niedziela, 31 lipca 2016

Finka


Suczka, która błąkała się po rynku w Łabiszynie jest z nami już prawie dwa miesiące. Zdążyła przez ten czas wsiąknąć w naszą psiokociogęsią rodzinę. Dogadujemy się doskonale. 
W domu oczywiście rządzą koty i tak musi być. Ktoś powinien szczeniakowi pokazać gdzie jego miejsce :), bo szczeniaka dosłownie nosi.

Ma mnóstwo energii, której trzeba się na różne sposoby pozbyć. Biega, bawi się, kopie dziury i reaguje na wszystko. Na szczęście nie jest jakimś specjalnym szczekaczem i idzie z nią wytrzymać.
Kumpluje się z coraz większą ilością naszych psów. Najbardziej z Henią, z którą uwielbia się bawić. Henia na szczęście jest delikatna i nie ma obawy, że zrobi małej krzywdę przed przypadek. W końcu między nimi jest dwadzieścia kilogramów różnicy masy.

Bawi się też z Pipsem i DeDeem. Trzydziestokilogramowymi psiurami, które też w zabawie bardzo uważają żeby jej nie stratować :) Wszyscy generalnie obchodzą się z nią jak z jajkiem. Nie licząc Sami, która ma jakieś dziwne zamiary. Sprawia wrażenie jakby polowała na malucha.

Część psów, jak Nikola, Klein, Arina, zachowują się jakby jej w ogóle nie zauważali. traktują Finkę jak powietrze. Ciekawe o co chodzi.

Stopniowo wypuszczamy z nią na wybieg kolejne, nowe psy i pewnie w końcu nadejdzie taki dzień, że będzie chodzić po wybiegu z całym stadem.



Wciąż dla nas jest dziwne, i takie to już pozostanie, że nikt nie przygarnął tego małego zwierza wcześniej. Błąkało się to po rynku, wśród ludzi, pod oknami i między samochodami. I nie znalazł się nikt, kto dałby jej dom. Je ten zwierz tyle co kot, miejsca nie zajmuje wcale, jest grzeczna i słucha co się do niej mówi. Chodzi wszędzie za nami, bo strasznie potrzebuje człowieka. Nie jest agresywna do kotów i innych psów, jeszcze na żadnego zwierzaka nie warknęła. O ludziach to nawet nie wspominamy, bo to czysta psia miłość do człowieka. Tylko żaden ludź wcześniej nie chciał tej miłości przyjąć.
Dziwne to. Czyżby ludzie już tak otępieli? Jaki los czekał ja na ulicy? Kopniak żula? Koła samochodu? Ciąża przy pierwszej cieczce i umierające szczenięta? Nawet nie chcemy o tym myśleć.
Na jej szczęście my się tam znaleźliśmy i przerwaliśmy w porę ten zły wariant jej historii.

środa, 27 lipca 2016

Nowe prawo łowieckie

Ministerstwo Środowiska szykuje zmiany, które mogą postawić w zupełnie innym świetle nasze prawa do natury, do przebywania w lesie. Odsyłamy po kompleksowe informacje do artykułów choćby Adama Wajraka w Gazecie Wyborczej. My dzisiaj opowiemy Wam co czeka sport zaprzęgowy w kontekście zmian prawa łowieckiego, które nadchodzą.

