poniedziałek, 29 lutego 2016

Po premierze



Mamy za sobą dwa pierwsze spotkania z "23 kilometrem" . 25 lutego w Katowicach przyszło nas posłuchać 160 osób w niesamowitej scenerii Kinoteatru Rialto. Spotkanie to zorganizował Irek Kapler w ramach cyklu Rialto w Podróży. Świetna atmosfera, sporo pytań od widzów i dedykacji wpisanych do książek.
Mówiło także o niej Radio Katowice, a jeden egzemplarz książki powędrował do słuchacza, który udzielił poprawnej odpowiedzi na konkursowe pytanie.
Premierę zatem książka ma za sobą.

Dwa dni później byliśmy już na festiwalu podróżniczym Włóczykij w Gryfinie. Przenieśliśmy się dosłownie na drugi koniec Polski, w okolice Szczecina.
W Rialto byliśmy jedynymi prelegentami tamtego dnia. Na Włóczykiju trafiliśmy w prawdziwy kocioł. Trzy sale oddalone o około 100 metrów od siebie. Trzy prelekcje jednocześnie i około sześciuset osób przemieszczających się w przerwach pomiędzy salami. W tym wszystkim my, z pokazem zaplanowanym na sam koniec. Mieliśmy wystąpić o 20.30, ale ze względu na mały poślizg, wystartowaliśmy z opowieścią prawie o 21.
Prezentowanie własnej historii na festiwalu to zupełnie inna "bajka". Trzeba czekać, aż skończy prelegent przed nami, potem w ekspresowym tempie przekazać własne materiały i zacząć. Na dodatek widzowie mają porównanie jak opowiadali poprzednicy i jest ryzyko, że usłyszy się potem, że "tamta opowieść była fajniejsza". Nic takiego nie dotarło na szczęście do naszych uszu, ale presja jest. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Za miesiąc drugi z festiwali, na którym będziemy mieli przyjemność się zaprezentować.

W ferworze spotkań nie robiliśmy zdjęć. Dlatego dorzucimy je tutaj jak już jakieś do nas dotrą.

środa, 24 lutego 2016

Nowy rozdział

Jutro otwieramy w jakimś stopniu nowy rozdział w naszym życiu. Pierwsze spotkanie autorskie z pierwszą własną książką, to nie jest coś, co przeżywa się często. Raczej raz w życiu. Druga książka, jeśli ją napiszemy, będzie już drugą książką.
Ta pierwsza jest w całości nasza. Sam ją napisałem, sami znaleźliśmy ludzi, którzy zrobili korektę i skład. Uczestniczyliśmy także w projektowaniu okładki. Wreszcie umówiliśmy się z drukarnią i zleciliśmy druk. Wszystko to odbyło się bez żadnych pośredników. I udało się. Teraz czekamy już tylko na opinie czytelników. Czekamy oczywiście z niemałym niepokojem. Na szczęście znamy już kilka z nich. Są pozytywne. Nie ma wiele równie wspaniałych rzeczy na świecie ponad satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Ta jest ogromnie ważna dla nas ludzi.

Jutro pierwsze spotkanie, potem następne i jeszcze kolejne. Sporo ich pojawiło sie w naszym kalendarzu. Umówiliśmy je w różnych miejscach. W bibliotekach, w domach kultury, ale także na festiwalach podróżniczych. czy klubach podróżników, a nawet targach turystycznych. Wszystkie one są równie ważne i na wszystkich z nich damy z siebie wszystko. Niezależnie do ilu osób będziemy mówić.

W przeddzień wyruszenia w Polskę z "23 kilometrem" odczuwamy oczywiście pewien niepokój, tremę. Dzieje się tak pomimo sporego doświadczenia w takich "występach" jakie posiadamy. Przecież od 2010 prowadziliśmy dużo prelekcji. Jednak ten cykl jest inny. Mamy przecież książkę, czyli pozostawimy po sobie trwały ślad, nie tylko ulotne, wypowiedziane słowa. Książka zostanie i będzie musiała się obronić sama. To zupełnie nowe doświadczenie.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Włóczykij 2016


Dwa dni po spotkaniu w ramach Rialto w Podróży, przeniesiemy się na drugi koniec Polski w okolice Szczecina, aby wziąć udział w Gryfińskim Festiwalu Miejsc i Podróży Włóczykij.
To już dziesiąty Włóczykij, który co roku skupia na swoich scenach rozmaitych podróżników oraz wielu widzów.
Na jego stronie napisano:
11 dni festiwalu, co najmniej 120 prelegentów i ponad 100 wydarzeń. Tak w największym skrócie wyglądać będzie jubileuszowy 10. Gryfiński Festiwal Miejsc i Podróży Włóczykij, który odbędzie się w Gryfinie w terminie od 25 lutego do 6 marca 2016 r.
Od lat "kręgosłupem" programu festiwalu są spotkania z ludźmi, którzy opowiadają o swoich wyprawach, dziełach oraz przedsięwzięciach realizowanych w różnych częściach świata. Tradycji stanie się zadość i tym razem nie będzie inaczej. Gryfino stanie się miejscem gdzie przecinać się będą szlaki reportażystów, etnologów, alpinistów czy miłośników ekstremalnej turystyki rowerowej. Pośród gości swój udział w imprezie zapowiedzieli m.in. jeden z najbardziej cenionych polskich współczesnych pisarzy Andrzej Stasiuk, a także Przemek Kossakowski, autor popularnych programów "Szósty zmysł" oraz"Inicjacja".
Na festiwalu zagra blisko 10 grup muzycznych m.in.: Fruitcakes, Tabu, GRUFF!, a regionaliści zabiorą widzów m.in. do Barlinka. Jeden dzień festiwalu odbędzie się również po niemieckiej stronie. W programie nie zabraknie także wielu innych wydarzeń, takich jak: degustacje potraw, pokazy filmów świata, warsztaty dla dzieci i młodzieży, ekstremalny rajd na orientację na 50 i 100km oraz Bal Włóczykija.
Organizatorami imprezy są: Gryfiński Dom Kultury, Zakrzywienie Czasoprzestrzeni, Urząd Miasta i Gminy Gryfino"
Nic dodać, nic ująć. Kto jeszcze może, niech rusza do Gryfina. Do zobaczenia.
Po spotkaniu będzie możliwość zakupu naszej książki.

