środa, 28 maja 2014

Żurawie - majestatyczni mieszkańcy Borów

Zazwyczaj żurawie pojawiają się w Borach Tucholskich w połowie marca. Nie brakowało jednak odważnych, którzy zaraz po pierwszych oznakach wiosny już stawili się na leśnych łąkach.
 
Ten bardzo rzadki ptak (5-6 tys. par) jest jednym z największych skrzydlatych stworzeń jakie możemy w Polsce zobaczyć w naturalnych warunkach. Do 140 cm długości ciała, i do 240 cm rozpiętości skrzydeł oraz waga około 5-6 kilogramów powodują, że trudno go przeoczyć kiedy swym majestatycznym, kołyszącym krokiem przemierza nasze łąki. Do tego jest ptakiem głośnym, który często sam zdradza swoją obecność w terenie. Dzieje się tak dlatego, że żurawie są bardzo czujne. Ich silne więzi stadne z innymi osobnikami nakazują im sygnalizować potencjalne zagrożenie. Dlatego żuraw, kiedy zobaczy „intruza” to krzyczy. Czyni to bardzo głośno i donośnie. Klangor, tak nazywa się głos tych ptaków, niesie się na kilka kilometrów.

niedziela, 25 maja 2014

Trening w Gargii, cz. II


Ruszyliśmy. Ja na płozach sań, a Jarek na siedząco w worku. Droga wiodła początkowo prosto, potem skręciliśmy w lewo, ale cały czas pod górę. Od początku jechaliśmy pomiędzy krzakami brzozy. Tam daleko na północy prawie nie ma już normalnych brzóz, są natomiast jej formy karłowate przypominające krzaki. Zimą ze szlaku widać dość dobrze góry otaczające to miejsce, dzięki czemu trasa jest bardzo atrakcyjna widokowo. Próbowałem wyobrazić sobie tę sama drogę latem, kiedy brzozy maja liście, które prawdopodobnie zasłaniają cały widok. Latem pewnie idzie się tam w niemal zielonym tunelu z brzozowych liści. Trzeba by to kiedyś sprawdzić.


Wszystkie zaprzęgi wracały z góry kompletnie ośnieżone. Maszerzy byli praktycznie biali od butów do pasa a nawet dużo wyżej. Zastanawiałem się dlaczego. Owszem zdarzało mi się być zawalonym śniegiem, ale tylko wtedy kiedy padał śnieg. Tego dnia nie było jednak żadnych opadów. Zastanawiałem się, czy przypadkiem konstrukcja ich hamulców, być może inna niż w moich saniach, nie powoduje obsypywanie śniegiem maszerów podczas hamowania. Kiedy używamy metalowego hamulca, takiej jakby brony, to jego bolce mocno wbijają się w śnieg i dosłownie w nim orzą, więc naturalnie śnieg leci wtedy na nogi stojącego na płozach maszera. Obsypuje jednak wtedy jedynie buty, no do kolan powiedzmy. Ale do pasa?

czwartek, 22 maja 2014

Trekking w wąwozie Kevo

    fot. Wikipedia

Od dawna ciągnęło nas do Laponii latem. Marzył nam się trekking na odludziu. Chcieliśmy po prostu  iść przed siebie, nie martwiąc się o nic. W plecaku mieć wszystko co potrzebne. Wędrować całymi dniami, a kiedy się zmęczymy to rozbijać obóz. Zero pośpiechu, stresu i patrzenia na zegarek.

Z tych marzeń wziął się pomysł organizacji trekkingu na Dalekiej Północy. Laponia daje olbrzymią ilość możliwych do przejścia tras. My na pierwszy ogień wybraliśmy jednak wąwóz Kevo. Zrobiliśmy tak z kilku przynajmniej względów. Po pierwsze leży on w okolicach naszego ukochanego Inari, a każda okazja żeby to miejsce odwiedzić jest dla nas nie do pominięcia.
Po drugie znamy ten rejon bardzo dobrze, wiemy gdzie nocować, gdzie robić zakupy, co odwiedzić i co warto zobaczyć. Znamy doskonale okolice lotniska, wiemy gdzie wsiąść w autobus i gdzie z niego wysiąść.
Taka wiedza znacznie ułatwia życie w dalekim kraju.