Otóż nowela tego prawa pozwoli myśliwym pod byle pretekstem zamykać wstęp do lasu niemyśliwym. Na dowolny czas!
Dzisiaj, kiedy odbywa się polowanie zbiorowe, to czasem stawiane są tablice, że takie polowanie się odbywa, czasem na tych tablicach, bezprawnie zakazuje się wstępu do lasu. Teraz te zakazy są bezprawne. Po nowelizacji prawa łowieckiego już nie będą.
Jeśli gdzieś takie polowania odbywają się często, to zakaz może być permanentny. Dla nas jest oczywiste.
Mamy jakiś tam konflikt z myśliwymi w "naszym" lesie. Od czasu do czasu słyszymy, że mamy "sp...lać" (cyt.) z psami i w ogóle. Tyle, że dotychczas mogli oni sobie gadać, a my mieć to gdzieś. Teraz to się zmieni. Prawo będzie po stronie kół łowieckich. A my, jeśli nie będziemy respektować ich zakazów staniemy się przestępcami! Ogarniacie to?
Być może sprinterzy, którzy nie potrzebują dużego leśnego obszaru do treningów dadzą radę jakoś się dogadać i wyznaczyć jakieś trasy do treningu. My z naszymi potrzebami terenowymi nie mamy na to żadnych szans. Co z tego, jeśli dogadamy się z jednym kołem, skoro działamy na terenie czterech? Jeśli zostaniemy zepchnięci do tego jednego, to będziemy w trakcie jednego treningu wszędzie w nim. Ucierpi na tym zwierzyna leśna, bo co chwila będziemy się pojawiać w tych samych miejscach. Częstsze też staną się spotkania z polującymi myśliwymi. Konflikt murowany. No i zakaz wstępu do lasu wraz z nim.
Na to nie znajdziemy sposobu. Znamy doskonale tych ludzi i wiemy jak wszyscy im przeszkadzają, jak uzurpują sobie prawa do własności niemal lasów, jak się wspierają w takich sprawach. Nas nie wesprze nikt, bo kto miałby to zrobić. Jesteśmy jedynymi maszerami w okolicy, a długodystansowymi to jedynymi w ogóle w tej części Polski. Sprawa z góry przegrana.

To nowe prawo to ogromna niepewność co do dalszego losu. Dlatego nie zamierzamy biernie czekać i liczyć na to, że może nie będzie tak źle. Będzie! Albo jeszcze gorzej. Dlatego musimy poszukać innego miejsca dla naszej działalności. Na Północy. Tym razem to nie kwestia pracy i trenowania w dobrych warunkach, tylko kwestia przetrwania naszego kennelu. Zrobiło się bardzo poważnie.

poniedziałek, 25 lipca 2016

Wspaniały gest

Na zdjęciu, wśród worków, przygarnięta niedawno Finka


W ostatnią niedzielę do naszego Domu Psiego Seniora dotarła karma, która zebrali dla nas, w trakcie swojego ślubu i wesela nasi wspaniali przyjaciele Daria i Remigiusz. Zamiast kwiatów przyjmowali karmę dla naszych psich seniorów.
Nie wiemy jak im dziękować. Słowa to dużo za mało.

To właśnie dzięki takim gestom przetrwaliśmy najtrudniejsze czasy. I dzięki takim ludziom jak Daria i Remik oraz ich goście weselni wraca wiara w człowieka i możemy śmiało spoglądać w przyszłość. Ogromnie Wam dziękujemy. Miło było Was też zobaczyć :)

W ostatnich latach taka forma przyjmowania karmy zamiast kwiatów podczas weselnych ceremonii staje się coraz częstsza. W końcu kwiaty zwiędną, a dar serca pozostanie w psich brzuchach i ludzkiej pamięci. Wielu osobom leży na sercach los zwierząt i w taki oto sposób dokładają swoje cegiełki do jego poprawy. Bardzo fajna, "nowa, świecka tradycja" nam się rodzi, można by zacytować.
Świetne jest to, że ludzie w trakcie swojego jednego z najszczęśliwszych dni dzielą się swym szczęściem z innymi. Zwierzaki i ich opiekunowie są za takie gesty niezwykle zobowiązani.
Bardzo dziękujemy.

 

sobota, 23 lipca 2016

Być bogatym? Co to znaczy?




Co oznacza określenie "jestem bogaty"? W co warto być bogatym? Co jest prawdziwym bogactwem?
Wielki dom pełen sprzętów? Drogi jak cholera samochód, kupiony by wszystkim dookoła pokazać na co mnie stać? Wypasiony Iphone, lodówka, która myśli za nas, czy pralka co wypierze, wysuszy i jeszcze poukłada w szafach?