niedziela, 21 lutego 2016

8 marca 2014


Wiatr szalał coraz bardziej z każdą chwilą. Pchał przed sobą mokre masy śniegu padającego obficie od kilku godzin. Sanie stawiały duży opór, z którym walczyć musiało siedem już teraz psów i ja. Napieraliśmy jednak uparcie przed siebie. Nie mieliśmy zresztą innego wyjścia. Mój zespół musiał dotrzeć do Jotki. Mimo wszystko.
W Jotce byli ludzie. I bezpieczeństwo.Tak bardzo potrzebne po tym co się stało. 
Między mną a psami panowało milczenie. Żadnych słów, dźwięków, nawet komend, kiedy zaprzęg zbliżał się do skrzyżowania szlaków. Dante wiedział dokąd biec. Wyręczał mnie ze wszystkiego. Kochany pies. Prowadził zaprzęg jak doświadczony, znający doskonale teren przewodnik, a przecież był w tym miejscu pierwszy raz w życiu. Tak jak ja i reszta psów. 
Szliśmy wszyscy za nim. Ja, Zuza, Tanda, Henia, Arina, Pips i DeDee. Ufaliśmy jego intuicji.
W taki sposób przyszło temu wielkiemu liderowi rozstać się z najdłuższymi wyścigami. Odcinek z Alty do Jotki to był jego popis.
Miało być inaczej. Ten wyścig miał być ostatnim Dantego, ale pierwszym z wielu naszego zespołu. To on miał nas wprowadzić na długodystansowe "salony". Wyszło zupełnie inaczej. Los zakpił z naszych marzeń. Wyśmiał nasze poświęcenie i lata ciężkiej pracy. I nic nie mogliśmy na to poradzić. Przynajmniej nie wtedy.

Posuwaliśmy się powoli, często robiąc przerwy. Okropny ładunek w saniach zbyt mocno obciążał nasze siły i morale. Znalazłem się na samym dnie mojej duszy. Dobiłem na poziom tak niski, na jakim nie znalazłem się jeszcze nigdy w dorosłym życiu. I nie mogłem leżeć na tym dnie bezczynnie. Musiałem działać, bo mogło wydarzyć się coś jeszcze gorszego. Do Jotki brakowało nam jeszcze kilku kilometrów, więc miałem chwilę, aby poradzić sobie z psychiczną masakrą. Okiełznać ją na chwilę chociaż, aby móc dalej walczyć. 

Do Jotki dotarliśmy z burzą śnieżną dosłownie na plecach. Teraz musieliśmy już tylko przetrwać. I nic więcej.

To może być fragment początku dalszej części opowieści. Kontynuacja historii opowiedzianej w "23 kilometrze". Przecież przetrwaliśmy ostatecznie i historia potoczyła się dalej. Jej koniec nie jest jeszcze pewny, ale ona się toczy po swojemu. Ta historia zostawia po sobie ślady, wyraźne, nie pozwalające o wielu sprawach nigdy zapomnieć. Wystawia też rachunki, które trzeba spłacać na różne sposoby. Niektóre też trzeba wyrównać kiedyś, aby zaznać spokój. Tak jak te z Finnmarkslopet. Tam trzeba wrócić i odczynić ten wyścig, to miejsce. Muszę się tam kiedyś znowu znaleźć. Zwłaszcza w TYM miejscu. Nie zaznam bez tego spokoju.

sobota, 20 lutego 2016

Premiera "23 kilometra"



Pierwsi czytelnicy już czytają książkę, kolejni dostaną ją do rąk w najbliższym czasie. Sukcesywnie wysyłamy "23 kilometr" do czytelników. Sporo jest tych wysyłek. W każdą książkę trzeba wpisać dedykację, więc chwilę to trwa. Każdego dnia jednak wysyłamy za pośrednictwem poczty kolejne egzemplarze. Do końca przyszłego tygodnia powinniśmy jednak uwinąć się z wysyłkami.

Tymczasem wielkimi krokami zbliża się pierwsze spotkanie autorskie. Już 25 lutego o godzinie 19 będziemy mieli niezwykłą przyjemność zaprezentować książkę publiczności na żywo w Kinoteatrze Rialto w Katowicach. Będzie to oficjalna premiera "23 kilometra". Miejsce wymarzone na taką uroczystość.
Rialto jest najstarszym kinem na Śląsku. Rozpoczęło swoją działalność w 1913 roku, w obiekcie specjalnie zbudowanym w tym celu. Z powodzeniem działa do dziś, opierając się konkurencji multipleksów. Udaje się ta sztuka dzięki ciekawemu repertuarowi, organizacji rozmaitych festiwali filmowych, górskich, fotograficznych, impres podróżniczych, czy sceny kabaretowej. Funkcjonuje w Rialto także Klub Seniora.
Odbywają się tam także koncerty wielu gwiazd naszego rynku muzycznego.
25 lutego także my będziemy mieli wielką przyjemność opowiedzenia o naszej pasji i zaprezentowania książki w tym historycznym i pięknym miejscu.

Patronat medialny nad naszym spotkaniem objęło Radio Katowice, gdzie dziś o godzinie 14.15 będziecie mogli o imprezie posłuchać, a także Klub Podróżników Namaste z Katowic.

Zapraszamy serdecznie wszystkich, którzy mogą dotrzeć do Katowic na to wyjatkowe spotkanie z historią Śląska i z naszą pasją. Do zobaczenia w Rialto.

czwartek, 18 lutego 2016

9 dni, 1 godzina, 25 minut

9 dni, 1 godziny i 25 minut potrzebował tegoroczny zwycięzca Yukon Quest, by pokonać 1000-milową trasę z Fairbanks do Whitehorse. Został nim Hugh Neff, maszer z Alaski, triumfator tego wyścigu także w roku 2012, wielokrotny uczestnik Iditarod, w którym także zawsze zaliczany był i jest do faworytów. Jedyny człowiek na świecie, który zaliczył wszystkie trzy najdłuższe wyścigi na naszej planecie. W 2013 bowiem, wystartował i ukończył na siódmym miejscu tysiąckilometrowy Finnmarkslopet.

Drugie miejsce zajął Brent Sass, ubiegłoroczny Yukon Quest Champion. Sass prowadził wyraźnie w wyścigu aż do półmetka w Dawson City. Potem jednak przyszły kłopoty. Zarówno jego, jak i psy dręczyła biegunka. Wykorzystał to Neff i zwyczajnie odjechał. Sass pozbierał się co prawda na ostatnich dwustu milach, ale Neff konsekwentnie utrzymywał niedużą przewagę. Na mecie dzieliła ich zaledwie godzina i dwadzieścia jeden minut!

