnych psach. O co miałbym podpytać Morsztyna? Zresztą ostatni raz rozmawiałem z nim przed wyjazdem na Finnmarslopet w 2014 roku. Chciałem zapytać o dojazd, o lodowiska na drogach i jazdę w norweskich górach. Wróciłem własnie z wyprawy w Finlandii i tam była tragedia na szosach. Wiesz jak ze mną rozmawiał? Dowiedziałem się, że on jest najlepszym maszerem na świecie, wszyscy inni są do bani i tylko on jest w stanie sobie poradzić w takich warunkach. Straszny bufon, żeby nie powiedzieć cham. To tyle na temat Morsztyna. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Kurcze, kiepsko macie. Niestety polska to biedny kraj gdzie ludzie są mocno eksplatowani. Myśleliście by zwrócić się do firm robiących rzeczy do psich sportów uciągowych?

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedny kraj, to prawda, choć nie do końca. A firmy ... no cóż, próbowaliśmy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Krzysztof, zostawmy może temat Pana Morsztyna, jak ktoś bźdżi się w swojej głupocie to jego problem, nie ma co się oglądać za siebie i robić swoje. Nie jestem ekspertem w temacie, ale na pewno podzielisz moją opinię, psie zaprzęgi najbardziej popularne są w krajach około arktycznych jak Norwegia, Kanada, Allaska, daleka Syberia, Tuwa itp. Większość ludzi z krajów zachodnich ma bardzo komfortową sytuację finansową, większość uczestników psich zaprzęgów, jak sam piszesz na swoich postach traktuje swoją pasję, prawie jako codzienne zajęcie, po pracy. Bardzo trudno jest z kimś takim konkurować, biorąc pod uwagę bardzo marne Polskie warunki. Wziąłeś na siebie ogromne wyzwanie, życzę byś je zrealizował, ale wszystko w granicach rozsądku, nie po trupach. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Od jakiegoś czasu z Darią walczysz z kurewstwem i chamstwem tego świata. Niestety nie wygrasz, bo jest tego cała masa a przez to zatracasz tylko swoją cenną energię, która powinna pójść w co innego. Moja żona podsunęła mi taką sugestię i propozycję aby po pierwsze pomyśleć o założeniu fundacji na konto, której ludzie mogliby odpisywać 1% procent od podatku, to by rozwiązało np. problem żywienia psów i opieki weterynaryjnej, to już coś. Poza tym powinieneś nawiązać współpracę z miejscowymi szkołami, przedszkolami itp. żeby w ramach wycieczek psich zaprzęgów, zamiast nudnej wycieczki do muzeum płacili za przejazdy psim zaprzęgiem. Warto na saniach używać reklam firm, tak jak na meczach piłkarskich, z tego masz dodatkowe pieniądze. Biorąc przykład jak himalaiści szukają sponsorów na wyprawy, oprócz dofinansowania Polskiego Związku Alpinizmu ludzie ci szukają wielu różnych sponsorów, głównie sklepy turystyczne i firmy produkujące szpej, ubiory, latarki itp. z pewnością ich projekty i wyprawy kosztują znacznie drożej niż twoja wyprawa do Norwegii. Małe i średnie firmy mogą dać największe wsparcie, przedsiębiorca to co da odpisuje od podatku, więc ma zwrot części tych kosztów, które dał. Poza tym można składać wnioski na rozwój lokalnej turystyki do Ministerstwa Sportu i Turystyki, chyba składa się te wnioski w styczniu. Mówili, że Unia da z tego projektu dużo pieniędzy, w ramach wspierania lokalnej atrakcji turystycznej np. "psie zaprzęgi" Nie warto się zniechęcać, trzeba dalej szukać i drążyć temat. Może w końcu udałoby się wam na uczciwych zasadach kupić stary, drewniany, rozpadający się dom i tam zrobić swoją agroturystykę, z atrakcją psich zaprzęgów. Można również pod Castoramą kupić drewniany 35 m domek i postawić go bez zezwolenia, do tego zrobić ogrzewanie i obok zbudować woliery dla psów i do tego zakupić niewielki płachetek ziemi 2-3 ary (1 ar = 10x10 m). Gdybyście mieli działalność, macie możliwość wzięcia dowolnego kredytu w banku, może na złodziejskich zasadach ale jak macie pieniądze, to możecie ruszyć ze swoimi projektami, spłatę można rozłożyć w czasie, jak znajdzie się w miarę uczciwy bank, polecam banki regionalne, zbożowe itp. które wspierają lokalną społeczność. Tyle na teraz, jak coś jeszcze przyjdzie do głowy, to napiszemy :)

    OdpowiedzUsuń

Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...