niedziela, 25 grudnia 2016

Świąteczny prezent


Jak zwykle około osiemnastej wyszedłem karmić psy. Wypuściłem całą ekipę z przyczepy, przygotowałem stół, na którym napełniam miski, dolałem oleju i cieplej zupy. Za moimi plecami cały czas świeciła na niebie zorza. Niemal każdego dnia ją obserwuję, jednak ze względu na latarnie uliczne i światła domów sąsiadów nie dawało jej się dotąd sfotografować, Zbyt słabo była widoczna.

Dzisiaj jednak stało się inaczej. Zorza rozbłysła dużo mocniej niż dotąd, na dodatek ożyła. Przestała być statyczna i zaczęła falować. Ten jej ruch jest niesamowity, magiczny, nieprawdopodobny.
Tym razem udało mi się zarejestrować co nieco aparatem, ale to co było dzisiaj najciekawsze okazało się dla obiektywu zbyt dynamiczne. Nie zarejestrował niczego. Dlatego moje to co widziałem własnym okiem.

To najlepszy prezent świąteczny jaki moglem dostać tutaj.

sobota, 24 grudnia 2016

Świąteczny czas


Święta to czas magiczny. Wreszcie trochę zwalniamy, przestajemy pracować, mamy chwilę na zadumę, refleksję nad naszym życiem, której na co dzień nam brakuje.
Taka jest największa zaleta świąt. Czas spędzony z rodziną, z najbliższymi, z którymi dzieli się dolę i niedolę. Rodzina to najważniejsza sprawa na świecie. Nie ma niczego ponad nią. Czuje się to zwłaszcza, gdy rodzina jest daleko.

Daria z Kacprem w Polsce, ja w Szwecji. Na szczęście jest internet i telefony. Mamy stały kontakt. I świadomość, że ta rozłąka jest po coś. Po to, bym przygotował grunt dla nas wszystkich na lapońskiej ziemi. Następne święta spędzimy już razem i będą one najwspanialsze w naszym życiu. Już my się o to postaramy.

Tymczasem u mnie w Vuollerim pada śnieg. Sypie od nocy i sypać ma do jutra. A jutro wedlug prognoz piękna pogoda. Wczoraj temperatura doszła niemalże do -20, dzisiaj natomiast jest ledwie -8. Tutaj to ciepło.

Życzymy Wam wszystkim ciepłych właśnie świąt, spędzonych z najbliższymi. Wszystkiego najlepszego na święta i nie tylko. Kochajcie się i szanujcie, bo rodzina i przyjaciele to największy skarb jaki człowiek może w życiu znaleźć.

piątek, 23 grudnia 2016

Beaskades 300



Za dwa tygodnie stanę z moim psim zespołem na starcie pierwszego w tym sezonie długodystansowego wyścigu psich zaprzęgów Beaskades 300. Wyścigu najważniejszego dla mnie w tym sezonie. On jest bowiem kwalifikacją do dwóch kolejnych.
Specjalnie po to, aby mieć szansę na pozytywne zakończenie zmagań z jego trasą, wybrałem się na trening do szwedzkiej Laponii. To przez ten wyścig spędzę święta z dala od mojej rodziny. Po raz pierwszy nie będziemy w święta razem. Nie jest to dla nas proste. Tym bardziej więc zależy mi na powodzeniu w tych zawodach. Skoro płacimy za to tak wysoką psychicznie cenę, to niech będzie sukces.

Oczywiście zaklinanie rzeczywistości nic tutaj nie da. Realia są twarde. Albo dam radę przygotować mój zespół, albo nie. Taryfy ulgowej nie będzie, tak jak i zresztą nie było jej nigdy.
Rzeczywistość nas nie rozpieszczała. W Polsce warunki treningowe zawsze były trudne, stąd decyzja o przygotowaniach w Szwecji. Tutaj jednak też nie jest różowo. Na początku było nieźle, ale dwudniowa odwilż z opadami deszczu wszystko zamieniła w lodowisko. Na dzisiejszym treningu doszło do bardzo groźnej sytuacji. Na szczęście doświadczenie i rozsądek wzięły górę i uchroniły mnie przed poważnym wypadkiem. Kolejna lekcja maszerskiej pokory. Na co dzień nie zdaję sobie sprawy z zagrożeń, owszem sport ekstremalny, ale zazwyczaj mam nad wszystkim kontrolę, aż nagle zdarza się dzień jak dzisiaj i wszystko biorą diabli. Tylko wielkie doświadczenie ratuje sytuację. Dzisiaj mogło skończyć się bardzo źle dla mnie. Na szczęście mam tylko podrapany trochę nos.

Na Beaskades 300 zgłosiło się ponad 60 zaprzęgów. Na moim dystansie z 8 psów jest ich 34. W tym jeden Polak oprócz mnie, Marcin Harna, pracujący i trenujący na co dzień w norweskim Tromso.
Dwóch Polaków, trzech Finów i jedna Szwedka, cała reszta to Norwegowie. Tak jest zazwyczaj na wszystkich wyścigach długodystansowych. Norwegowie są w przytłaczającej większości.

Dwa tygodnie treningów, szlifowania formy, a potem zobaczymy jak będzie. Oby tylko warunki na trasach się poprawiły, bo obecne lodowisko i tu w Szwecji i tam w Norwegii nie napawa optymizmem. Jestem jednak dobrej myśli. Pogoda musi się poprawić.

Poniżej pełna lista zawodników startujących z ósemką psów na 220 kilometrowej trasie:

Sølvi Monsen, Alta, Beskades husky, Alta THK
Herlof Hammari, Alta, Lamas kennel, Alta THK
Runar Terje Foslund, Alta, Vidar Uglebakken, Alta THK
Marion Jarry, Varangerbotn, Vesterelva & Viddas
Maja Sellevoll, Storslett, Røyelskampen kennel, Nordreisa THK
Emma Cowell, Langfjordbotn, Azgard N70, Alta THK
Christian Kunz, Kvaløya, Tromsø Villmarksenter
Raine Niemi, Finland, Team Maglelin, Pohjos-Lapin V.
Karolliina Ruippo, Finland, Team Magelin, Pohjos-Lapin V.
Sanja Heikkila, Storslett
Heidi Walseth, Alta, Haldde husky, Alta THK
Vidar Myklevoll, Alta, Northern Lights husky, Alta THK
Tommy Theodorsen, Straumsbukta, Kvaløya husky, Troms THK
Geir-Ivar Vikholt, Borkenes, Suna-Sanik kennel
Silje Holmen Larsen, Storslett. Nirva Huskies
Mailin Jerijervi, Svanvik. Tripp Trapp husky, Varanger THK
Kenneth Nilsen, Alta, Tverrelvdalen husky, Alta THK
Dre Langefeld, Langfjordbotn. Vidda Runners Huskies
Hans Petter Harangen, Lakselv. Vestavinden husky. Alta THK
Silje Maret Somby, Karasjok, Alta THK
Anna Dorothea Yri, Alta, Yri kennel. Alta THK
Åse Østvold, Alta, Bechs racing kennel. Alta THK
Marcin Harna, Kvaløysletta, Tromsø Villmarkssenter
Rune Røksland, Lakselv, Vov Vov Husky, Alta THK
Krzysztof Nowakoski, Polen. Syberiada Adventure
Ebbe W. Pedersen, Alta, Northern Lights huskies. Alta THK
Elaine Brown, Alta, Northern Lighs huskies
Ingvill Aasheim, Langfjordbotn, Parken gård husky
Matti Salmi, Finland, Nellim husky
Kristoffer Bjørkhaug, Alta, North Cape huskies
Raghnild Larshus, Alta North Cape huskies
Mads Larsen, Alta, Northern lights husky
Maria Sparboe, Alta, Team Horisont, Alta THK
Anette Jonsson, Sverige, Team Saari Sleddogs

czwartek, 22 grudnia 2016

Polarna codzienność


Pierwszy wyścig tego sezonu zbliża się wielkimi krokami. To już 6 stycznia w norweskiej Gargii. Trzeba przygotować solidnie zespół.
Dlatego codziennie robimy to samo. Pobudka około 7. Śniadanie, przegląd prasy internetowej, wyjście do psów. Muszę przygotować im śniadanie. Wypuścić z przyczepy, każdego przejrzeć, popatrzeć czy wszystko w porządku.
Kiedy psy zjedzą zabieram się za przygotowanie sprzętu do treningu. Robię psom przekąski na trasę, zakładam im szelki i buty.
Możemy ruszać.

Kiedy mam gości to pomagają mi w tym wszystkim, kiedy ich nie ma robię wszystko sam. Każdego dnia. Od czasu do czasu nadchodzi dzień odpoczynkowy. Dla psów i dla mnie. Jak już nadejdzie, to nie wiadomo co z nim robić. Trudno jest wyskoczyć na chwilę z kołowrotu.

Miałem taki dzień w ostatni poniedziałek. Odespałem trochę sennych zaległości jeszcze z Polski i solidnie poczytałem książkę Jacka Hugo-Badera pt. "Skucha". Czyta się to bardzo szybko, uwielbiam styl Badera, a i tematy w jego książkach raczej z tych mnie wciągających. Lecą więc strony szybko. Jak skończę to biorę się za najnowszą o Jurku Kukuczce.

Dzisiaj spróbujemy pojechać w stronę Harads. Znalazłem kilka dni temu drogowskaz, to dzisiaj tam spróbujemy. Wczoraj szlak do Kabdalis okazał się nieistniejący. Po czterech kilometrach trafiliśmy na coś w rodzaju pętli tramwajowej. Ktoś zatoczył koło skuterem i wrócił. Z sześdziesięciokilomertowej trasy istnieją na razie tylko cztery. To kiepska wiadomość. W tamtym rejonie pozostaje nam włóczenie się po szosie. Tylko, że pierwsze jej cztery kilometry przy ostatnim opadzie deszczu posypano piaskiem. Wczoraj zamordowałem tam do końca ślizgi w treningowych saniach. Trudno inaczej kiedy osiem w sumie kilometrów robi się po żwirze.

Jeśli szlak do Harads okażę się tak samo niedrożny to zostaje nam tylko zapora, a ta napawa mnie niepokojem. Jej ogrom źle działa na moją psychę. Chociaż może raczej chodzi o zalodzony, stromy zjazd do niej? No cóż, trzeba będzie ją oswoić. Mushing to sport ekstremalny, więc nie ma co liczyć, że zawsze będzie przyjemnie. Strach, lęk, obawa, to stały towarzysz maszera. Nie da się tego uniknąć. Trzeba to oswoić.