Trzeci na mecie Allen Moore przekroczył ją po 9 dniach, 3 godzinach i 59 minutach. Dwie i pół godziny później znalazł się na niej czwarty Matt Hall.
Zważywszy dystans jaki pokonały zaprzęgi to różnice na mecie niewielkie. Można powiedzieć, że zespoły deptały sobie po piętach. Każdy popełniony błąd na trasie mógł kosztować miejsce.
Taki jest mushing!

Yukon Quest obecnie dobiega końca, wolniejsze zespoły jeszcze są na trasie, ale dzisiaj, czy jutro pewnie dojadą do mety. Podziw muszą budzić wszystkie psy, które biorą udział w takich zawodach. To nieprawdopodobnie silne i wytrzymałe zwierzaki. Kiedy patrzy się na nie na trasie, czy potem już na mecie, nie widać po nich jakiegoś specjalnego zmęczenia, mimo że ono musi być. Biegną przed siebie, zatracone w tym biegu. Widać wtedy, że to jest ich świat. Bieg jest sensem życia, wypełnia je w całości. Zawsze mówimy, że psy biegają dla siebie, nie dla satysfakcji człowieka. Ludzie tylko mają zaszczyt się do tego biegu przyłączyć. Znaleźć w psioludzkim zespole i wziąć udział w psim biegu. To ogromna wartość. Wspaniały przywilej.
Wszystkie długodystansowe alaskan husky startujące w tak długich wyścigach to znakomici biegacze. Wyjątkowe psy o doskonałych możliwościach psychicznych i fizycznych. Wyścig jednak wygrywa ten zaprzęg, który potrafił i miał w sobie tyle gotowości do treningowej pracy, aby się doskonale do startu przygotować. To jednak jeszcze nie wszystko. Drugim najważniejszym czynnikiem jest taktyka i doświadczenie. Trzecim, kto wie czy nie najistotniejszym, jest opieka nad psami w czasie biegu i przerw.
Kto połączy te wszystkie elementy ma szansę na sukces. Właściwie tylko ten!


wtorek, 16 lutego 2016

Rialto w Podróży



"23 kilometr" ukazał się drukiem! Jakże wspaniale jest wypowiedzieć te słowa. Dwadzieścia dwa miesiące pracy nad tekstem. Dwadzieścia dwa miesiące nadziei i zwątpień. Szukania pieniędzy, jakież to okropne zajęcie, szukania sposobu, wsparcia. I jest!
Teraz pojawiło się kolejne zmartwienie. Jak przyjmą ją czytelnicy? Czy spodoba im się książka? Czy zainteresuje opowiedziana w niej historia? Męka tworzenia i strach przed klęską. Esencja życia.

Odrzućmy jednak lęki. Nie po to wydawaliśmy książkę, żeby teraz nie spać po nocach ze strachu. Z otwartą przyłbicą czekamy na opinie czytelników, im oddajemy się pod osąd.
Tymczasem jednak organizujemy spotkania autorskie. Chcemy z "23 kilometrem" pojawić się wszędzie, w całej Polsce, a jeśli okaże się to możliwe i potrzebne, także za granicami naszego kraju.

Premiera książki odbędzie się 25 lutego w Katowicach, na scenie Kinoteatru Rialto. Organizatorem naszego spotkania jest Irek Kapler, który stworzył tam cykl imprez podróżniczych pt. Rialto w Podróży. To dla nas zaszczyt, że Irek zaprosił właśnie nas na jedno z pierwszych spotkań. Trudno o lepsze miejsce na premierę książki.
Spodziewamy się sporej grupy uczestników. Rialto w Podróży dokłada do tego starań. Patronem medialnym spotkań z podróżnikami jest Radio Katowice, które zorganizuje konkurs dla swoich słuchaczy. Będzie to konkurs o tematyce podróżniczej, a nagrodą w nim stanie się nasza książka!

Zapraszamy serdecznie do Katowic wszystkich, którym jest tam po drodze. Po prelekcji będzie czas na zakup "23 kilometra" z dedykacją.

sobota, 13 lutego 2016

Wieści z Yukonu



Po 36 godzinnym odpoczynku najszybsze zaprzęgi ruszyły dziś z powrotem na trasę. Wychodziły w takich odstępach w jakich przychodziły do Dawson City. Pierwszy Brent Sass, potem Allen More, a za nim Hugh Neff. Ta trójka obecnie przewodzi w wyścigu, choć zamienili się miejscami. Na dodatek mocno zbliżył się do nich Matt Hall.

O sytuacji na trasie jeszcze napiszemy, ale dzisiaj chcemy wspomnieć o długodystansowych psach. Na stronie Yukon Quest można przeczytać kilka znakomitych tekstów o alaskan husky. Oto fragment:

"Yukon Quest jest napędzany psami zaprzęgowymi. Ci niesamowici psi sportowcy są sercem i duszą tego wielkiego wyścigu. Ich przodkowie pozwolili ludziom osiedlić się na Dalekiej Północy w XIX wieku oraz ponad 100 lat temu ostatecznie stworzyć północny świat, którym możemy cieszyć się dzisiaj.

Doskonała opieka nad psami jest jedną z podstawowych zasad Yukon Quest. Ten wyścig poświęcony jest edukacji, zachęca do tego i wymaga jak najwyższego poziomu opieki nad wszystkimi psami startującymi w tym wyścigu.

Psy zaprzęgowe startujące w Yukon Quest to elita maratończyków. (...) Żadne zwierzę na ziemi nie może się z nimi równać pod względem wytrwałości, poświęcenia i zdolności do pracy w ciężkich warunkach Północy."