To wszystko to wielki szajs! Wszystkie te rzeczy rozpadną się w proch i w pył i to szybciej niż ktokolwiek z nas przypuszcza.
Samochód po dziesięciu latach będzie już tylko starym samochodem, Dom będzie wymagał wiecznych nakładów, a do tego im będzie większy, tym bardziej stanie się pusty. Dzieci pójdą na swoje, a my starzy będziemy się po nim tłuc jak duchy po ruinach zamku i zawodzić z samotności.
O drobniejszych rzeczach nie ma nawet sensu wspominać. Drogie to i awaryjne totalnie. Po pięciu latach nawet nie będziemy pamiętali jaki model tego Iphone'a mieliśmy.

Prawdziwe bogactwo możemy zgromadzić jedynie w sobie. W naszych głowach i sercach. To jedyne bogactwo, które zabierzemy ze sobą do grobu, a na dodatek nikt go nam nie ukradnie. Będzie nasze na wieki wieków.
Wspomnienia, marzenia, satysfakcja, miłość, przyjaźń, dobre uczynki. To najbardziej wartościowe rzeczy na świecie. Warte poświęcenia, nawet życia.
One nas ubogacają, czynią lepszymi. Nadają sens naszemu życiu i naszym relacjom z ludźmi, z przyjaciółmi, rodziną. Starajmy się o nie i nie zaprzątajmy głów banałami. Mamy tylko jedno życie, więc przeżyjmy je godnie i świadomie. Szkoda czasu na gonitwę za materialnymi rzeczami.
Po stokroć więcej wartości ma wyjazd na wyprawę, czy podróż do jakiegoś fantastycznego miejsca, niż kupno drogiego samochodu. Ten w końcu zardzewieje i zniknie, a wspomnienia z wyprawy zostaną na zawsze. Te wspomnienia to nasze prawdziwe bogactwo.
Kto ma ich dużo ten jest bardzo bogaty.

czwartek, 21 lipca 2016

Czy potrafimy? Też pytanie!

Czy Polacy mogą osiągać wysokie wyniki w długodystansowych wyścigach psich zaprzęgów? Czy są w stanie konkurować z Norwegami i innymi Skandynawami, czy Amerykanami w sporcie, który wydaje się być specjalizacją tamtych? Czy brak tradycji zaprzęgowych może okazać się przeszkodą?

Odpowiedź na te pytania jest tylko jedna – naturalnie, że mogą! W niczym nie ustępujemy Skandynawom. Tak samo jak oni potrafimy radzić sobie z zimnem, z samotnością na długiej trasie, z głodem i z pragnieniem. Wiemy co to odpowiedzialność za nasze zwierzęta i znamy granice ich i swoich możliwości.
Potrafimy też przygotować psy odpowiednio z nimi trenując i dbając o nie.
Wiemy jak radzić sobie z dystansem. Jak pokonywać negatywne efekty stresu. Ponadto jesteśmy takimi samymi ludźmi jak Norwegowie, czy Amerykanie. Oni też nie mają cudownego przepisu na sukces, ani wyjątkowych genów. Przepis na sukces jest tylko jeden – ciężka, przemyślana praca. Tę my dobrze znamy. Może nawet lepiej od nich.

Czego więc nie mamy? Warunków do odpowiedniego treningu i kasy na niego. Jedno z drugim ściśle się wiąże.
Brak warunków, to ciepłe zimy i brak śniegu. Można się od tych kłopotów odciąć przygotowując zespół w Skandynawii, gdzieś daleko na północy. Ale na to potrzeba kasy. I tu koło się zamyka. W Polsce nie przygotujemy się do startu, a na treningi za granicą nas nie stać.

Ciągle pytamy sami siebie - co zrobić jeszcze, żeby zdobyć pieniądze? Do jakich zapukać drzwi i jak rozmawiać z tymi, których za nimi spotkamy? Ciągle nam się wydaje, że nie znamy wszystkich odpowiedzi i przez to działamy czasem po omacku. To wydłuża drogę do wytyczonego celu. Zabiera tak potrzebny przecież czas.
Wydaliśmy książkę, organizujemy spotkania autorskie w całej Polsce. W wakacje jeździmy z prelekcjami do dzieci. Pracujemy na okrągło. Wszystko po to, by móc realizować tę pasje i zapewnić byt naszym zwierzakom. Jednak to zbyt mało, aby osiągnąć sukces na Femundlopet czy Finnmarkslopet. Za mało żeby nawet tam pojechać. Nie mówiąc o wyniku sportowym.