środa, 21 grudnia 2016

Zmiana pogody

W niedzielę popołudniu zrobiło się nagle dużo cieplej. Z -10 temperatura podniosła się do -5, ale tylko pozornie wciąż był mróz. Wieczorem zaczął padać deszcz. Widocznie wyżej była dodatnia temperatura, a mróz pokazywany przez termometry to efekt zimna bijącego od śniegu i lodu.
Po deszczu wszystko pokryło się lodową glazurą. Jest bardzo niebezpiecznie chodzić, a co dopiero jechać zaprzęgiem. Na razie wygląda to kiepsko. Zobaczymy co nas dzisiaj czeka. Czy bieg w teren, czy dzień relaksu, drugi już z rzędu, bo wczorajszy był wcześniej zaplanowany.

Niedzielę wykorzystałem na wycieczkę do Jokkmokk. Bardzo ładne miasteczko, w ten dzień emanujące spokojem. Wszystko pozamykane włącznie z samskim muzeum, które jest tam dużą atrakcją. Szwedzi nie pracują jednak w niedzielę, nie licząc pracowników marketów, które są otwarte na okrągło od 8 do 22.

Nie omieszkałem więc wejść do jednego z nich. Od razu zauważyłem na półce tutejszy smakołyk. Blodpuding, czyli puding(?) galaretka(?) z krwi. Je się to z konfiturą na przykład.
Krwawy puding to jednak nic przy innym szwedzkim specjale. Kiszonych śledziach. To ni mniej ni więcej, jak zgniłe śledzie zamknięte w puszce. Wyjątkowa ohyda.
Te puszki są tak nagazowane, że potrafią wybuchać, dlatego nie ma mowy aby wpuszczono kogoś z tym specjałem do samolotu. Szwedzi podobno otwierają taką puszkę w ogródku, w wykopanym wcześniej dołku. Po przebiciu puszki tryska z niej wyjątkowo cuchnąca ciecz, którą należy odcedzić. Jeśli zrobimy to w domu, to smród pozostanie w nim na lata. Ponoć wielu Szwedów ma w trakcie otwierania tych puszek odruch wymiotny. Mimo to uwielbiają zgniłe śledzie i zajadają je z chrupkim pieczywem.

Przysmak ten wymyślono, kiedy dawno temu sprzedawano Finom solone śledzie. Szwecja była w tamtych czasach ubogim krajem, więc ktoś postanowił zaoszczędzić na drogiej soli i wysłać Finom trochę mniej solone śledzie niż zazwyczaj. Te, jak się okazało, nie przetrwały transportu i zgniły. Beczki wróciły do Szwecji. Tam natomiast nie chcąc zmarnować takiej ilości towaru zjedzono go w takim stanie w jakim był. W ten oto sposób powstał narodowy przysmak. Smacznego.

niedziela, 18 grudnia 2016

Zorza polarna

Jak to z nią bywa pojawiła się nagle wczoraj wieczorem i równie nagle zniknęła. Zrobiła mniej więcej piętnastominutowy pokazik i nie zdążyłem nawet ustawić statywu z aparatem. W każdym razie była, pokazała się i mam nadzieję na znacznie więcej.

Wczoraj też eksplorowałem dalej teren wokół domu. Na mapie znalazłem szlak prowadzący do Jokkmokk i Kabdalis. Ruszyłem nim szczęśliwy, że nie wszystkie drogi prowadzą przez tamę na rzece Lulealven, dokąd dotarłem przedwczoraj. Do zapory prowadzi dość karkołomna trasa. Wijąca się w górach w zasadzie ścieżka szerokości sań. Jest na niej mnóstwo podjazdów i co oczywiste także zjazdów. Te są wyjątkowo ekscytujące. Duża stromizna to duża prędkość zaprzęgu nawet pomimo hamowania. Przy tych prędkościach przelatuje się między drzewami dosłownie na milimetry. Trzeba być bardzo skupionym, aby nie doszło do wypadku.
Na koniec, ostatni kilometr do zapory wiedzie zalodzoną asfaltową drogą. Mocno w dół. Idzie ona także po samej zaporze, na drugą stronę rzeki. Na szosie jest bardzo ślisko, a hamowanie mało skuteczne. To taki zjazd, który po prostu trzeba przetrwać.
Kiedy natomiast zbliżyłem się do zapory, mym oczom ukazał się widok wprost imponujący. Zapora jest ogromna. Wznosi się dobre pięćdziesiąt metrów nad lustro rzeki po drugiej stronie rzeki. Do tego otaczają ją góry. Pięknie i groźnie jednocześnie.

Wczoraj, po przeżyciach około zaporowych, chciałem trasy łatwiejszej, na której nie będę musiał się tak mocno skupiać, a Erene łatwo poradzi sobie z zaprzęgiem.
Właśnie taką trasą okazał się szlak do Jokkmokk, którym wyruszyliśmy wczoraj.
Do Jokkmokk mam czterdzieści sześć kilometrów, więc szlak zapowiadał się doskonale. Zapowiadał, bowiem po mniej więcej półtora kilometra od domu skończył się na jakiejś asfaltówce.
Rozglądałem się wokół szukając znaczników, pojechałem po śladach jakiegoś skutera, nic. Szlaku dalej nie ma. Najprawdopodobniej nie ma go jeszcze. Jest początek zimy, turyści jeszcze nie dotarli, więc nie ma dla kogo go utrzymywać w przejezdnym stanie.
W tej sytuacji wybrałem jazdę szosą. Najpierw po lodzie, a po kilku kilometrach skręciłem w inną, mniej uczęszczana szosę, którą przykrywał przyjemny śnieg. Psom biegło się doskonale, ja moglem odpocząć od trudności technicznych, a Erene bezstresowo rozkoszować się jazdą zaprzęgiem.
Przez dwadzieścia kilometrów spędzonych na szosie, minął nas jeden samochód.
Poczułem się jak maszerzy z Alaski, którzy do treningów wykorzystują Denali Highway, na której mijają się z tirami, z rzadka oczywiście. Wystarczy, że na takiej drodze zaprzęg trzyma się prawej strony i można śmigać. Kierowcy tutaj są bardzo ostrożni zbliżając się do psów. 

Dzisiaj dzień odpoczynkowy, wizyta w sennym Jokkmokk, a jutro wracamy do zaprzęgowego młyna. Przed świętami pierwsza próba z dużo dłuższym dystansem niż dotychczas, czyli ponad 50 km. W święta atak na 100. Pierwszy wyścig coraz bliżej.

sobota, 17 grudnia 2016

Vuollerim - 17 grudnia 2016


Zorza się nie pokazała. Usłyszałem, że jest za ciepło. A jest -15. Może coś w tym jest, a może to wina księżyca, który świeci jak opętany ostatnio. W każdym razie czekam dalej cierpliwie.

Wieczorem dotarło nareszcie mięso dla psów. 525 kilogramów mieszanki łososia z kurczakiem i wołowiną. Psy szczęśliwe, ja również. Nic tak nie poprawia morale zespołu jak pełne brzuchy.

Wciąż nie mam internetu. Te posty zamieszczam dzięki uprzejmości dobrych ludzi. Pojawiła się jednak pewna szansa, że jednak podłączę się do sieci. Najwcześniej jednak dopiero na koniec przyszłego tygodnia.

Jest tutaj ze mną od dwóch dni pierwsza uczestniczka Husky Safari. To Erene z Wielkiej Brytanii. Jak zwykle mam spore kłopoty ze zrozumieniem angielskiego u Anglika. Rozumiem co po angielsku mówią Niemcy, Szwedzi, Finowie i inni, natomiast nie rozumiem Anglików. Masakra. Jakoś sobie jednak radzimy. Wczoraj Erene była pierwszy raz zaprzęgiem w terenie. Dzisiaj drugi raz. Zobaczymy jak poradzi sobie z psami i trudnościami trasy, choć dzisiaj spróbujemy poszukać jakiejś mniej ekscytującej.

Początek w Vuollerim

Dojechałem, to pierwsza informacja. Długa droga za mną i muszę napisać, że samotna jazda przez niemal 2300 km, to żadna frajda. Na pamięć znam teksty wszystkich piosenek które, miałem w odtwarzaczu i wszystkie audiobooki. Tak to jest, kiedy nie ma do kogo otworzyć ust. Zwłaszcza nie jest to proste dla takiego gaduły jak ja :)

W każdym razie jestem. Dotarłem tutaj wczoraj około godziny 4 nad ranem. Końcówka podróży była straszna. Piekielnie straszna. Co kilka kilometrów musiałem się zatrzymywać i wychodzić z samochodu na mróz. Inaczej zasnąłbym za kierownicą. Pchała mnie do przodu jedynie świadomość, że to ostatnie 80 km i położę się do łóżka w ciepłym domu. Choć tak naprawdę, to jechałem jedynie dlatego, że wyjechali mi na przeciw moi przyjaciele. Ania, Mikołaj i Kuba. Skoro postanowili poprowadzić mnie na ostatnim odcinku, to nie byłoby w porządku powiedzieć im nagle, że staję i śpię w samochodzie. Musiałem dojechać do domu.

Poranek był straszny. Przed pójściem spać musiałem oczywiście zająć się jeszcze psami, wypuścić je z przyczepy, napoić, dać coś do jedzenia. Do tego zabrałem z samochodu wszystko to co mogło w nim zamarznąć. Soki, mokre jedzenie, warzywa, komputer, aparat foto i kamerę.
Spać położyłem się około piątej, a budzik dzwonił o ósmej trzydzieści. Słysząc go nie mogłem zrozumieć o co mu chodzi, ani gdzie ja właściwie jestem.

Dzisiaj jest już dużo lepiej. Jedna przespana normalnie noc poprawiła zdecydowanie mój stan.

No dobrze, teraz o Vuollerim i północy Szwecji w ogóle.
Jest ciemno, to po pierwsze. Noc polarna jest w rozkwicie. Co prawda robi się widno tak mniej więcej około dziewiątej, ale już po trzynastej powoli zaczyna zapadać zmrok. Przez te cztery godziny jest na tyle jasno, że można swobodnie robić coś na zewnątrz, natomiast w domach ludzie i tak palą światła. Nie jest to jakoś specjalnie uciążliwe, mam tylko wrażenie, że od czternastej jest już noc. Czekałem na mięso dla psów, które obiecali dowieść mi dziś wieczorem. Słyszę to i myślę sobie, jak to wieczorem, jak już jest wieczór i to raczej późny, po czym zerkam na zegarek, a ten pokazuje dopiero piętnastą, a tu mrok jak o drugiej w nocy. No cóż trzeba się do tego przyzwyczaić. Tu i tak nie jest tak źle. Jeszcze ciemniej jest teraz dalej na północy. Choćby w Inari, czy Alcie.