Długodystansowe alaskan husky to doskonali biegacze. Ideał nie powstał jednak z niczego. Psy i wilki mają największe wśród ssaków serca. U wszystkich ssaków, w tym człowieka masa serca stanowi 0,6 % masy całego ciała. U psowatych jest to 0,8 %. U ludzkiego maratończyka, w wyniku długotrwałego treningu serce może zwiększyć swoją masę do 0,8 % masy ciała. U psów zaprzęgowych w wyniku treningu ta wartość wzrasta do 1.0 %. To jedna z tajemnic doskonałego biegania psów i szybkiej regeneracji po wysiłku. Nie jedyna.
Psi układ krążenia kryje jeszcze jedną tajemnicę. VO2max. Parametr określający ilość tlenu, jaką krew jest w stanie przetransportować do komórek organizmu. U ludzkich sportowców uprawiających dyscypliny wytrzymałościowe na poziomie mistrzów świata, czy mistrzów olimpijskich VO2max dochodzi do 75-78 jednostek. Tyle miał w szczytowym okresie swojej kariery Ole Einar Bjoerndalen, legendarny norweski biatlonista, który w wieku ponad czterdziestu lat wciąż jest w stanie wygrywać z o połowę młodszymi od siebie zawodnikami. Tyle też miał Lance Armstrong kiedy siedmiokrotnie wygrywał Tour de France, tyle że w jego przypadku było tak w znacznej mierze dzięki stosowaniu niedozwolonego EPO.
Przeciętny natomiast alaskan husky ma ten parametr na poziomie ponad dwustu jednostek. Mamy jeszcze wątpliwości kto jest najlepszym biegaczem na świecie?

czwartek, 11 lutego 2016

"23 kilometr" - już gotowy!



"Jazda psim zaprzęgiem to jeden z najlepszych sposobów obcowania z dziką przyrodą. Konkurować z nią może jedynie człowiek poruszający się pieszo, czy na nartach. Czuje on śnieg, lód, skałę, swoimi stopami. Jednak mamy nad nim przewagę, my mamy swoje stopy i cztery łapy każdego z psów, mamy swoją parę oczu i tyle par oczu jeszcze, ile w naszym zaprzęgu biegnie psów, tak samo mamy swój nos i wiele nosów psich. Jesteśmy człowiekiem i psami zarazem. Jednością, stadem, w którym każdy jest niezbędny. To bardzo pierwotne uczucie. Kiedy jeden z psów zobaczy renifera, czy ptaka, zobaczy go całe stado, także my. To właśnie stanowi magię psiego zaprzęgu."

Powyższe słowa to fragment książki "23 kilometr", która po 22 miesiącach pracy nad nią właśnie stała się dostępna dla czytelników.
Udało się to dzięki wsparciu wielu osób, które kupiły książkę w przedsprzedaży oraz wsparły ją na zrzutce.pl. Bardzo wszystkim za to wsparcie dziękujemy. Bez Was trwałoby to znacznie dłużej.

"23 kilometr" można nabyć u nas pisząc na info@syberiada-adventure.com, czy poprzez nasze strony na  facebooku. Można też będzie nabyć książkę w trakcie spotkań autorskich, które właśnie zaczęliśmy organizować na terenie całej Polski. Jedno z takich spotkań już 25 lutego w kinie Rialto w Katowicach. 
Będziemy na bieżąco aktualizować listę spotkań i informować o nich.

Zapraszamy serdecznie do zakupów. Każdy kupiony egzemplarz otrzyma od nas dedykację dla czytelnika.
Przypominamy także, że dochody ze sprzedaży książki przeznaczone zostaną na Dom Psiego Seniora i projekt Mushing Team Poland. W ten sposób zapewnimy naszym psim seniorom godną starość, a młodzieży możliwość realizacji wspaniałych zaprzęgowych planów.

Kochani, to wspaniały dzień! Tyle czasu poświęciliśmy na napisanie tej książki, drugie tyle na jej wydanie. I wreszcie ona jest. To cudowne uczucie doprowadzić swoje dzieło do końca. Naprawdę cudowne.



 

środa, 10 lutego 2016

Długodystansowy trening



Napiszemy parę słów o tym jak wygląda prawdziwy długodystansowy trening. Taki, który pozwala myśleć o ukończeniu kilkuset kilometrowej trasy wyścigu, czy wyprawy.
Po okresie jesiennego rozbiegania, kiedy zaprzęg pokonywał regularnie czterdziesto, czy pięćdziesięciokilometrowe dystanse, a łączny dystans od września zbliża się do dwóch tysięcy kilometrów, możemy przejść do głównej części treningowego planu.
W tym celu musimy znaleźć miejsce z odpowiednimi warunkami terenowymi i pogodowymi. Najlepiej maksymalnie zbliżone do tego, co zastaniemy na docelowej trasie. Krótko mówiąc najlepiej wyjechać na odludną północ, do Laponii i tam rozpocząć najważniejszą fazę przygotowań. Najpóźniej trzeba to zrobić na początku stycznia, jeszcze lepiej w połowie grudnia.

W sanie pakujemy żywność dla psów i siebie na dwa dni, namiot, śpiwór, koce i kurtki dla psów, kuchenki i paliwo. Zabieramy także kostkę słomy niezbędną psom na biwaku. Ruszamy w trasę. Psy są gotowe po jesieni na długie bieganie, więc bez najmniejszego problemu pokonujemy 100 kilometrów robiąc tylko krótkie przerwy na przekąski. W połowie dystansu możemy też podać psom tłustą zupę z kawałkami łososia na przykład, żeby nawodnić psie organizmy i dodać im energii. Zwłaszcza kiedy jest bardzo zimno.

Po stu kilometrach pokonanych w czasie zazwyczaj około siedmiu godzin, musimy zatrzymać się na odpoczynek. Psy muszą się przespać, zjeść solidny posiłek i zregenerować po szybkim biegu.
Rozbijamy obóz. Kotwiczymy sanie jedną kotwicą, przód zaprzęgu drugą, dzięki czemu psy nie poderwą się nagle i nie pobiegną przed siebie, gdyby nagle w pobliżu pojawiły się na przykład renifery.
Dajemy psom natychmiast przekąski, przygotowane już wcześniej specjalnie na tę okazję.
Teraz rozkładamy na śniegu solidną dawkę słomy na każdą parę psów, tak jak biegną w zaprzęgu. Psy poukładają ją po swojemu, więc najlepiej rzucić słomę w odpowiednie miejsce. Po prostu.
Kiedy psiaki położą się na słomie możemy przykryć je kocami, a kiedy jest bardzo zimno, to jeszcze wcześniej założyć im kurtki. Jeśli jest naprawdę zimno, ponad dwadzieścia stopni poniżej zera, to nie musimy ubierać psom kurtek, bo i tak w nich już biegły. Mają je, więc na sobie.