Dlatego myślimy ciągle o tym i staramy się bardzo kreować naszą przyszłość w taki sposób, aby dotrzeć do celu.
Czas ucieka i nieubłaganie zbliża się termin rozpoczęcia przygotowań do sezonu. Został nam jeszcze koniec lipca i cały sierpień. We wrześniu musimy zacząć trenować, jeśli chcemy cokolwiek osiągnąć. Do tego czasu nasza wizja zdobycia środków musi zacząć działać. Jak? O tym niebawem.





poniedziałek, 11 lipca 2016

Wakacyjne spotkanie z psim zaprzęgiem



W lipcu rozpoczęliśmy i będziemy kontynuować do sierpnia spotkania z najmłodszymi wielbicielami psów i dalekich podróży.
W trakcie spotkań opowiadamy o naszych zwierzakach, o wyprawach, dalekich lodowych krainach i wizytach u Świętego Mikołaja.

Oczywiście największym zainteresowaniem cieszą się psy. Jeżdżą z nami Arina i Henia, które uwielbiają być w centrum uwagi i głaskania.
Poza psami dzieci mają okazję zobaczyć sprzęt jakiego używamy na Dalekiej Północy, namiot, buty, odzież. Wszystko to co pozwala nam tam przetrwać duże mrozy i śnieżyce.
Opowiadamy o naszych przygodach, o talentach psów, o zwierzakach Laponii. Wspominamy także o odpowiedzialności jaką wszyscy musimy wykazywać się na co dzień wobec własnych zwierząt.






niedziela, 10 lipca 2016

Nie ma końca

Trzyletni pobyt w Śliwiczkach i walka o los koni tam mieszkających wciąż tak naprawdę trwa. Ciągle nie sposób zapomnieć o tamtych sprawach. Zwłaszcza, że wciąż docierają do nas jakieś informacje. Niestety złe.
Konie żyły tam od niemal dwudziestu lat w warunkach skandalicznych. Ludzie we wsi mówili o "obozie koncentracyjnym", jaki konie tam miały.

Trzy lata szarpaliśmy się z właścicielką tych zwierzaków, wykłócaliśmy się o każdą kostkę siana, o słomę do ścielenia, o materiał do naprawy boksów i wybiegów. O wszystko. O odseparowanie ogierów od klaczy w rui, o kastrację, by zakończyć niekontrolowany rozród i cierpienia źrebiąt.
Trzy lata!!! Oszukano nas, wykorzystano, a na koniec wyrzucono z gospodarstwa, kiedy wokół koni zrobiło się "gorąco". Ponad rok włóczyliśmy się po sądach, ponieważ próbowano zwalić na nas winę za dwudziestoletnie zaniedbania!
Sprawa w sądzie jest warunkowo zawieszona, bo sąd nie potrafił jednak obarczyć nas winą. Z drugiej natomiast strony zostaliśmy poinformowani, że właścicielka tych koni nie będzie już za nic odpowiadać, bo sprawa się przedawniła. Baba wywinęła się od jakiejkolwiek odpowiedzialności.
Większość koni sprzedała. Przeważnie do rzeźni, czyli miejsca przed którym je broniliśmy z całych sił. Zamordowała konie, które dla niej pracowały przez wiele lat!