Ciemność to jedno, ale opowiem wam teraz trochę o jeżdżeniu samochodem tutaj. Otóż drogi są kompletnie zalodzone. Asfaltu nie widać spod lodu zupełnie. Wygląda to na jakiś koszmar. Jak po tym jeździć? Zwłaszcza, że tutaj są góry. Jest na to jednak sposób. Opony z kolcami. Te kolce to takie niewielkie stalowe wypustki, ledwo wystające ponad bieżnik opony. One jednak wystarczają w zupełności, aby zapewnić samochodom przyczepność. Dzięki nim ludzie jeżdżą tutaj jak po asfalcie. Szwedzi i inni mieszkańcy północy pędzą po tych lodowiskach z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę, za nic mając zakręty i strome zjazdy. Kolce tak świetnie trzymają, że jest to możliwe.
Kiedyś myślałem, że nigdy nie będę w stanie po lodach jeździć tak szybko jak oni, a tymczasem już w Finlandii gnałem z przyczepą dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę, co wcześniej wydawało mi się czystym szaleństwem. Jest bowiem coś irracjonalnego w jeździe samochodem z takimi prędkościami, po ciemku, drogą, którą niemal nie daje się iść pieszo, gdyż jest tak okropnie ślisko.

Teraz parę słów o dzikich zwierzętach. Laponia to oczywiście renifery. Widziałem dzisiaj mnóstwo ich śladów na śniegu, ale żadnego z nich osobiście. Gdzieś się kręcą, nawet jeden musiał być dzisiaj blisko mojego domu, ale widziałem tylko ślady. Renifery to oczywistość. Spotkania z nimi są bezpieczne, choć oczywiście nie zawsze. One też nie lubią kiedy ktoś jest nachalny i kręci się blisko nich. Wtedy najczęściej po prostu uciekają. Jest jednak zwierzę tutaj, które raczej nie będzie uciekać. To łoś. Jednego z nich spotkaliśmy wczoraj w nocy na trasie. Stanął na środku jezdni i patrzył na samochód. W takiej sytuacji nie wolno go poganiać, ani straszyć. Na łosia to nie podziała. Wręcz przeciwnie. Wszyscy opowiadają tutaj historię jak to pewien kierowca zaczął na tego zwierza trąbić. Łoś potraktował to jako agresję do jego własnej osoby i agresją postanowił odpowiedzieć. Facet uciekał na wstecznym biegu, a łoś demolował mu samochód. Rozbił przednią szybę, zniszczył maskę, a w końcu uszkodził i silnik. Nie wolno poganiać łosi. Jedyny bezpieczny sposób to stać spokojnie i łaskawie czekać aż on sobie pójdzie. Pod żadnym też pozorem nie wolno wychodzić z samochodu.
Ciekawe jak wyglądają tu spotkania z łosiami podczas jazdy psim zaprzęgiem? Czy obecność psów przegoni łosia, czy też może właśnie sprowokuje go do ataku? Mam nadzieję, że nigdy tego nie sprawdzę.

Jest tu jeszcze jedno duże zwierzę, ono jednak teraz śpi pogrążone w zimowym śnie. To niedźwiedź. Jest podobno ich tu sporo i nierzadko zaglądają do wiosek. Zwłaszcza wiosną kiedy budzą się głodne i chude i wyruszają na poszukiwanie żywności. Niedźwiedzie będą jednak spały jeszcze do kwietnia.

Napiszę też, że Vuollerim to bardzo urokliwe miejsce. Wszyscy mieszkają w tradycyjnych skandynawskich, drewnianych domach. Większość z nich ma bordowy, albo żółty kolor. Mój jest żółty. Jest tutaj szkoła, biblioteka, sklep, stacja benzynowa i dom kultury. Jest hotel i czynny tylko latem camping. Cisza i spokój. Ludzie żyją w swoim spokojnym rytmie. Miasteczko sprawia wrażenie dość sennego, pewnie dlatego, że ludzie tu tylko mieszkają, a większość z nich dojeżdża gdzieś do pracy. Choćby do odległego o czterdzieści kilometrów Jokkmokk.

No dobrze, to byłoby na tyle jeśli chodzi o moje pierwsze wrażenia. Jestem, jakby nie patrzeć, na końcu cywilizowanego świata. Tutaj bezkresna natura przenika się z cywilizacją na każdym kroku. Ma się wrażenie bycia na granicy. Zasięg telefonów, samochody, telewizory, a tymczasem kilkaset, a może nawet kilkadziesiąt metrów obok panuje już natura i jej ogrom. Dziś pojechałem zaprzęgiem w teren po raz pierwszy. Szlak najpierw prowadził niemal obok domów, a za moment, dosłownie za zakrętem, zaczął się dziki bór. Gęsty las, zwalone stare drzewa, potoki, mnóstwo śladów zwierząt i śnieg. Dużo śniegu. Im bardziej jechałem przed siebie tym bardziej oddalałem się od cywilizacji. Psy biegły przed siebie jak oszalałe, szybko oddalając nas od Vuollerim, od ludzi i ich świata. Pierwszy bieg w nowym miejscu zawsze jest szalony. Psy wyspane w podróży roznosi dosłownie energia. Chcą działać, biegać, i kiedy już mogą, robią to z dziką pasją. Zazwyczaj zapominają przy tym o niemal wszystkich zasadach, Robią się głuche na moje komendy i prośby o odrobinę choćby spokoju, tak mi przecież potrzebnego kiedy rozpoznaję dopiero teren. Nic z tego. Psy robią to po swojemu.
Jutro na szczęście powinno być już spokojniej. Mam przynajmniej taką nadzieję.
Pierwszy kontakt z terenem pokazał mi też jego trudności. To nie jest płaska powierzchnia wielkiego zamarzniętego jeziora. To góry z krętymi ścieżkami, podbiegami i szalonymi zjazdami. Będzie niełatwo, ale przecież właśnie takich trudności szukałem. Im ciężej będzie na treningu tym mniej nas zaskoczy na trasach wyścigów.

Pozdrawiam z zimowego na maksa Vuollerim. Dzisiaj -15 i niemal czyste niebo w tej chwili, więc może pokaże się zorza.

środa, 7 grudnia 2016

Sezon 2017

6 stycznia rozpoczynamy realizację Trylogii Norweskiej startem w wyścigu Beaskadas 300. 220 kilometrów trasy wiodącej przez tundrę płaskowyżu Finnmark. Tuż nad Oceanem Arktycznym. W samym środku nocy polarnej.

Dystans dość spory jak na początek sezonu, bo nie wszędzie były dobre warunki do treningu. W Polsce jak zwykle, raz cieplej, raz zimniej, często z deszczem. Nie ma co do tego wracać. W naszym kraju zawsze tak wygląda jesienno-zimowa pogoda. To dlatego przecież wyjeżdżamy na treningi do Szwecji.
Różowo także jednak nie było z warunkami i w samej Norwegii. Wiem od znajomego z Tromso, że też przeczekiwał okresy niepogody. Najgorsze były deszcze i przychodzący po nich mróz, który zamieniał teren w lodowisko. Teraz im się tam poprawiło, bo wreszcie spadł śnieg.

Co innego w Szwecji. W okolicach Jokkmokk, czyli tam, gdzie znajdziemy się już za kilka dni, warunki wymarzone. Jest mnóstwo śniegu i spory mróz, sięgający -20 stopni. To tylko potwierdza sens wyboru tego miejsca na nasze przygotowania.

Sezon 2017 będzie naszym najdłuższym i najtrudniejszym sezonem w całej naszej, trwającej już siedemnaście lat, zaprzęgowej karierze. Mamy nadzieje też, iż będzie to sezon szczęśliwy, obfitujący w pozytywne wibracje i dający mnóstwo satysfakcji nam i naszym przyjaciołom, którzy są z nami, wspierają nas i życzą nam jak najlepiej.

Zostało nam jeszcze do załatwienia kilka spraw, kilka napraw w domu, pakowanie... i w sobotę ruszamy. Jeszcze o tym napiszemy.

niedziela, 4 grudnia 2016

"23 kilometr" idealnym pomysłem na prezent




"23 kilometr" - jedyna taka książka na polskim rynku wydawniczym idealnym pomysłem na świąteczny prezent :)

To opowieść o podróży przez życie psim zaprzęgiem, o pasji, miłości i rodzinie, która wbrew przeciwnościom losu konsekwentnie dąży do realizacji obranych celów i marzeń. To książka podróżnicza, ale też o życiu, o szukaniu siły w sobie, która pozwoli podnieść się po niezliczonej ilości upadków i niepowodzeń, i oczywiście o psach - wspaniałych przyjaciołach na wspólnej ścieżce życia.

Od 25 lutego 2016, kiedy to "23 kilometr" miał swoją premierę w Kinoteatrze Rialto w Katowicach odbyliśmy ok. 50 spotkań autorskich i prelekcji w bibliotekach, domach kultury i na festiwalach podróżniczych. Spotkaliśmy mnóstwo zakręconych, niezwykle ciekawych i inspirujących osób. A reakcje, które wywołuje "23 kilometr" przeszły nasze najśmielsze oczekiwania:

"to jedna z najważniejszych książek, jakie czytałam w ostatnich latach, polecam!!"
Mirosława

"(jestem) zafascynowany i w sposób oczywisty wzruszony Państwa wysiłkiem i działaniem, dyktowanym wielkim sercem i humanizmem, którego próżno szukać we współczesnym świecie"
Maciej

"Jedna z bardziej interesujących książek jakie ostatnio przeczytałam. (...) Czytając czuje się tą wielką pasję i miłość do zwierzaków"
Irena

Dziękujemy za te słowa. Są one dla nas olbrzymią motywacją do dalszych działań.

"23 kilometr" - wyłącznie do kupienia u nas. Jej koszt to 35 zł plus 10 zł za wysyłkę priorytetową pocztą.
Zamówienia prosimy składać na info@syberiada-adventure.com

Kilka recenzji:
"Piękna, wzruszająca, dosadna. O oddaniu, miłości i poświęceniu. Wyciska łzy i rwie dusze w cichej bezsilności. Historia zmagania się z wszelkimi przeciwnościami losu, by ostatecznie dać nadzieję na lepsze jutro..."
Alina

"Książka jest GENIALNIE napisana - tak jak powinna być pisana książka o podróży i życiu. Zachęcam każdego do przeczytania książki "23 kilometr" - bo naprawdę warto!"
Irek

"Historia prawdziwa, szczera, wzruszająca. Pełna energii, pozytywna, motywująca ale także i smutna. Czyli taka jak życie. Wciągająca od początku do ostatniej kartki.(...) pasjonująca historia niezwykłej rodziny. Tak, na pewno motywuje do działania. A autorowi można pozazdrościć uporu i wiary w to co robi. Świetna robota, polecam każdemu do przeczytania!"
Kazimierz

"Przyniosłam dzisiaj do domu... Miałam tylko "rzucić okiem" na początek , obejrzeć "obrazki" żeby zastanowić się kiedy podjąć próbę "bliższego poznania materiału".... Po pierwszej stronie uznałam że zastanawianie się jest już bezprzedmiotowe :) Gratuluję :)"
Katarzyna

I fragment książki:
"Wpatrywaliśmy się oboje w ciemną, nieprzeniknioną dal. Przed nami było Inarijarvi. Pierwszy raz zobaczyliśmy jezioro. Zobaczyliśmy zaledwie tyle ile widać było w świetle reflektorów. Jednak ten drobny wycinek wtedy wystarczył. Zresztą nie to co było widoczne miało znaczenie. Od jeziora wiał wiatr. Dość mocny, jednostajny podmuch idący z mroku. Czuć było w tym wietrze długą drogę jaką przebył. Czułem w nim ogrom przestrzeni jaka rozciągała się w ciemnościach, gdzieś tam daleko, gdzie wzrok nie mógł sięgnąć.
Przestraszyłem się. Poczułem prawdziwy lęk. Taki pierwotny strach głęboko w sercu.
- Jak my damy radę objechać to jezioro - pomyślałem wtedy. Tak naprawdę pierwszy raz od czasu kiedy zaczęliśmy planować tę wyprawę nagle ogarnęły mnie wątpliwości. Było bardzo zimno, dwadzieścia parę stopni poniżej zera. Do tego dość mocno wiało. I to coś, co trudno opisać. Jakaś groza."


niedziela, 27 listopada 2016

Wieści z Laponii

W Polsce ciepła dość jesień, a w Laponii zima rozkręciła się na dobre. Jak donoszą nasi znajomi z Vuollerim śniegu leży już pół metra i ciągle pada, a temperatury kręcą się w granicach -6, -10 stopni. Choć były już też dwie dwudniówki z temperaturami -25.
Taka sobie ładna, jeszcze łagodna zima.