Mamy załatwioną sprawę z psami, przynajmniej chwilowo. Mają ciepłe i suche legowiska, mogą więc spać. My w tym czasie odpalamy psi cooker. Wrzucamy do niego śnieg, albo wiercimy otwór w lodzie, jeśli znajdujemy się na rzece, czy jeziorze. W każdym razie w cookerze musimy podgrzać wodę, około dziesięciu litrów. Pozyskamy ją spod lodu, albo ze śniegu.
Kiedy grzeje się nam woda w cookerze mamy czas na odpalenie swojej kuchenki i ugotowanie wody na herbatę, czy zupę, albo liofilizat dla siebie. Jednocześnie jednak wracamy do psów. Zdejmujemy im buty, w których biegły do biwaku. Przy okazji robimy przegląd łap. Sprawdzamy, czy mimo butów nie powstały jakieś otarcia, czy nie ma jakichkolwiek oznak kontuzji. Możemy też wysmarować psiakom łapy specjalną maścią. Wtedy musimy założyć nowe buty, bo inaczej psy będą lizać maść z łap. Ta jest natomiast bardzo tłusta i może wywołać biegunkę. Unikamy biegunek ponad wszystko. One mogą zepsuć każdy trening.

Woda nam się podgrzała w trakcie kiedy zajmowaliśmy się psami, więc wrzucamy do niej karmę, którą przygotowaliśmy wcześniej. Są to drobne kawałki tłustego, mielonego mięsa, wymieszane z warzywami startymi na papkę. Możemy także dolać do tego trochę oleju rzepakowego, słonecznikowego, czy rybiego. Podniesie on kaloryczność posiłku oraz doda niezbędnych kwasów tłuszczowych.
W ten sposób powstanie nam bardzo gęsta i tłusta zupa. Idealna podczas tak długiego biegu.

Psy najedzone mogą spać spokojnie. My także zjedliśmy ciepły posiłek, który udało się przygotować podczas robienia zupy dla psów. Teraz możemy rozbić namiot, jeśli jest zimno, albo chociaż wejść do śpiwora położonego na karimacie ułożonej na śniegu. Wszystko zależy od warunków. Namiot będzie lepszy, czy nawet konieczny, przy dużym mrozie i wietrze do tego. Natomiast jeśli biwak wypadnie nam za dnia, na dodatek w słoneczną pogodę, to wystarczy karimata i śpiwór. Można też wejść do płachty biwakowej.

Długo nie pośpimy, bo od rozpoczęcia postoju do nakarmienia psów minęły już z pewnością dwie, a może nawet trzy godziny. Odpoczynek po takim dystansie, skoro jedziemy treningowo, powinien trwać około sześciu godzin. Zatem mamy dla siebie góra 3-4 godziny drzemki.

Po tym czasie ruszamy w dalszą drogę. Zwijamy obóz. Sprawdzamy, czy psom nie chce się pić po posiłku, ale kiedy zupa była odpowiednio mokra, to nawet nie spojrzą na wodę. Możemy zatem startować.
Jeszcze sprawdzamy buty. Na długim dystansie psy muszą biegać w butach. Owszem może się udać przebiec duży dystans bez nich, ale nie wolno nam ryzykować. Warunki na trasie są zmienne, przemieszczamy się przecież na dużych odległościach. W jednym miejscu śnieg jest taki, że nie wyrządzi psim łapom krzywdy, ale kilka nawet kilometrów dalej może już być zupełnie inny. Dlatego całość dystansu psy biegną w butach. Minimalizujemy w ten sposób jakiekolwiek ryzyko.

Znowu biegniemy około stu kilometrów, pamiętając o przekąskach. W trakcie przerw na ich podanie sprawdzamy także buty. Jeśli trzeba to je wymieniamy. Dobry but wytrzymuje na psiej łapie nawet sto kilometrów, ale musimy je często kontrolować. Buty wykonane są na przykład z cordury. Materiał pod wpływem tarcia może zrobić się cieńszy, może poluźnić się jego splot. Wtedy do środka zacznie przedostawać się śnieg. Taki but należy jak najszybciej zastąpić nowym, bo śnieg wewnątrz buta jest dużo groźniejszy od tego na trasie.
Ciągle także obserwujemy psy. Jak biegną, czy któryś nie kuleje. Musimy umieć rozpoznawać wszelkie oznaki kontuzji, aby w porę zareagować.
Jeśli wszystko przebiega jak trzeba, to bez żadnych problemów docieramy do kolejnego miejsca postoju. Siedem godzin zajęło nam pokonanie pierwszych stu kilometrów. Potem sześć godzin odpoczywaliśmy. Teraz pokonaliśmy kolejne sto kilometrów w podobny czasie jak pierwsze. Czyli mamy zrobione dwieście kilometrów w czasie dwudziestu godzin, a przed nami drugi sześciogodzinny odpoczynek, w trakcie którego powtarzamy te same czynności, co na pierwszym. Dobra robota!

Trasę ustawiamy sobie tak, żeby do bazy wrócić po drugim biwaku. Planujemy to wcześniej w zależności od różnych czynników i tego co chcemy danym treningiem osiągnąć. Od tego zależy dystans jaki pokonamy kiedy już ruszymy. Może to być pięćdziesiąt kilometrów, może być też kolejna setka. Zazwyczaj takie treningi mają długość między dwieście pięćdziesiąt a trzysta kilometrów.
W ten sposób w ciągu półtorej doby jesteśmy w stanie dopisać tyle właśnie kilometrów do ogólnego dystansu treningowego w sezonie.
Taki trening oczywiście musimy powtarzać. Można go zrobić raz w tygodniu, można nieco częściej. Ważne żeby psy miały odpowiednio długi odpoczynek pomiędzy biegami, aby ich organizmy miały wystarczająco dużo czasu ma regenerację i adaptację do takiego wysiłku. Warto też przedzielić takie długie biegi krótszymi. Na przykład po dwóch dniach odpoczynku pobiec 20-30 kilometrów.
Jeśli wybiegamy do końca roku około dwóch tysięcy kilometrów koło domu, a potem wyjedziemy na cały styczeń na północ i tam zrealizujemy trening opisany powyżej, czyli w ciągu miesiąca zaprzęg przebiegnie tysiąc, czy tysiąc dwieście kilometrów, to na początku lutego możemy pokusić się o start w takim wyścigu jak Femundlopet, czy to na dystansie czterystu, czy sześciuset kilometrów. W przypadku kiedy takich przygotowań nie zrealizujemy, to w zasadzie nie mamy po co się tam pchać. Szkoda zdrowia i pieniędzy.