Wąwóz Kevo to jeden z najdłuższych wąwozów w Europie. Przecina on lapońskie przestrzenie na północy Finlandii, blisko norweskiej granicy. Jakieś 360 kilometrów za Kołem Podbiegunowym. Kawał drogi z Polski.
Można tam jednak wygodnie dotrzeć samolotem do miasteczka Ivalo, a potem trzeba wsiąść w autobus zmierzający do Karasjok,a nawet dalej, na sam Nordkapp. Autobusów odchodzi z Ivalo kilka w ciągu dnia. Trzeba tylko pilnować, aby wsiąść do odpowiedniego. Problemu wielkiego jednak w razie pomyłki nie będzie. Najwyżej przejdziemy wąwóz w inną stronę niż wczesniej planowaliśmy. My zamierzamy, w każdym razie, dojechać do Sulaoja, tam wysiąść z autobusu i wkroczyć na szlak Kevo. W drodze powrotnej, po przejściu wąwozu, wsiądziemy w powrotny autobus do Ivalo, w miejscowości Kanesjarvi.

wtorek, 20 maja 2014

Trening w Gargii, cz. I

Altę można śmiało nazwać światowym centrum mushingu. Choćby ze względu na organizowane tutaj raz do roku wielkie wyścigi. Ale nie tylko dlatego. Zagęszczenie maszerów na kilometr kwadratowy, mówię tylko o tych mieszkających tu na stałe, jest najprawdopodobniej największe na świecie. Do tego na Uniwersytecie Arktycznym w Alcie, jako jedynym w Europie, można studiować kierunek związany właśnie z mushingiem. Jest to roczny kurs dla studentów turystyki i sportu.


poniedziałek, 19 maja 2014

Dzień Praw Zwierząt

Gminny Ośrodek Kultury w Śliwicach po raz pierwszy zorganizował wczoraj imprezę z okazji Dnia Praw Zwierząt, w której mieliśmy przyjemność aktywnie uczestniczyć, będąc jedną z atrakcji.
Pogoda na szczęście dopisała, wbrew wszystkim prognozom :)

Dzień Praw Zwierząt został ustanowiony przez Klub Gaja dla upamiętnienia uchwalenia ustawy o ochronie zwierząt i przypada na 22 maja, a obchodzony jest w od 1997 roku.

sobota, 17 maja 2014

Lapońska Odyseja w Tucholi

Parę dni temu w ramach obchodów XI Ogólnopolskiego Tygodnia Bibliotek na zaproszenie Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tucholi zjawiliśmy się z naszą prelekcją w tym urokliwym miasteczku.
Lapońska Odyseja to opowieść o naszej zaprzęgowej pasji i podróżach do Finlandii oraz Norwegii połączona z pokazem zdjęć. 





piątek, 16 maja 2014

23 kilometr, cz. VI

Po pierwsze namiot. Musiałem szybko wydobyć z sań namiot, rozbić go i wsadzić do środka psy. Nie było innego wyjścia. Inaczej rano nie ruszę się nigdzie. Psy będą zbyt wycieńczone walką o przetrwanie, by mogły pobiec do Sorrisnivy. Nie to oczywiście było najważniejsze, tylko ich dobro. Tylko jak do diabła rozbić namiot w takiej wichurze? Cztery lata temu na jeziorze Inari nie daliśmy z Darią rady w dwie osoby. To znaczy daliśmy radę go rozbić, ale po wejściu do jego wnętrza mieliśmy wrażenie, ze z nim odlecimy. Stawiał zbyt wielki opór, aby pozostać na miejscu, a nie było do czego go przywiązać.

Dlatego też teraz nie próbowałem rozbijać namiotu wcześniej. Bałem się, że wiatr porwie go razem z psami. teraz jednak nie miałem już innego wyjścia. Musiałem to zrobić. I to sam.
Pewną nadzieję dawały drewniane słupki. Mogłem do nich przymocować płachtę namiotu zanim zacznę go rozbijać. Tak też zrobiłem. Przywiązałem go do jednego ze słupków i do sań. Teraz przynajmniej zabezpieczyłem się przed utratą namiotu, który mógłby odlecieć gdzieś w diabły i nie znalazłbym go już nigdy. Mogłem też rozpocząć "spokojnie" walkę z pałąkami. Ten dwuosobowy namiot firmy Husky miał trzy pałąki. W normalnych warunkach ich wsunięcie w odpowiednie miejsca nie stanowiło żadnego problemu. Ale nie w huraganie. Wiatr szarpał okropnie płachtą, co rusz wyrywał mi ją z rąk, a ja beznadziejnie usiłowałem wsunąć pałąki we właściwe im kieszenie. Bez przywiązania namiotu nie miałbym w pojedynkę żadnych szans.