Jest też coraz ciemniej, bo skraca się dzień. 13 grudnia oficjalnie w Vuollerim rozpoczyna się noc polarna. Nie wygląda ona jednak tak jak dalej na północy, gdzie przez kilka miesięcy słońce w ogóle nie wstaje. Noc polarna w Vuollerim jest dużo łagodniejsza. Na kilka godzin dziennie robi się widno.

Inaczej będzie podczas pierwszego naszego wyścigu, który otworzy zmagania z Trylogią Norweską.
6 stycznia w Gargii, gdzie start i metę ma Beaskadas 300, noc polarna panować będzie niepodzielnie. Możemy zapomnieć wtedy o najdrobniejszym choćby promyczku słońca. Ono pokaże się tam dopiero 19 stycznia.
To chyba jedyny wyścig w Europie startujący o godzinie 19. Co za różnica zresztą, skoro i tam całą dobę jest ciemno.

Tymczasem kończymy załatwianie naszych spraw w Polsce. Kompletujemy to co będzie potrzebne i powoli zbliżamy się do nieuniknionego pożegnania. Rozdzielimy się na długie pięć miesięcy. Po raz pierwszy nasza rodzina rozłączy się na tak długo, ale innego wyjścia nie mamy.
Nasza działalność pochłania sporo środków, więc musimy działać na wielu polach, aby te środki zdobyć. Dom Psiego Seniora rozrasta się z każdym rokiem. Teraz ma on 27 pensjonariuszy, o których trzeba się troszczyć. Leczyć, karmić, zapewniać dach nad głową. Projekt Trylogia Norweska o nich myśli również, więc pieniądze jakie zdobywamy i zarabiamy realizując projekt, oprócz przeznaczenia na cel sportowy, wspomagają również Dom Psiego Seniora. Zresztą psy, które teraz są w świetnej formie i jadą do Laponii, też kiedyś przecież Dom zapełnią. Dlatego on musi trwać i stawać się coraz lepszym miejscem dla psich weteranów. Będziemy się o to starać, także podczas realizacji największych sportowych planów.



niedziela, 20 listopada 2016

Wielcy bohaterzy

Psy to najwięksi bohaterowie długodystansowych wyścigów psich zaprzęgów. To one biorą na siebie największy wysiłek i składają największą ofiarę ze swego zaangażowania, zdrowia, a bywa i życia.
Dlatego traktujmy je poważnie. Kiedy wybieramy się na taki wyścig jak Femundlopet, Bergebylopet,  czy Finnmarkslopet, to przygotujmy nasze psy do wysiłku jaki je tam czeka. Nie szczędźmy treningów i pracy w trakcie sezonu. Tylko doskonale przygotowane psy docierają do mety, choć bywa, że nawet po najlepszym treningu meta okazuje się zbyt odległa. Z różnych powodów. Na kilkusetkilometrowej trasie czyha na każdy zespół mnóstwo pułapek i przeciwności, które zaprzęg musi pokonać, aby osiągnąć sukces.

Dlaczego trening jest tak ważny? Aspekt czysto sportowy jest oczywisty. Rozbudowa siły i wytrzymałości. Zdobywanie doświadczenia biegowego przez psy i doświadczenia w rozmaitych sytuacjach w jakich znajdujemy się my ludzie. Można wymieniać te aspekty długo, ale jest jeszcze jeden, równie ważny. Psy zawsze pracują na sto procent. Niezależnie od warunków, od pogody, od tego czy biegną po śniegu, błocie, w deszczu, czy w słonecznej pogodzie. Zawsze na maksimum swoich możliwości.
Jeśli są do takiego biegania przygotowane, to wszystko jest w porządku. Jeśli nie, to może z tego wyniknąć coś złego dla psów. Nie poradzą sobie one z trudnościami trasy, zimnem, z wysiłkiem. To proste, pies może tylko tyle na ile jest przygotowany. Dlatego porywanie się na wielkie wyzwania bez odpowiedniego treningu, to duża nieodpowiedzialność i brak szacunku dla własnych psów. Pamiętajmy o tym, One mogą naprawdę wiele, a nawet jeszcze więcej. Jednak tylko i wyłącznie po odpowiednim treningu.
Nie wymagajmy zatem od psów rzeczy niemożliwych, tylko zmniejszajmy liczbę tych niemożliwych do osiągnięcia odpowiednim przygotowaniem.

To by było dzisiaj na tyle. Lecimy na trening!

Trylogia Norweska - końcówka przygotowań

Zbieramy się w coraz szybszym tempie do wyjazdu. Warunki pogodowe na północy Szwecji sprzyjają naszym planom. W Vuollerim leży już około 30 centymetrów śniegu i zapowiadane są kolejne opady. Miejscowi maszerzy już śmigają na saniach.

My tymczasem trenujemy w Polsce. Tutaj jak zwykle pogoda nie rozpieszcza. Po okresie z temperaturami poniżej zera znowu zrobiło się ciepło. Pierwszy raz nas to niespecjalnie stresuje. Jeszcze dwa tygodnie i wyruszamy do maszerskiego raju.

Forma zespołu rośnie z każdym treningiem. Zaskakują tutaj młode psy, które zachowują się w zaprzęgu niezwykle dojrzale. Dwuletnia Flicka biega po prostu po profesorsku. Tak samo Bajka, Szasta. Cały ten młody zespół jest bardzo zdyscyplinowany w pracy i niezwykle rozsądny.
Na dodatek prowadzi go Zuza, o czym pisaliśmy w poprzednim poście.

Mieliśmy zwiększać dystans treningów, chcieliśmy dojść do 50 kilometrów na koniec listopada, ale ciepła aura pokrzyżowała te plany. Bezpiecznie można biegać w tych temperaturach co najwyżej 20 kilometrów. I to robimy. Stabilizujemy formę na takim poziomie, wiedząc jednocześnie, że jak tylko zrobi się zimno, to wystrzelimy natychmiast w zupełnie inne biegowe rejony. Jesteśmy o to spokojni. U alaskan husky forma rośnie skokowo. I to dużymi skokami.

6 stycznia, jakby nie patrzeć, będziemy gotowi do startu. Beaskadas 300 musimy ukończyć. Też już o tym pisaliśmy.
Dzięki suczkom, które są z nami od października mamy totalny spokój kadrowy w naszym zespole.
Poziom naszych psów w tej chwili jest tak wyrównany, że trudno powiedzieć kto pobiegnie w najlepszej ósemce. Wszystkie opcje są możliwe.

Pewniakiem jedynie wydają się nasze gwiazdy Zuza i Henia. Dwie liderki, obie doświadczone, mające za sobą zarówno wyprawy jak i udział w Finnmarkslopet. Także raczej w zaprzęgu znajdzie się Xanto, choćby ze względu na jego moc. Potem jednak wszystkie warianty są możliwe. Bria jest w  świetnej formie, bardzo dobre wrażenie robi Baru, tym bardziej że ma zadatki na liderkę. Są jeszcze dwuletnie Adi i Emi, dziewczyny o fantastycznych warunkach fizycznych.
Pewniakiem wydawała się także Arina, ale ma ona jakieś problemy z dyspozycją fizyczną. Póki co powoli buduje kondycję. No, ale to jest Arina, która w każdej chwili może wrócić do formy, a wtedy nie będzie mieć sobie równych. Zobaczymy. Zawsze można było na nią liczyć, więc jej nie skreślamy.

Czas jednak leci bardzo szybko i to co jeszcze przed chwilą wydawało się odległymi terminami, staje się teraźniejszością. Trzeba to ogarnąć, a potem wyjazd i ciężka praca, która nasze marzenia doprowadzi do realizacji. Tak będzie!

środa, 16 listopada 2016

Zuza - zjawisko nadprzyrodzone

Zespół Syberiady jest w trakcie kolejnego sezonu. Który to już? Któż by to zliczył. Siedemnaście lat zajmowania się psami zaprzęgowymi i psimi zaprzęgami. Zleciało bardzo szybko.

Nie byłoby jednak tych siedemnastu lat, nie byłoby wielkich emocji, wspaniałych biegów, wypraw za koło polarne i startów w długich wyścigach, gdyby nie psy. Bez nich nie bylibyśmy maszerami, nie odkrylibyśmy świata w taki sposób, w jaki uczyniliśmy to z nimi.
Psy przemierzające z nami życiową ścieżkę były różne. Psy, suczki, syberiany, alaskan husky, młode i stare. Jedne biegały szybciej, inne wolniej, ale wszystkie z wielkim sercem do biegania. Każdy z nich dawał i daje z siebie wszystko, kiedy zatracają się w biegu.

Były i są z nami też psy absolutnie wybitne. Takie, które wskazują kierunek całemu mushingowi. Psy niezwykłe, łamiące stereotypy i dysponujące umiejętnościami o jakich my ludzie możemy co najwyżej pomarzyć.

Zuza, liderka, jest jednym z takich psów. 28 listopada skończy 11 lat. To jednak tylko data, która Zuzę niespecjalnie obchodzi. Ona właśnie trenuje do kolejnej wyprawy i robi to z maksymalnym zaangażowaniem. Jak to ona.
We wrześniu, tuż przed sezonem musiała przejść zabieg usunięcia tłuszczaka. Przy okazji zrobiliśmy jej poszerzone badania. Profile nerkowe, wątrobowe itd. Wyniki jak u młodego psa. To pozwoliło nam spokojnie włączyć ja do treningowego zespołu.