To też zresztą nie gwarantuje sukcesu, bo ten zależny jest od wielu czynników. My w 2014 roku trenowaliśmy bardzo mocno w Polsce, potem spędziliśmy niemal cały luty daleko za kołem polarnym, a i tak skończyło się jak się skończyło podczas pięćsetkilometrowego Finnmarkslopet. Długie dystanse dają całą paletę możliwości poniesienia klęski. Jednak większość z nich zależy od nas. W końcu renomowane zaprzęgi rzadko nie docierają na metę. Trzeba zatem brać z nich przykład i pracować równie mocno jak najlepsi, a wtedy być może pojawią się sukcesy. Innej drogi nie ma.

wtorek, 9 lutego 2016

Yukon Quest 2016



Sytuacja, o której pisaliśmy w poprzednim poście, czyli odpowiedni trening, przygotowanie, logisty i taktyka na wyścig, w przypadku Yukon Quest ma znaczenie jeszcze większe niż przy 400, czy 600 kilometrowym Femundlopet. Yukon Quest to wyścig 1000 milowy, czyli niemal 1700 kilometrowy. Jak to możliwe, że psy i ludzie są w stanie pokonywać takie odległości. Na dodatek ścigając się ze sobą?

Wszystko to odbywa się dzięki co najmniej kilku czynnikom. Naturalne predyspozycje psów do tak długiego biegu, to po pierwsze. Nie każdy pies jest w stanie biegać aż tyle kilometrów. Tylko specjalnie wyselekcjonowane zwierzaki, z prowadzonych od lat długodystansowych linii posiadają takie zdolności. Te psy to alaskan husky, najwspanialsi długodystansowcy jacy żyją na ziemi. Udaje się to też syberianom, ale biegają one znacznie wolniej.

Oprócz naturalnych predyspozycji potrzeba jeszcze odpowiedniego treningu, diety, masaży. Niezwykle istotny jest też kontakt z psami. Chodzi tu o stworzenie jednego zespołu. Psy ufają człowiekowi, człowiek psom. W trakcie treningów, czy już na trasie jesteśmy jednością. Ta więź jest niezbędna, aby znaleźć w sobie dość psychicznych sił pozwalających pokonać wielesetkilometrową trasę.

Dzisiaj jest czwarty dzień Yukon Quest. Zaprzęgi wyszły na trasę w sobotę i dziś już najszybsze zespoły są na punkcie kontrolnym w Eagle. To 365 mila trasy. Dotarł tam prowadzący jak dotychczas Brent Sass wraz z czternastką alaskanów. Niedługo pojawią się tam również Hugh Neff i Alan Moore. Potem reszta.
Zaprzęgi odpoczną w Eagle i ruszą do następnego punktu kontrolnego mieszczącego się w Clinton. Potem będzie Dawson City i obowiązkowy trzydziestosześcio godzinny postój.
Pokonanie 365 mil zajęło zaprzęgowi Sassa 2 dni, 16 godzin i 22 minuty.
Nie byłoby to możliwe bez tego wszystkiego o czym pisaliśmy w poprzednim poście i powyżej w tym.

Praca u podstaw



Długie dystanse w psich zaprzęgach to nie żarty. Ogromny dystans, trudności trasy, nieułatwiająca sprawy pogoda. Wszystko to sprawia, że pokonanie kilkuset kilometrowej trasy to duże wyzwanie. To po prostu wyczyn.
Skoro wyczyn, to także wyczynowy musi być trening przed startem w takim wyścigu. Nie chodzi tutaj o drakońskie metody treningowe, tylko o podejście do treningu. O dokładne planowanie. Maszer musi znać możliwości swojego zaprzęgu. Rozumieć co jest jego siłą, a co słabością. I pracować w odpowiedni sposób na tymi cechami.
Praca u podstaw. Tylko w ten sposób możemy cokolwiek osiągnąć.
Człowiek musi przejść cały program treningowy i taki sam muszą przejść zwierzęta. Psy to nie maszynki do biegania, w które wystarczy wlać paliwo i pójdą zdobywać laury. Sport wymaga ciężkiej pracy, ba harówy wręcz. Kto tego nie rozumie, ten nie ma szans już na starcie.

Piszemy to w kontekście tego co obecnie dzieje się na trasach wyścigów. Dzisiaj kończy się już Femundlopet w Norwegii, a na Alasce w najlepsze rozkręca się sportowa walka na Yukon Quest.
Norweski wyścig ma dwa dystanse. 400 i 600 kilometrów. Na obydwa należy się wcześniej zakwalifikować. Przed startem na 400 kilometrów zawodnik musi ukończyć jeden z wyścigów z listy znajdującej się na stronie femundlopet.no. To wyścigi do 200 kilometrów z jednym punktem kontrolnym. Wyjątkiem jest tutaj czeski Sedivackuv Long i francuska La Grande Odyssee, które są wyścigami etapowymi.

Właśnie - etapowe. Co to oznacza? Wyścig etapowy to jest taki, którego trasa podzielona została na etapy. Każdy z nich ma swój start i swoją metę. Ma też określony dystans. O konkretnej godzinie zawodnicy startują do etapu i kończą go na mecie. Każdy ma ten sam dystans do pokonania. Po etapie następuje najczęściej przerwa. Psy śpią do następnego etapu, zazwyczaj do następnego dnia w przyczepach, ludzie w hotelu, czy czymś podobnym. Potem startują wszyscy w kolejnym etapie. I tak aż do końca wyścigu.

Wyścigi bezetapowe to coś zupełnie innego. Tutaj mamy start i metę całego wyścigu. Zawodnicy startują i jadą do mety non stop. To znaczy zatrzymując się tylko dla dania odpoczynku psom. Po drodze muszą przejechać przez punkty kontrolne na trasie. Ominięcie któregokolwiek z nich oznacza automatyczną dyskwalifikację. Chyba, że zaprzęg zawróci do miejsca, w którym zboczył z trasy i stamtąd będzie kontynuował bieg.
Często myli się punkty kontrolne z etapami. Owszem, zazwyczaj zaprzęgi na punktach kontrolnych biorą odpoczynek, jest to z wielu względów sensowne, ale nie konieczne. Na wyścigu bezetapowym zespół przebywa cały czas na trasie. Żeby odpocząć biwakuje się na trasie, na niej też karmi się psy. Ponadto nikt z zewnątrz nie może pomagać maszerowi w opiece nad psami. Każdy zajmuje się sam swoim zaprzęgiem.
Jeśli jakiś pies zachoruje, złapie kontuzję, czy osłabnie to zostawia się go na punkcie kontrolnym pod opieką ekipy maszera.
Piszemy o tym, bo często pojawiają się wpisy w internecie, że jakiś maszer wyruszył do kolejnego etapu Femundlopet. Nie wyruszył, bo tam nie ma etapów.