Weronka ze swoim synkiem Wezyrem. Cudowna, mądra klacz, która niestety trafiła do rzeźni
Dzisiaj natomiast przeczytaliśmy na facebooku fundacji, która wtedy wtargnęła do gospodarstwa i zepsuła naszą robotę, takie coś:

"Dawno niczego nie napisałam, ciągły brak czasu. Przedwczoraj byliśmy na kontroli u koni, o których pisaliśmy w ubiegłym roku, a także dwa lata temu. Niestety, miało być inaczej, jest pewna poprawa (nie było opiekującego się 6 końmi), konie nie są zabiedzone, widać, że mają odpowiednią ilość pożywienia, ale końskie kopyta nie widziały kowala od , co najmniej, zeszłego roku. Niektóre wyglądają okropnie; zadzwoniliśmy do właścicielki, tłumaczyła się, że wzywany kowal nie przyjechał! Ale to nie jest tłumaczenie! Ona musi tego dopilnować, bo niektóre z tych koni juz nie mogą normalnie chodzić. Zagroziliśmy, że jeśli w tym tygodniu kopyta nie będą doprowadzone do porządku- zgłosimy sprawę do organów ścigania, bo to jest zadawanie bólu zwierzętom. Jeśli chce się mieć konie, to trzeba o nie dbać. Sami rozmawialiśmy z kowalem, ma przyjechać w poniedziałek. Zobaczymy."

To jest ostateczny dowód na to, że mieliśmy rację. Konie miały tam zawsze przerąbane. Zawsze były na ostatnim miejscu. Okres, kiedy my nimi się zajmowaliśmy, był najszczęśliwszym w ich życiu. Wtedy miały przy sobie człowieka, który o nie dbał. Nie zdołaliśmy co prawda zniwelować zaniedbań. Nie udało się to mimo ogromu pracy jaki wykonaliśmy. W pół roku, bo tyle czasu spędziły one pod naszą wyłączną opieką, nie da się nadrobić w dwie osoby karygodnych zaniedbań z dwudziestu lat. Piszemy pół roku, bo tyle z trzech lat, konie znajdowały się całkowicie w naszym zarządzie. Nie zdążyliśmy, bo to było niewykonalne.

Teraz po dwóch latach, znowu jest duży problem. Znowu fundacja rozważała powiadomienie prokuratury. Nam w tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak wrócić na drogę prawną, by do końca oczyścić swoje dobre imię, a także zawalczyć jeszcze o nasze zmarnowane trzy lata, a następnie kolejne dwa, gdzie wciąż walczymy o przetrwanie w dziadoskich warunkach, zamiast się rozwijać i kreatywnie działać.  
W Śliwiczkach konie zawsze miały źle i nic się z tym nie zmieni dopóki ta osoba i jej rodzina będzie miała prawo posiadać konie. Ohydne w tym jest jeszcze to, że te same konie pracują potem z dziećmi na obozach i tam tym dzieciom opowiada się banialuki o ekologii i przyrodzie. I to jest skandal.

poniedziałek, 4 lipca 2016

Henley Royal Regatta

Od 177 lat, na Tamizie w Henley odbywają się królewskie regaty wioślarskie. Pierwsze odbyły się w 1839 roku, a królewski patronat uzyskały w 1851. Tylko w czasie I i II wojny światowej ich nie rozgrywano.
Od zawsze były wioślarskim świętem przyciągającym coraz większe rzesze wioślarzy. W 1839 roku trwały jeden dzień. Rok później już musiano wydłużyć je do dwóch dni. Tylu było chętnych wioślarzy do startu. Krótko później regaty trwały już trzy, a nawet cztery dni.
Obecnie to pięciodniowy maraton, poprzedzony jeszcze regatami kwalifikacyjnymi rozgrywanymi tydzień przed główna imprezą.
W tym roku na starcie stanęło 629 osad, 27 narodowości. Jedynki, dwójki bez sternika, dwójki podwójne, czwórki ze sternikiem, czwórki bez sternika, czwórki podwójne i oczywiście ósemki. Osady kobiece i męskie. Ponad dwieście wyścigów w pięć dni.

Na torze ścigają się ze sobą tylko dwie osady, a nie sześć jak jest w tym sporcie powszechnie przyjęte. Przy czym przegrywająca odpada z dalszej rywalizacji.
Pierwsze trzy dni to stopniowe eliminacje kolejnych osad. W sobotę rozgrywane są półfinały, a w niedzielę, tak jak wczoraj, finały.
Osady podzielono na dwadzieścia osobnych rywalizacji w rozmaitych pucharach, takich jak Grand Challenge Cup, Queen Mother Challenge Cup, Ladie's Challenge Plate, Princess Grace Challenge Cup, czy najbardziej prestiżowe dla jedynkarzy Diamond Challenge Sculls.