Dzisiaj widzimy, że była to dobra decyzja. Zuza biega wyśmienicie. Wspaniale regeneruje się po wysiłku. Zupełnie nie widać po jej bieganiu upływających nieubłaganie lat. Chociaż nie wygląda już młodo. Osiwiała co nieco, ale to tylko zewnętrzne oznaki poważnego wieku. Wewnątrz Zuzy wciąż bije młode serce.

Oszczędzaliśmy ją na treningach. Nie brała udziału, jak dotąd, we wszystkich biegach. Jej organizm po wielu tysiącach kilometrów przebiegniętych w zaprzęgu nie potrzebuje takiej dawki treningu jak u młodych psów. Zuza szybko buduje dużą formę.
Jednak wczoraj wydarzyło się coś, co zrobiło na nas wielkie wrażenie. Zuzka poprowadziła razem z Henią zespół 2-3 letnich suczek. I to właśnie Zuza była w tym zespole najaktywniejsza. Nadawała wysokie tempo, inicjowała przyspieszenia. Wszystko w lesie zwraca jej uwagę. Biegnie zainteresowana otoczeniem. Nie biega pasywnie, wpatrzona w ziemię przed sobą. Widać, że to bieganie wciąż daje jej dużo przyjemności. Cieszy się biegiem. To z kolei udziela się całemu zespołowi. Młodzież biegnie wspaniale prowadzona przez taką gwiazdę jak Zuza.

Po powrocie do domu, jak zwykle wszędzie było jej pełno. Biega po kojcach, wszędzie zagląda i obszczekuje inne psy. Cała Zuza.
Strasznie się cieszymy, że jeszcze w tym sezonie ta wielka liderka będzie z nami.

wtorek, 15 listopada 2016

"23 kilometr" i Trylogia Norweska

 Nie byłoby Trylogii Norweskiej bez sukcesu książki "23 kilometr". To ona dała impuls i postawiła nas na nogi po wielu miesiącach walki o przetrwanie. "23 kilometr" stał się kołem zamachowym naszych planów i dał im niezbędną energię. 
Dzięki tej książce poznaliśmy mnóstwo kapitalnych ludzi, a ludzie jak wiadomo inspirują. Każda rozmowa, każdy kontakt z drugim człowiekiem może otworzyć w nas wejście do korytarza prowadzącego do pokładów kreatywności, do których sami wcześniej nie zdołaliśmy dotrzeć.
To największy atut tej książki dla nas.
Książka wciąż jest dostępna i każdy może w niej znaleźć coś inspirującego dla siebie. Przeczytajcie jej poniższy fragment, a my pójdziemy na kolejny trening. Trylogia w toku, szlak otwarty, teraz trzeba go przebyć do samego końca.

   "Pasja to siła napędowa wielu najtrudniejszych zadań. To niezbędny element, pozwalający osiągnąć sukces w różnych dziedzinach życia. Zapewnia go wtedy, kiedy zwykła motywacja już nie wystarcza. Kiedy trzeba się wznieść na wyżyny poświęcenia, bo tylko w taki sposób można dojść do celu. Pasja pozwala na ponoszenie ryzyka, jakiego bez niej byśmy nie podjęli za żadne skarby. I czynienia tego bez specjalnego dyskomfortu. 
    Pasja to coś więcej niż zamiłowanie, czy hobby. To prawdziwa miłość do czegoś. To pełne przekonanie, do tego, co robimy. 
    Najczęstsze pytanie, z jakim się spotykam to: Skąd taka pasja? Jak to się stało, że zostałem maszerem? Zrozumiałe, zresztą pytanie. W końcu żyjemy w kraju bez podobnych tradycji i z raczej kiepską zimą. Nie mówiąc już o warunkach śniegowych, których często nie ma w ogóle. 
     Na takie pytania odpowiadam, że to historia długiej drogi dochodzenia do mushingu. Mówię, że najpierw byłem sportowcem, wyczynowym wioślarzem. Potem alpinistą, aż razem z Darią zajęliśmy się psami zaprzęgowymi. Najpierw psami zaprzęgowymi, a potem samymi zaprzęgami. Bo tak właśnie było. W takiej kolejności. 
      Prawda jednak jest dużo bardziej skomplikowana, choć tak naprawdę wcale taką nie jest. To tylko pozory. To, czym zajmuję się teraz, jest najzwyklejszą konsekwencją całego wcześniejszego życia. Wszystkiego, co od dziecka robiłem, o czym marzyłem i czego pragnąłem."

poniedziałek, 7 listopada 2016

Przygotowania

Weszliśmy w ostatnią fazę przygotowań do wyprawy. Kompletowanie ekwipunku, sprawdzanie, czy aby nie zmieniły się przepisy weterynaryjne w krajach, przez które pojedziemy, robienie porządków w dokumentach psów. Szczepienia, odrobaczenia i tak dalej.
Jednocześnie ciągniemy treningową pracę. Zespoły biegają na coraz dłuższych dystansach, więc trening zajmuje z każdym tygodniem coraz więcej czasu. Tak już będzie do samego wyjazdu. Planujemy dosłownie zakończyć ostatni bieg w Polsce i następnego dnia wyruszyć w podróż.

Będzie ona bardzo długa. 2300 kilometrów plus przeprawa promowa. Pojedziemy jak zwykle busem ciągnąc za sobą przyczepę z psami i sprzętem. Całość potrwa pewnie trzy doby. Jeśli trafimy dobrze na prom w Tallinie.

Listopad to także miesiąc opłat startowych. W przypadku Finnmarkslopet 30 listopada jest ostatecznym dniem wpłacenia całej sumy, a na Femundzie od tego dnia opłata robi się wyższa o 1500 koron. Zatem i jedną i drugą opłatę musimy uiścić do końca listopada. Zaraz potem otwarta zostanie lista zgłoszeń do najważniejszego wyścigu tego sezonu, czyli 220 kilometrowego Beaskadas 300 i w ciągu kilku dni trzeba będzie zapłacić jeszcze za udział w tym wyścigu. Dlaczego najważniejszym? Ano dlatego, że jest on kwalifikacją do dwóch kolejnych. Nie docierając na metę Beaskadas 300 nasz zespół nie będzie mógł wystartować ani w Femundlopet, ani w Finnmarkslopet. Nie bierzemy jednak takiej ewentualności nawet pod uwagę. Musimy mocno popracować na treningach, a potem skupić się totalnie na trasie i przekroczyć linię mety tego wyścigu, co otworzy nam drogę do "wielkiego świata" psich zaprzęgów.

Beaskadas 300 zastąpił w programie Trylogii Norweskiej wyścig Gausdal Maraton, na który pierwotnie planowaliśmy pojechać. Zmianę wprowadziliśmy tylko i wyłącznie z tego względu, że mieszkając w Vuollerim mamy znacznie bliżej do Gargii, gdzie będzie start Beaskadas niż do Astridbekken, gdzie startuje Gausdal. Do Astribbekken będziemy mieć 1140 km, a do Gargii "ledwie" 590.
Trasa Beaskadas będzie trudniejsza pod względem orientacyjnym, a ponadto biec nią będziemy w trakcie nocy polarnej, ale za to jest zdecydowanie mniej górzysta od tej na Gausdalu.
Poza tym w Gargii już byliśmy, co też nieco ułatwia zadanie.

Te i inne sprawy teraz nurtują nas najbardziej. Stres wyjazdowy rośnie z każdym dniem, aż boimy się pomyśleć jak to będzie na kilka dni przed samym wyjazdem. Na szczęście potem przyjdzie już skupienie niezbędne dla realizacji tego projektu i wtedy będzie już normalnie. Znamy to uczucie nie od dziś i wiemy jak sobie z nim poradzić, więc będzie dobrze.

niedziela, 6 listopada 2016

Ultramaratończyk

Henia i Baru "in lead"
Długodystansowy pies zaprzęgowy to ultramaratończyk. Jego organizm potrafi dobrze znosić długotrwały wysiłek, trudne warunki pogodowe i stres. Radzi sobie z brakiem snu, byciem w ciągłej gotowości do biegu. Jest odporny na ból i rzadko choruje.
Ale nie jest maszyną. Jest czującym, żywym stworzeniem, któremu należy się opieka i uczycie. Tym bardziej, że jest wspaniałym sportowcem. Alaskan husky potrafi przebiec 100 kilometrów w ciągu sześciu godzin, przespać się i najeść w ciągu następnych sześciu, a po nich pobiec drugi raz 100 kilometrów. Ponad 200 nawet w ciągu doby.
On to potrafi, ale pod pewnymi warunkami. Musi być do tego wytrenowany, zdrowy i dobrze odżywiony. Inaczej zrobimy z niego ruinę. Granica, przy tak ekstremalnych biegach, jest niezwykle cienka. Kto nie ma pojęcia o treningu i dietetyce, niech się w ogóle za to nie bierze. Narobi tylko psom i sobie kłopotów.

Maja i Bajka



Ultramaratońskie biegi charakteryzuje ogromny dystans do pokonania i długi czas przebywania na trasie. Aby mieć szansę na ich ukończenie wszystko musi być dograne na maksimum możliwości. Dlatego tak często tych biegów zespoły nie kończą. Nawet te znakomicie przygotowane.

Człowiek biegnący maraton, czy dużo dłuższy bieg ultra, wsłuchuje się w swój organizm. Zna go doskonale dzięki treningom i wie kiedy jest dobrze, a kiedy przekracza linię, zza której nie ma już odwrotu. Wtedy się wycofuje. Przynajmniej powinien tak zrobić.
W zespole zaprzęgowym jest to o tyle trudniejsze, że musimy wsłuchać się w organizmy psów. W ich łapy, mięśnie, serca i rozumy, aby wiedzieć czy dalsza jazda ma sens i czy jest po prostu bezpieczna dla zespołu i jego poszczególnych członków. A przecież one nam tego nie powiedzą.
Bardzo w tym pomaga własne doświadczenie w sportach wytrzymałościowych, dzięki któremu możemy się domyślać co przeżywa pies. Z czym walczy jego organizm i psychika. Warto wiedzieć czym są zakwasy i jak bolą mięśnie kiedy powstają w nich mikrouszkodzenia, normalne przy wysiłku i jak funkcjonuje ciało i mózg w warunkach odwodnienia. To wszystko pozwala nam zrozumieć psa w trakcie biegu i odpowiednio o niego zadbać.