Wiemy już jak zakwalifikować się do 400 kilometrowego Femundlopet. Natomiast żeby stanąć na starcie 600 km, trzeba ukończyć dużo dłuższy wyścig. Z europejskich tylko Femundlopet 400 i Finnmarkslopet 500 oraz 1000 dają taką kwalifikację. Ma to swój wielki sens. Startowanie zaprzęgiem nieprzygotowanym do trudów tak długiej trasy to igranie z losem. Dlatego zawodnik musi wcześniej udowodnić, że da sobie radę. Udowodnić poprzez ukończenie krótszego dystansu. Taki jest sens kwalifikacji.
Opieka nad ósemką, czy dwunastką psów na trasie to nie łatwe zadanie. Wymaga ono dużego doświadczenia i wiedzy. Trzeba wiedzieć, gdzie zrobić postój i jak długi. Skąd wiedzieć? To wyniesiemy tylko z długich treningów. To w ich trakcie poznajemy potrzeby i możliwości swoich psów.
Na Femundlopet są postoje obowiązkowe. Dla czterysetki to cztery godziny w Tufsingdalen, pierwszym punkcie trasy oraz osiem godzin w Tolga, ostatnim punkcie kontrolnym przed metą.
Na sześćsetce obowiązkowych odpoczynków jest więcej. Cztery godziny w Tufsingdalen, osiem w dowolnym punkcie i osiem w Tolga.
Oprócz tego każdy zawodnik może odpoczywać ile chce i gdzie chce. W granicach rozsądku oczywiście. Pamiętać przecież trzeba, że samo przebywanie na trasie, pod gołym niebem też jest wyczerpujące.

Psy śpią na słomie rozłożonej na śniegu. Zapewnia ona dobrą izolację od zimna. Ponadto często ubiera się psiakom kurtki. Na koniec przykrywa się psy kocami. Chodzi o to, aby jak najlepiej odizolować je od warunków atmosferycznych i dać możliwie dużo ciepła niezbędnego do prawidłowej regeneracji organizmów i spokojnego snu. Grube, wełniane koce chronią zarówno przed wiatrem jak i wilgocią. Na dodatek są na tyle ciężkie, że nie poderwie ich wiatr i nie zrzuci z psów. Zresztą maszer musi pilnować w trakcie odpoczynków, aby wszystkie psy były przykryte.

Kwalifikacje, start w wyścigu, taktyka, to wszystko nie skończy się dobrze, jeśli nie przygotujemy zaprzęgu odpowiednio do tego za co się zabieramy. Pisząc zaprzęgu mamy na myśli także ludzi, bo oni są przecież częścią zespołu zwanego zaprzęgiem. Psy, maszer i pomocnicy. Wszyscy muszą być przygotowani do swoich zadań. Człowiek powinien być wybiegany i sprawny fizycznie. Odporny na działanie w stresie i w ciągłym fizycznym i psychicznym zmęczeniu. Na dodatek przy dużym niedostatku snu. Tak samo psy. Choć one mają dużo większe możliwości spania na trasie. Odpoczynki przesypiają niemal w stu procentach.
Pomocnik natomiast musi doskonale znać regulamin wyścigu, aby nie zrobić czegoś, co może narazić zespół na karę. Pomocnik doskonale musi wiedzieć w czym maszerowi może pomóc, a od czego ma trzymać się z daleka. Konieczna też w jego przypadku jest umiejętność jazdy samochodem w zimowych i górskich na dodatek warunkach.

Wszystko to trzeba wytrenować. Zaprzęg, przed wyścigiem takim jak Femundlopet 400 musi pokonać w trakcie treningów dwa i pół, trzy tysiące kilometrów. W przypadku sześćsetki jeszcze więcej.Tego nie da się pominąć. Bez takiego treningu nie mamy czego szukać na wyścigu. No chyba, że lubimy wlec się za wszystkimi na szarym końcu i wycofać ostatecznie po wielu kilometrach walki o przetrwanie.

O ten, odpowiedni trening, nie jest łatwo w Polsce. Nasze zimy są ostatnio fatalnie ciepłe, co blokuje możliwość sensownego treningu. Dlatego trzeba tak wszystko planować, aby przynajmniej dwa miesiące spedzać na treningach na północy. Tak jak robi się to we wszystkich sportach zimowych. Biegach, biatlonie, czy narciarstwie zjazdowym. Trzeba się z tym pogodzić.

Kiedy natomiast wszystko dopniemy jak trzeba, przepracujemy treningowo czas przed wyścigiem, to efekty mogą być genialne. W tym momencie dojeżdżają do mety sześćsetki Femundlopet ostatni zawodnicy. Zwycięzca Petter Jahnsen spędził na trasie zaledwie 69 godzin. 42 godziny i 5 minut jego zaprzęg biegł, a 26 godzin i 55 minut odpoczywał. Drugi Ralph Johannessen pokonał trasę w czasie 69 godzin i 22 minut, trzeci Ronny Frydenlund 69 godzin i 26 minut.

Zwycięzca czterysetki potrzebował na to 39 godzin i 28 minut. Został nim Lasse Austgarden. 25 godzin i 58 minut zajął mu bieg na trasie. Odpoczywał natomiast 13 godzin i 31 minut.
Drugi zaprzęg Niklasa Rogne stracił do niego zaledwie minutę. Minutę po 400 kilometrach!
Trzeci Robin Johansen dotarł do mety 29 minut po zwycięzcy.

Takiego poziomu nie uzyska jednak nikt bez ciężkiej pracy. Naukowo udowodniono, żeby osiągnąć mistrzostwo w czymkolwiek należy temu poświęcić minimum 10 tysięcy godzin. Bez tego nie mamy szans.
Pamiętajmy zatem, że u podstaw wszystkiego jest praca, praca i jeszcze raz praca. Do tego wiara we własne możliwości, wytrwałość, motywacja i wiele jeszcze innych czynników.
Potem natomiast czeka nas świętowanie sukcesów :) I tego się trzymajmy.


piątek, 5 lutego 2016

Tymczasem na Alasce

W norweskim Roros trwa już na dobre startowa gorączka. O jedenastej pierwszy zaprzęg wyruszy na trasę, a już jutro rozpoczyna się pierwszy z alaskańskich gigantów Yukon Quest. 1000 milowy, jeden z dwóch tak długich wyścigów na świecie.