Mamy w tych regatach także polskie tradycje. Dwukrotnie w 1955 i 1956 w Diamond Challenge Cup, czyli w Diamentowych Wiosłach, triumfował Teodor Kocerka. Zwyciężyli tam też Jerzy Broniec i Alfons Ślusarski w dwójce bez sternika, Robert Sycz i Tomasz Kucharski w dwójce podwójnej oraz nasza czwórka podwójna Adam Korol, Michał Jeliński, Marek Kolbowicz i Konrad Wasielewski.
Wczoraj do tego zaszczytnego grona miały szansę dołączyć dziewczyny z czwórki podwójnej: Marta Wieliczko, Olga Michałkiewicz, Katarzyna Zillman i Krystyna Lemańczyk. Niestety w finale przegrały z czwórką gospodarzy.

Henley Royal Regatta to ogromny prestiż, to wielki wioślarski świat. Każdego roku startuja tam mistrzowie i medaliści olimpijscy, tacy jak Mahe Drysdale, który tym razem zajął drugie miejsce.
Aby wejść na widownię regat należy przestrzegać dress code. Panowie w garniturach, krawaty mile widziane, ale nie obowiązkowe. Panie w wizytowych sukniach, czy garsonkach. Dobrze widziane kapelusze. Żadnych jeansów, krótkich spodni, czy mini spódniczek. Królewski patronat ma swoje wymogi.
Na trybunach wspaniała, sportowa atmosfera i oklaski dla wszystkich, wygranych i przegranych.
Na stronie www.hrr.co.uk dostępna była relacja na żywo ze wszystkich pięciu dni regat. Dzięki temu mogliśmy oglądać wspaniałe ujęcia z wielu kamer, głównie z dronów. Niezapomniane wrażenia.

Zdjęcia z regat dostępne są tutaj: www.hrr.co.uk

piątek, 1 lipca 2016

Jesienne spotkania

Za nami wiosenno letnia seria spotkań autorskich, a po wakacyjnej przerwie czeka nas jesienna, która zapowiada się bardzo ciekawie.
Zawitamy do wielu bibliotek w całej Polsce. Znowu odwiedzimy Śląsk i to zarówno Górny jak i Dolny.

Właśnie na Dolnym Śląsku rozpoczniemy wrześniowe spotkania od udziału w Festiwalu 17 Południk w schronisku Pasterka w Górach Stołowych. Tam będziemy od 2 do 4 września, a już 5 zajrzymy do klubu Namaste w Katowicach. To nie koniec naszych rajdów po Śląsku, bo spotkamy się jeszcze w kilku bibliotekach, między innymi w Wodzisławiu Śląskim. Te spotkania jeszcze umawiamy.

Jeśli chodzi o festiwale to dwa czekają nas w październiku. Najpierw 22 października festiwal Górski Adrenalinium w Żywcu, a dzień później krakowski Festival Travenalia.
W listopadzie czeka nas jeszcze sławny Explorers Festival w Łodzi.

To tyle z tych potwierdzonych i zaklepanych spotkań.
Wiele innych jeszcze ustalamy. Propozycji jest sporo.
Spotkania jesienne będą trochę inne od tych, które mamy już za sobą. W ich trakcie będziemy więcej opowiadać o tym co przed nami, niż za.

To spotkania autorskie, więc wszędzie będzie z nami "23 kilometr". Sporo osób miało już okazję przeczytać tę książkę, a mieć ją będzie jeszcze więcej. Nam tymczasem chodzi już po głowie pomysł na następną. Wiemy o czym i jak powinna być napisana. To będzie bardziej podróżnicza książka. Bardziej niż "23 kilometr", który z założenia miał być opowieścią o życiu.
Ta nowa książka powstanie jednak dopiero wtedy, kiedy tę naszą podróż, a raczej ten jej fragment który planujemy, się wreszcie odbędzie.
Trzymajcie kciuki za realizację naszych planów.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...