Flicka i Beky



My  sami oczywiście też zmagamy się z bólem mięśni, brakiem snu, odwodnieniem. Kilkuset kilometrowa trasa nie oszczędza nikogo. Samo stanie na saniach długimi godzinami daje w kość, a przecież musimy jeszcze pomagać psom, pchać sanie na podjazdach, czy w głębokim śniegu, biec obok kiedy psom jest ciężko. Przyjmuje się, że 15-20 procent trasy przemierzamy na własnych nogach pomagając psom. W trakcie takiego wyścigu jak Finnmarkslopet 500 jest to 70, albo i więcej kilometrów, zrobionych na własnych nogach w ciągu dwóch dni. Wystarczy żeby poczuć ból wszystkich mięśni. Na dodatek, kiedy zatrzymujemy się na postój, to psy natychmiast kładą się do snu, a my w tym czasie biegamy wokół nich z jedzeniem, masażem, wodą itd. Śpimy dopiero wtedy, kiedy ogarniemy naszych biegaczy.

Jasna Emi i czarna Szasta


Na  sukces w długodystansowym mushingu składa się wiele szczegółów. Jest ich tak dużo, że nie sposób wszystkich wymienić w jednym miejscu. Najważniejsze są jednak trening, dieta i opieka nad psami. Dożo biegania w różnych warunkach, dużo odpoczynku pomiędzy treningami, ogrom jak najlepszego jedzenia i jeszcze więcej uczucia, miłości i pasji. Musimy zjednoczyć się z naszymi psami. Stać się niemal jednym organizmem, bo od nich zależy nasz los i ich los od nas.
Psy są naszymi przyjaciółmi, członkami naszej rodziny. Kiedy są szczęśliwe nam jest dobrze, kiedy cierpią, my cierpimy z nimi. Kiedy odchodzą, płaczemy za nimi i tęsknimy.
One dają w biegu sto procent z siebie, my musimy zrobić tak samo. Tylko wtedy mamy szansę na cokolwiek. I to tylko szansę, bo wiele z kart w mushingu rozdaje los. Dlatego oprócz wszystkiego potrzebujemy też mnóstwo szczęścia. To już jednak temat na osobny post :)

Dbajmy o nasze psy, kochajmy je i czujemy jak one. Dzięki temu możemy stać się prawdziwymi maszerami i wejść naprawdę w świat mushingu, a dzięki temu dotrzeć do sedna kontaktu z naturą. Poczuć jedność ze zwierzętami, wiatrem, śniegiem i mrozem. Być częścią świata tak naprawdę.

Adi





















piątek, 4 listopada 2016

Majka

2 listopada odeszła Maja. Miała prawie czternaście lat. Umarła jedna z weteranek naszych pierwszych wypraw i początków organizowania Syberiady Adventure. Brała udział we wszystkich naszych akcjach w tamtych czasach.
Niestrudzona biegaczka i niezwykle sympatyczna dziewczyna. Miła, łagodna i spokojna.

Trafiła do nas w 2007 roku wraz ze swoim bratem Chiefem, synkiem Lego oraz Odynem i Kleinem.
Ta piątka psów to było duże wzmocnienie dla naszego zespołu, które pozwoliło rozwinąć nam skrzydła. Dzięki nim stworzyliśmy drugi zaprzęg. A trzy lata później zrealizowaliśmy Inarijarvi Expedition 2010. To przez takie psy jak Majka mogliśmy śmiało brać się za najtrudniejsze wyzwania.

Maja zawsze biegała w zaprzęgu tak lekko i swobodnie, jakby w ogóle jej to nie męczyło. Wytrzymywała każdy dystans i każde tempo narzucane przez liderów. Na niej można było polegać w każdej sytuacji. Była idealnym team dogiem, pracującym spokojnie i mocno oraz podąrzającym za liderem.
Poza zaprzęgiem była psem miłym, choć oszczędnym w okazywaniu uczuć. Trochę nieśmiała. Nie angażowała się też w różne burdy wybuchające czasem w stadzie.

Adoptowaliśmy ją i czterech chłopaków od człowieka, któremu rozsypało się życie. Oddawał je nam z wielkim bólem serca. Pamiętamy kartki A4 z rozpiską dotyczącą każdego psa z osobna. Strasznie przeżywał rozstanie z ukochanymi psiakami, ale wtedy nie mógł postąpić inaczej. Prosił nas, abyśmy nie zrobili krzywdy jego psiakom. Nie zrobiliśmy. Maćku, Majka miała dobre życie u nas. Była szczęśliwa. Widzieliśmy to w jej oczach kiedy się z nami bawiła, kiedy biegała w zaprzęgu. Kiedy była z nami i wszystkimi psami. To było dobre, psie życie.


niedziela, 30 października 2016

Trylogia Norweska - buty dla psów

Dzisiaj utworzyliśmy na Facebooku wydarzenie, poprzez które chcemy Was wszystkich poprosić o pomoc. Trylogia Norweska to bardzo wymagający, ekstremalny, projekt. Musimy do niego być perfekcyjnie przygotowani. Ale to nie wszystko. oprócz treningu, właściwej diety i opieki nad psami, są jeszcze rozmaite detale, bez których o powodzeniu Trylogii, nie ma co nawet marzyć.

Jednym z tych detali są buty dla psów. Bez nich nie tylko nie ukończymy żadnego wyścigu, ale nawet nie damy rady się do niego dobrze przygotować.

Tych butów potrzebujemy mnóstwo, bo około 3 tysięcy sztuk. Dlatego zwracamy się do Was z serdeczną prośbą o wsparcie. Jeden but to 2,50 zł., komplet na psa to 10 zł.
Każdy kto kupi choćby jeden but, ten będzie mógł poczuć się naszym sponsorem. Trafi też oczywiście na listę sponsorów, którą ogłosimy na blogu i Facebooku.

Kto kupi 20 butów, albo więcej tego obdarujemy książką pt. "23 kilometr" z osobistą dedykacją.

Wystarczy wpłacić na nasze konto dowolną wielokrotność 2,50 zł i już jesteście naszym sponsorem.
Buty zamówimy sami w norweskiej firmie Godbiten Jbu.
Wpłacać można na konto podane w wydarzeniu.

Zapraszamy serdecznie.

czwartek, 27 października 2016

Nowe czasy w Syberiadzie

Nawet najwięksi sportowcy kiedyś muszą zakończyć karierę. Taka kolej życia. Stare odchodzi młode wypełnia lukę, bo życie nie znosi pustki. Jeśli ma trwać musi iść naprzód.
W tym roku grono emerytów powiększyło się o kilka psów. Tanda, Pips, Szejen, DeDee. 11, 12-letnie zwierzaki przeszły w stan spoczynku po bardzo intensywnej karierze.
Z ich rocznika wciąż "pod parą" jest jeszcze Zuza. Mimo 11 lat, które skończy za dwa tygodnie nadal jest motorem zespołu i go prowadzi. A zespół ten rozrósł się solidnie. Ekipa na Trylogię Norweską to 15 psów. W większości młodych. Na szczęście tę młodzież poprowadzą bardzo doświadczone psy.

Oto cały zespół:

Zuza 11 lat, wiadomo wszystko o niej, pisaliśmy to wielokrotnie - lider
Henia 4 lata, mimo młodego wieku ma już duże doświadczenie - lider
Arina 9 lat, turbo doładowanie każdego zaprzęgu - wheel dog
Bria 6 lat, doświadczenie i wytrzymałość - lider, team dog
Sofi 9 lat, gwiazda wyprawy Laponia 2015 - team dog
Xanto 3 lata, najmniej doświadczony, ale ma ogromne możliwości - wheel dog
Becky 6 lat, weteranka wyprawy Laponia 2015 - team dog
Baru 3 lata, wszystko przed nią - lider, team dog
Bajka 2 lata - team dog
Szasta 4 lata - team dog
Flicka 3 lata - team dog
Nela 3 lata - team dog
Maja 2 lata - team dog
Eimy 2 lata - team dog
Adi 2 lata - team dog

Młode psy czeka mnóstwo pracy. Muszą wszystkiego się nauczyć i wszystko zrozumieć. Nadchodząca zima będzie dla nich wielkim wydarzeniem. Zmienią się. Na wiosnę nie będą już takimi samymi psami jak teraz. Poznają swoje możliwości i ograniczenia. Nauczą się je wykorzystywać. Mają szczęście, bo po nauki pojadą w jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Do krainy wspaniałej zimy i doskonałych warunków treningowych. Nie będą biegać w błocie i deszczu, tylko w mrozie i po czystym śniegu. A do tego wejdą w wielki mushing pod okiem bardzo doświadczonych psów. To wspaniałe, że Zuza, Arina, Sofi, są wciąż w formie, która pozwala im biegać z młodymi psami i przekazywać im swe doświadczenie.

Ten sezon będzie dla nas wszystkich najtrudniejszy. Długie miesiące na Dalekiej Północy odliczane kolejnymi wyścigami. Vuollerim, Gargia, Roros, Alta. To etapy naszej wyprawy.
Zaczniemy w samym środku polarnej nocy, kiedy słońce nie wschodzi. A potem przebiegniemy całą lapońską zimę, do samego jej końca w kwietniu.
Ogrom doświadczeń, przeżyć, emocji i satysfakcji na końcu. To na nas czeka tam daleko za kołem polarnym. To będzie nasz sezon. Udany i szczęśliwy. Takim go uczynimy!

sobota, 15 października 2016

Kolejna aktualizacja

Cały czas zgłaszają się osoby zainteresowane Husky Safari i Trylogią Norweską. Wraz ze zgłoszeniami ubywa też  miejsc na Safari.
Publikowaliśmy już listę dostępnych miejsc, kilka razy była ona też aktualizowana.
Dzisiaj wrzucamy zdjęcie ze strony www.syberiada-adventure.com, na którym widać jak obecnie wygląda sytuacja z rezerwacjami.


wtorek, 4 października 2016

Najdłuższa wyprawa

Przygotowujemy najdłuższą wyprawę w naszej karierze zaprzęgowej. Pięć miesięcy za kołem polarnym, dwa miesiące nocy polarnej, Trylogia Norweska, czyli trzy wyścigi długodystansowe w jednym sezonie, 4 tysiące kilometrów pokonanych zaprzęgiem w trakcie treningów i małych wypraw wchodzących w skład tej wielkiej wyprawy. No i Husky Safari, które pozwala nam to wszystko sfinansować.

To najtrudniejsze zadanie w naszym zaprzęgowym życiu. Najbardziej skomplikowane i najtrudniejsze w sferze psychicznej. Wszak przez pięć miesięcy nie będziemy razem. Daria i Kacper muszą zostać w domu. Przecież Kacper chodzi do szkoły, uprawia sport, jest normalnym nastolatkiem. Daria zostaje z nim i niemal trzydziestką psów, które wyprawowe i wyczynowe bieganie mają już za sobą. To będzie najtrudniejszy aspekt tej wyprawy.
Normalnie, na co dzień, praca wokół psów zajmuje nam mnóstwo czasu, a przecież wykonujemy te obowiązki razem, teraz będzie trudniej ponieważ się rozdzielimy. Stado emerytów zostających w domu liczyć będzie 27 psów i wszystkie zostaną na głowie Darii.
Krzysztof zabierze ze sobą 16 psów i będzie musiał poradzić sobie sam z opieką nad nimi, treningiem i całą resztą. 
Ta sytuacja mocno podnosi poprzeczkę naszego przedsięwzięcia.