Dwadzieścia trzy zespoły, dwudziestu trzech maszerów i 322 psy staną w sobotę, szóstego lutego na starcie tego wyścigu. Wśród zawodników jest trzynastu Amerykanów, trzech Kanadyjczyków, Belg, Brytyjczyk, Francuz, Szwed, dwóch Norwegów i Japonka. Dziewiętnastu mężczyzn i cztery kobiety.

Wyścig odbędzie się po raz trzydziesty trzeci. Ta historia rozpoczęła się w 1983 roku, ale jego korzenie sięgają wprost do czasów gorączki złota. Dziś trasa wyścigu przebiega po starych traperskich szlakach zakładanych ponad sto lat temu.
Start nastąpi w Fairbanks na Alasce, a zaprzęgi muszą dotrzeć do mety zlokalizowanej w Whitehorse w Terytorium Jukonu.
Wcześniej jednak wszystkie zespoły będą musiały zatrzymać się w Dawson City, mniej więcej w połowie trasy, na obowiązkowy trzydziestosześcio godzinny odpoczynek.
Najlepszy zaprzęgom pokonanie tej trasy zajmie najpewniej około dziewięciu dni. O ile pozwoli na to pogoda i warunki na trasie. Te dwa czynniki są najistotniejsze na tak wielkich dystansach.

W historii tego wyścigu znajdujemy także polski akcent. W 2004 roku ukończyła go Polka mieszkająca w Kanadzie, Agata Franczak. Zajęła wówczas siedemnaste miejsce, na dwadzieścia finiszujących zaprzęgów. Na trasie spędziła trzynaście dni, trzynaście godzin i trzydzieści dwie minuty.
Jak dotąd żadnemu Polakowi nie udało się powtórzyć wyczynu pani Agaty. Ba, żaden Polak nawet tego nie próbował.  

czwartek, 4 lutego 2016

Femundlopet 2016

Jutro w Roros, w środkowej Norwegii, startuje pierwszy z najdłuższych europejskich wyścigów psich zaprzęgów - Femundlopet.
Wyścig odbywa się na dwóch dystansach, 400 i 600 kilometrów. Na starcie krótszej trasy pojawi się 85 zaprzęgów, a na 600 km 41. Wystartują także juniorzy, którzy do pokonania będą mieć 200 km. Juniorów jest trzynastu.

W tym roku ten wyścig jest nieco słabiej obsadzony, bo w przeszłości zdarzało się, że na jego starcie pojawiało się nawet około dwustu zaprzęgów we wszystkich kategoriach łącznie. Być może wpływ na to ma kiepska zima w Europie i brak dobrych warunków do przygotowań, a może spowodowane to jest po części absencją kilku norweskich gwiazd, które trenują już na Alasce przed startami w Yukon Quest, czy Iditarod. Pewnie to wszystko złożyło się na słabszą obsadę w tym roku.

Wyjątkowo, bo po raz pierwszy, mamy też na liście startowej dwóch Polaków. Karol Henke na 400 km i Dariusz Morsztyn na 600. Dla tego pierwszego to debiut w długim dystansie, a dla drugiego to kolejna próba na największych wyścigach. Morsztyn pragnie ukończyć 600 kilometrową trasę, aby otrzymać prawo do startu w tysiąc kilometrowym Finnmarkslopet, który rusza za miesiąc. Czy to mu się uda? Czas pokaże. Nie wiemy w jakiej dyspozycji są polskie zespoły, sami ich członkowie na ten temat niewiele mówią, czy piszą, ale to ich prawo. Nie wspominają także o tym, że tegoroczny Femundlopet to Mistrzostwa Europy na długim dystansie. Dlaczego Polacy milczą na ten temat? Nie rozumiemy.

Femundlopet miał już kilka lat temu rangę Mistrzostw Świata, teraz ma Mistrzostw Europy. To zawsze podnosi prestiż imprezy. Co do mistrzostw świata, to sens ich rozgrywania jest dla nas mało czytelny, bo w końcu wielu świetnych maszerów jest zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie oceanu i nigdy nie ma możliwości aby oni wszyscy pojawili się na jednej imprezie, natomiast sens mistrzostw Europy jest ewidentny. Nie ma problemu, aby najlepsi spotkali się na wyścigu w Norwegii.

Jutro o godzinie jedenastej pierwsze zaprzęgi ruszą na trasy. Najpierw zawodnicy sześćsetki, po nich juniorzy, a po przerwie o godzinie piętnastej klasa duo, której nie rozgryźliśmy jeszcze do końca i o godzinie dziewiętnastej czterysetka.

Życzymy wszystkim powodzenia i bezpiecznego dotarcia do mety. Postaramy się na bieżąco komentować to co będzie się działo w norweskim Roros.

wtorek, 2 lutego 2016

Ostatnia prosta

To w jaki sposób przebiegają prace nad wydaniem mojej książki, samo w sobie robi się tematem na książkę. Dopiero teraz dotarło do mnie na co się porwałem.

Dwa tygodnie temu dostałem gotowy już tekst, złożone zdjęcia, okładkę.  I wtedy Daria zaczęła wszystko to jeszcze raz przeglądać. I znalazła błędy. Zaczęliśmy je poprawiać. Dwa dni siedzieliśmy nad tym, aż zdecydowaliśmy się drugi raz wysłać książkę do korekty. Tak się zresztą postępuje z wszelkimi poważnymi publikacjami. Korektę powinno robić kilku korektorów, jeden po drugim. Dwóch to minimum. Muszę przyznać, że wcześniej niezbyt doceniałem jej rolę, ale życie to zweryfikowało. 

Nie mogliśmy puścić do druku, a potem do czytelników czegoś, co zawiera błędy. Stąd to opóźnienie, bo przecież obiecywałem, że książka wyjdzie w połowie stycznia.
Rozmawiałem wczoraj z korektorem i powiedział mi, że dzisiaj tekst będzie gotowy. Oby.
Nie zdawałem sobie sprawy ile to musi trwać. A musi, jeśli ma być dobrze zrobione.


Mamy nadzieje, że dzięki temu "23 kilometr" będzie się dobrze czytało i zostawi ta książka dobre wrażenie po sobie.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...