Czy temu wszystkiemu podołamy? A czy mamy inne wyjście?
Ostatnie dwa lata to jakiś horror w naszym życiu. W 2014 rozwaliło się wszystko co budowaliśmy od lat. Straciliśmy możliwość działania, pracę i mnóstwo pieniędzy. Trafiliśmy w Borach Tucholskich na oszustów, kosztowało nas to zmarnowane trzy lata życia i znalezienie się nad przepaścią. Niewiele brakowało do tragedii. Do tego doszła trauma po śmierci Vilego na Finnmarkslopet. To był najtrudniejszy okres naszego życia.
Nie wiedzieliśmy co będzie dalej. Nie mieliśmy pieniędzy, zamieszkaliśmy w domu nadającym się do rozbiórki z 35 psami, 6 kotami i gęsią. Bez pracy i szans na zarabianie przyzwoitych pieniędzy i poprawę swego losu. Marzyliśmy o wyprowadzce do Szwecji, ale to było daleko poza finansowym zasięgiem. Trudno gdziekolwiek wyjechać, kiedy nie ma czego wsadzić do przysłowiowego gara.

Przetrwaliśmy tamten okres tylko i wyłącznie dzięki ludzkiej solidarności. Wiele osób wsparło nas, datkiem, karmą, dobrym słowem. Było piekielnie ciężko, ale wytrwaliśmy. Bez pomocy ludzi nie byłoby to możliwe. Dziękujemy najserdeczniej Wam wszystkim, którzy byliście i jesteście z nami.

Poprawa przyszła, kiedy wydaliśmy książkę. "23 kilometr" odmienił los. I to nie nawet w sensie finansowym, bo zyski z książki nie są jakieś duże. Odmienił pod tym względem, że znowu zaczęliśmy myśleć. Konstruktywnie myśleć i planować. Poznaliśmy mnóstwo ludzi, pootwierały się nam w głowach zamknięte już kanały. I dostrzegliśmy szansę na dalsze istnienie nas jako maszerów, podróżników, adveturerów, jak lubimy określać to czym się zajmujemy.

Wróciliśmy na stare tory planowania i realizacji trudnych planów. Tak powstała Trylogia Norweska i wszystko co się z nią wiąże.
Przeniesiemy nasz kenel na Daleką Północ. Niemal całą naszą działalność również. Będziemy pracować tam, organizować wyprawy i podnosić nasz maszerski, sportowy poziom.
W naszym kraju nie ma warunków do uprawiania długodystansowego mushingu na wysokim poziomie, nie ma warunków także do pracowania z psami w przewidywalny na lata sposób. Ciepłe zimy psują wszystko.
Dlatego, tak naprawdę, nie mamy wyboru. Maszeruj, albo giń! Musimy napierać do przodu, bo inaczej znowu znajdziemy się na krawędzi.

Pięciomiesięczna wyprawa na Daleką Północ to trudne zadanie, ale też niezwykle ekscytujące i dające nadzieję na wspaniałe jutro.
Opowiemy Wam o tym tu na tym blogu. Przeczytacie o życiu w Laponii, o mushingu, psach i wszystkim dookoła. Już teraz zapraszamy na relacje z końca świata :)



niedziela, 2 października 2016

Finnmarkslopet, czwarte podejście

Człowiek potrafi wiele znieść i  wytrzymać, kiedy owładnie nim pasja i świadomość, że to co osiągnie jest tym czego potrzebuje do życia.
Jak wiele przeciwności można wtedy pokonać, to aż nieprawdopodobne. Wszelkie braki i załamania próbują oderwać nas od realizacji marzeń, a my im na to nie pozwalamy. I tkwimy w takiej szarpaninie latami, lecz ze świadomością sensu tego wszystkiego.

Wysoko zawieszona poprzeczka sprzyja powstawaniu frustracji. Próbujemy do niej doskoczyć, ale ona wciąż jest dla nas zbyt wysoko. Wtedy musimy wyzwolić wszelkie moce, by ją jednak pokonać. I wyzwalamy!

Teraz właśnie znów stajemy na rozbiegu do naszej poprzeczki. I tym razem ją przeskoczymy! Nie może być inaczej. Złapaliśmy wreszcie właściwy wiatr w żagle i zamierzamy to wykorzystać.
Po raz czwarty nasz zespół zmierzy się z wyścigiem Finnmarkslopet. Trzy podejścia były spalone, nie sprawdziło się powiedzenie do trzech razy sztuka. Nieważne. Będzie do czterech.
Po raz ostatni nasz zespół startuje w Finnmarkslopet 500 jako "rookie". W 2018 obok nazwiska Nowakowski pojawi się słowo "veteran". Tak będzie, bo czas na to najwyższy.
Odsuwamy wszystkie niepowodzenia od siebie, to było. Nauczyło nas wiele, ale jest przeszłością, o której możemy sobie pogadać, ale zamykamy ją definitywnie. Teraz piszemy od nowa tę historię. I nawet wiemy jak ona się skończy.
A będzie tak:
6 stycznia rozpoczniemy bieg w najważniejszym dla tego sezonu wyścigu Alta 2 Dagers, tu nastąpiła mała zmiana, Alta zamiast Gausdal Maratonu, który da nam kwalifikację do kolejnych długodystansowych zawodów. Miesiąc później dojedziemy do mety 400 kilometrowego Femundlopet, a na koniec rozprawimy się z pięćsetką na Finnmarku. Tak będzie!

A potem? Potem nadamy tej naszej historii jeszcze piękniejszych kolorów. Pójdziemy dalej, bo jesteśmy sportowcami i dojeżdżanie do mety nie może być naszym celem. Będziemy doskonalić swoje umiejętności, uczyć się jeszcze nowych rzeczy. Podnosić sportowy poziom. Stworzymy z naszymi psami jeszcze doskonalszy zespół. Przesuniemy granicę niemożliwego dużo dalej niż wydawałoby się to możliwe. Wiemy jak to zrobić. Będziemy poprawiać nasze wyniki na najdłuższych trasach i być może któregoś, pięknego dnia znajdziemy się  w czołówce najlepszych zespołów na świecie, i powiemy, że czujemy się spełnieni i szczęśliwi, a nasze psy mają dobre, bezpieczne życie i dzielą szczęście z nami przez długie lata.

Osiągniemy to, bo nas na to mentalnie stać. Jesteśmy zwycięzcami, nie przegranymi!

W piątek organizatorzy Finnmarkslopet umieścili nasz zespół na liście zgłoszonych do wyścigu. To zawsze ekscytujący moment, kiedy widzimy nasze nazwisko obok wielu sław mushingu. To także pierwszy znak, że weszliśmy do tej gry. Teraz czekamy na otwarcie list startowych Alta 2 Dagers. Z Femundlopet mamy czas na zgłoszenie do końca roku.
Rozpoczynamy piękny okres w naszym życiu :)   




sobota, 24 września 2016

Po co mi Husky Safari?

Możecie zapytać- po co mi to Husky Safari? Co z tego wyniosę dla siebie? Dobre pytanie.
Wyniesiesz z tego to co będziesz chcieć. To na co zdołasz się samemu i z naszą pomocą otworzyć. Pisząc naszą, mamy na myśli ludzi i psy.
Pokażemy Wam świat z kompletnie innej perspektywy, w którym powiedzenie "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" nabiera dosłownego znaczenia. W tym świecie człowiek i jego psy stają się jednością. Zespołem.
Warto pojechać na Husky Safari choćby po to, by to zobaczyć i stać się członkiem takiego zespołu.

Po drugie - zima. Takich zim jak w Laponii w dzisiejszych czasach nie zobaczycie już nigdzie. Śnieg, mróz, zamarznięte rzeki i jeziora. Otaczające to wszystko góry, tereny dostępne tylko psim zaprzęgiem I w tym wszystkim my ludzie chłonący to piękno wszystkimi zmysłami.

Po trzecie - zorza polarna. Naprawdę czym innym jest oglądanie jej na zdjęciach, a czym innym jest podróżować w jej blasku psim zaprzęgiem.

Po czwarte - jadąc na Husky Safari wspieracie nasz zespół w dążeniu do spełnienia jego marzeń. Jako pierwsi Polacy staniemy na starcie i mecie trzech bardzo długich wyścigów. Jednych z najdłuższych na świecie. I uczynimy to w jednym sezonie. Pokażemy, że potrafimy, że nie jesteśmy gorsi od Norwegów, bo norwescy maszerzy są takimi samymi ludźmi jak my. Maja tylko szczęście żyć w miejscu, które sprzyja uprawianiu mushingu.
A Wy, drodzy uczestnicy Husky Safari, nam w tym pomożecie.
Świadomość wspierania tak trudnego projektu, to też rzecz nie do przecenienia.
Przeczytajcie jeszcze ten tekst na tym blogu. Być może w czasie jazdy psim zaprzęgiem i Wam dane będzie poczuć to o czym tam piszemy, a czego sami wielokrotnie doznawaliśmy na długich trasach.

Zapraszamy na Husky Safari.

piątek, 23 września 2016

Dwa miesiące

Czas potwornie szybko leci! Dopiero co ogłosiliśmy nasze plany na najbliższy sezon, a tu już powoli kończy się wrzesień i plany stopniowo trzeba wdrażać w życie. Zawsze wszystko jest piękne, ładne i uduchowione na etapie planowania. Wtedy wszystko  wydaje się proste i układające według naszych planów. W "praniu" już takie nie bywa.

Mnóstwo spraw jest też do załatwienia i zorganizowania. Wyjazd z szesnastką psów to dość skomplikowane przedsięwzięcie. O wielu rzeczach nie wolno zapomnieć, aby nie narobić sobie poważnych kłopotów.
Psy muszą wyjechać zdrowe, zaszczepione i odrobaczone. Muszą być w jak najlepszej kondycji. My także. Co komu po najlepszym nawet zaprzęgu jeśli człowiek , nawiązując do pewnej piosenki przypomnianej w ostatnich miesiącach, będzie dupa? Nic nikomu. Maszerowi i psom najbardziej :)

Wracając do spraw do załatwienia, to ich lista jest całkiem spora. Przedstawimy Wam tutaj część z nich, abyście mieli ogląd co nas czeka w ciągu dwóch miesięcy jakie pozostały do wyjazdu.

1. Szczepienia. Właśnie zbliża się czas powtórzenia szczepień. Wścieklizna, choroby zakaźne oraz donosowa szczepionka przeciwko kaszlowi kenelowemu. Od tego sezonu obowiązkowa na wielkich wyścigach. Do zaszczepienia 16 psów.

2. Odrobaczenia przed wyjazdem. Z tymi to jest niezła jazda, bo kraje skandynawskie mają różne przepisy w tym zakresie. Chodzi o terminy w jakich należy ich dokonać przed wjazdem na ich teren. W Szwecji inaczej, w Norwegii inaczej i w Finlandii jeszcze inaczej. My musimy się w to wszystko wstrzelić tak, żeby wszędzie pasowało i było dobrze, a zarazem jak najmniej truć psy chemią na robale.

3. Karma dla psów. Kiedy jeździliśmy na wyprawy na dwa, trzy tygodnie, czy nawet miesiąc, to zabieraliśmy karmę ze sobą. Na pięć miesięcy jednak nie damy rady tego zrobić. Musimy zorganizować żarcie na miejscu. Mamy kilka namiarów, a od wczoraj nawet chyba już pewność skąd ją kupimy.

4. Sprzęt. Niby wszystko mamy, ale jak znamy życie, to i tak sporo kasy pójdzie na różne duperele. Jak wiadomo diabeł tkwi w szczegółach i te szczegóły potrafią dać popalić. Ot właśnie okazało się, że musimy kupić kilka nowych koców dla psów. Koców używanych na trasach, do spania. A to pewnie wierzchołek góry lodowej. Lin naprodukowaliśmy sporo, ale coś tam trzeba będzie dorobić.

4.A. Tu musimy stworzyć podpunkt w naszej rozpisce, bo osobnym tematem sprzętowym są buty dla psów. Potrzebujemy ich niemal w przemysłowych ilościach. A to kosztuje. Ile ich trzeba to pokazuje poniższa rozpiska:
but wytrzymuje na psiej łapie, 50, 70, 100 kilometrów. Nie da się dokładnie przewidzieć ile. To zależy od wielu czynników. Rodzaju śniegu i lodu, sposobu biegania psa itd.
Jeśli założymy, że but wytrzyma 70 kilometrów, to na każdą taką siedemdziesiątkę potrzebujemy 4 buty x 16 psów. 64 sztuki. Jeśli planujemy pokonać około 4 tysięcy kilometrów, to butów potrzebujemy ponad 3500! Po 3,50 zł za sztukę.
Buty to główny punkt programu. Tylko pięciomiesięczne zakwaterowanie za kołem polarnym i wyżywienie psów kosztuje drożej od nich.

5. Słoma. Kolejna niezbędna rzecz. Potrzebujemy jej do ścielenia psom w przyczepie i na trasach długich, dwu, trzy dniowych treningów. Musimy ją zorganizować na miejscu. Z tym nie powinno być kłopotu.

6. Weterynarz. W Skandynawii ceny usług weterynaryjnych są bardzo wysokie. Wielokrotnie wyższe niż w Polsce. Dlatego będziemy chuchać i dmuchać na psy, aby wet nie był nam potrzebny. Zabieramy ogromną apteczkę, w której muszą znaleźć się leki i medykamenty na różne przypadłości. Antybiotyki, leki przeciwzapalne i przeciwbólowe, maści rozgrzewające, środki na biegunkę itd, itd.

7. Formalności. Dokumenty wywozowe psów, opłaty startowe, odprawy przedstartowe, odprawy weterynaryjne. To wszystko nas czeka i spędza sen z powiek.

Wymieniliśmy tu w punktach tylko te sprawy, które ciągle mamy na myśli. Zapewne jeszcze niemało ich pojawi się już w trakcie. Na to wszystko pozostało niewiele czasu. Dwa miesiące to jest nic. Zleci równie szybko jak czas od ogłoszenia naszych planów na ten sezon.

Aaa, jest jeszcze punkt 8. Trening. Dużo treningu!

środa, 21 września 2016

Norrbotten. Północ Szwecji

Norrbotten to nazwa najdalej na północ położonej prowincji Szwecji. Centrum szwedzkiej Laponii. Miejsce, w którym zima trwa od października do końca kwietnia. I gdzie spotkamy zjawisko nocy polarnej, kiedy słońce nie wschodzi przez dwa miesiące oraz dnia polarnego, kiedy przez taki sam okres ono nie zachodzi.

Norrbotten to także kraina reniferów i Samów, którzy je hodują. To miejsce niezwykle piękne i jednocześnie surowe. Góry, lasy, rzeki, jeziora, lodowce. To wszystko przyciąga tysiące turystów z całego świata. Wielu z nich przybywa tam też, by ujrzeć zorzę polarną, którą podziwiać można we wszystkie miesiące, w których jest dostatecznie ciemno w nocy.

Zimą temperatury potrafią spaść do -47 stopni, latem bywają krótkotrwałe upały, nawet do +32. Zazwyczaj jednak letnie temperatury wynoszą około 20-24 stopni. Całkiem przyjemnie dla wycieczek pieszych. A jest gdzie chodzić! Parki narodowe, które są unikatowe, takie jak najsłynniejszy chyba Sarek, najstarszy park narodowy w Europie, czy Stora Sjofallet, Padjelanta i Muddus.

Norbotten to kraina rzadko zaludniona. Na blisko 100 tysiącach kilometrów kwadratowych żyje zaledwie 250 000 ludzi. 2,5 człowieka na kilometr kwadratowy. Tak naprawdę jednak to zagęszczenie windują  miasta, takie jak Lulea, Pitea, Kiruna, Boden, Kalix, Gallivare, Alvsbyn, Arvidsjaur, Pajala, Jokkmokk. W tych dziesięciu miastach żyje 3/4 ludności Norrbotten. Można więc łatwo wyobrazić sobie jak odludna jest przestrzeń poza miastami. Kto szuka wytchnienia od miejskiego zgiełku i ludzi, tam znajdzie go z całą pewnością.

Laponię sami nazywamy Krainą Ciszy i Spokoju. Zawsze mamy wrażenie zwolnienia rytmu życia. Ludzie tam nie gnają jak u nas, przyroda też przez wiele miesięcy w roku tkwi w zimowym śnie. Wszystko skute mrozem i przysypane śniegiem.
Owszem, kiedy nadchodzi kres zimy i śnieg zaczyna znikać w blasku coraz dłużej świecącego słońca, to natura niezwykle przyspiesza. To jedyny taki czas w Laponii. Lato jest krótkie, a rośliny i zwierzęta muszą wydać na świat swe owoce i potomstwo, i jeszcze je odchować. Życie wtedy wprost eksploduje. Z dnia na dzień robi się zielono, pojawiają się kwiaty i dzieci wszelkich zwierząt.
Potem znów wszystko wraca do spokojnej normy aż śnieg przykryje świat na długie miesiące. Cudownie jest zgrać się z tym rytmem.

To właśnie tam nasz zespół będzie się przygotowywał do Trylogii Norweskiej.

piątek, 16 września 2016

Sezon przed nami



Wszystko nabiera powoli rozpędu, choć tak naprawdę wcale nie dzieje się to powoli. Raczej skokowo i gwałtownie. Mniej lub bardziej.
Minął sierpień, zaczął się wrzesień, a nawet mamy już jego połowę. Tak naprawdę czas umyka w szybkim tempie i już widzimy, że nie będzie luziku.

Czekaliśmy z rozpoczęciem treningów i nadal czekamy. Jak dotąd było zbyt ciepło nawet w nocy, by psy mogły regularnie biegać. Co prawda od wczoraj jest całkiem chłodno o świcie, ale nadal czekamy.
Najważniejsze dla nas jest, żeby zacząć trening w takim momencie, od którego będziemy mogli kontynuować go już nieprzerwanie.

Ponadto musimy wzmocnić zespół psów. Odmłodzić go znacznie. W tym sezonie nie pobiega już z nami ani Klein, ani Pips, ani Szejen. Także Ixi, ze względu na pękniętą kość gnykową i problemy zdrowotne jakie dopadły go po tamtym zdarzeniu, nie zasili zespołu swoją osobą. To wielka strata, bo trzyletni młodziak bardzo by nam się przydał.
Odchodzi na emeryturę także Tanda. I to, obok Pipsa, największa strata naszej ekipy.

Zuza, mimo 11 lat, wciąż sprawia wrażenie silnej i sprawnej. Co prawda tłuszczak, z którym chodziła od dwóch lat, rozrósł się w ciągu ostatnich dwóch tygodni do sporych rozmiarów i trzeba było się go pozbyć. Wcześniej nie przeszkadzał jej w bieganiu znajdując sobie miejsce pomiędzy paskami szelek. Teraz jednak przestał się mieścić. Ponadto jego gwałtowny rozrost dawał raczej pewność, że to nie koniec wzrostu.
Zuza wylądowała na stole operacyjnym. Guz został usunięty, a ona błyskawicznie dochodzi do siebie.
Przy tej okazji zrobiliśmy jej też poszerzoną diagnostykę i wyszło, że Zuza jest naprawdę w wyśmienitej formie. To dla nas znakomita wiadomość. Nasz lider-geniusz jeszcze przez nadchodzący sezon będzie z nami na trasach. Czy także wyścigowych, to okaże się w praniu.

Jej ojciec, Dante, w 2014 prowadził nasz zaprzęg na Finnmarkslopet 500 mając 10 lat. W 2015 biegł, choć już nie jako lider, w 350 kilometrowej wyprawie prowadzonej w stylu non stop, mając ukończone 11 lat. Nie miał żadnych problemów. On i Zuza mają fantastyczne geny. Oboje nigdy nie chorowali. Zuza była pierwszy raz u lekarza z jakimś problemem, nie licząc szczepień i badań kontrolnych.

Wracając do treningów. Poczekamy jeszcze trochę z ich rozpoczęciem. Zuza dochodzi do siebie, Henia rozpoczęła cieczkę, a nas czeka wyprawa do Norwegii i Szwecji po kilka młodych psów. Właśnie prowadzimy rozmowy z kilkoma kenelami na północy i pewnie niebawem pojedziemy zasilić nasz zespół.
Bronimy się przed kryciem naszych suczek i rozmnażaniem psów, bo ciągle twierdzimy, że jest zbyt dużo problemów z bezdomnością zwierząt, aby jeszcze powiększać ich populację. Dlatego wolimy kupić, czy adoptować alaskan husky skądś, z Europy. W ten sposób też możemy jakiemuś psu poprawić byt, czy zwyczajnie zapewnić to co do życia alaskanom jest niezbędne, czyli bieganie w zespole psów.
Trzy lata temu adoptowaliśmy Brię i Sofie, jeszcze wcześniej przygarnęliśmy Jumę i Szejen. One wszystkie biegają, czy biegały fantastycznie. Bria i Sofie wciąż są ważnymi punktami naszego zespołu, Juma i Szejen były takim bardzo długo. Zwłaszcza Szejen, która po przyjściu do nas i trenowała do Finnmarkslopet i była na trzech wyprawach za koło polarne i pracowała z klientami prawie do 12 roku życia.

No dobrze, rozpisaliśmy się trochę, ale druga połowa września będzie intensywna organizacyjnie, a od października zaczynamy pełną parą przygotowania do zimy. Będziemy tu o tym pisać.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...