środa, 14 maja 2014

23 kilometr, cz. V


W pierwszym momencie nie dotarło do nich to co powiedziałem. Musiałem powtórzyć.

-         One of my dogs, died!

Sens moich słów był porażający, ale zrozumiały. Wskazano mi miejsce, w którym miałem się ustawić z zaprzęgiem. Były to przygotowane przez organizatora drewniane słupy, wbite w ziemię, do których można przypiąć sanie, tak aby zaprzęg nie mógł sam nagle odjechać.

Stanąłem pomiędzy słupami, przypiąłem się krótką linką do jednego z nich, a przód zaprzęgu, pierwszą parę, dodatkowo wpiąłem do wbitej w śnieg kotwicy śnieżnej. Teraz musiałem jak najszybciej dać psom coś do jedzenia. W turystycznej lodówce, którą wiozłem w saniach miałem gęstą zupę dla psów, mieszankę łososia z wołowiną i tłuszczem z kurczaków.
W tym samym momencie pojawiła się menadżerka punktu kontrolnego. Przyniosła słomę, którą rozłożyliśmy na śniegu, tak aby psy miały na czym się położyć.


wtorek, 13 maja 2014

23 kilometr, cz. IV


Wiedziałem, że muszę jechać dalej. Wtedy nie istniała dla mnie żadna inna możliwość jak jedynie dojechać do pierwszego checkpointu na trasie. Do Jotki.
Spojrzałem na GPS. Ten wskazywał, że jesteśmy na 23 kilometrze trasy. Tak więc moja największa tragedia odbyła się na 23 kilometrze trasy Finnmarkslopet. Zaledwie na 23 kilometrze.

Zdarza się od czasu do czasu, że któryś z psów umrze na trasie wielkiego wyścigu, ale takie tragedie zdarzają się zazwyczaj kiedy zaprzęgi mają już 700, 800 kilometrów trasy za sobą. Kiedy psy biegną już na dużym zmęczeniu, kiedy także ludzie są już mocno wyczerpani i czasem mogą przeoczyć różne niepokojące sygnały płynące od zwierzaków.

W zasadzie to chyba nigdy coś takiego nie miało miejsca na 500 kilometrowej trasie. Z wielkim więc prawdopodobieństwem mogę stwierdzić, że byłem pierwszym maszerem, któremu umarł pies na 500 km trasie w całej historii tego wyścigu.

Do Jotki miałem jeszcze 27 kilometrów. Sanie ważyły teraz o niemal 30 kilogramów więcej, a ubył jeden pies z zaprzęgu.

To nie miał być prosty przejazd.

sobota, 10 maja 2014

23 kilometr, cz. III


Kristin była prawdziwym wyjątkiem na tym wyścigu. Startowała na ósemce alaskan malamutów. W całym wyścigu były tylko dwa takie zaprzęgi. Jeden z nich to była Kristin Esseth, a drugi to zaprzęg z „tysiączki” Niemca Hendrika Stachnau.

Malamuty to niezmiernie rzadko spotykane psy na trasach długodystansowych wyścigów. Nieco częściej zdarzają się siberian husky. Większość psów to jednak alaskan husky, psy stworzone do biegania długich dystansów.

Malamuty są dużo, dużo wolniejsze od alaskan husky, toteż kiedy dogoniłem i wyprzedziłem startującą długo przede mną Norweżkę, to szybko zacząłem się od niej oddalać. Za mną jechała także Norweżka, startująca z 65 numerem Charlotte Nyheim Lambela, z którą praktycznie jechałem razem od startu. To był 19 kilometr, wszystko szło bardzo dobrze i nic nie zapowiadało dramatu, który miał się rozegrać już niebawem.

czwartek, 8 maja 2014

23 kilometr, cz. II


3, 2, 1.... ruszyłem. Startowi wypięli moją kotwicę śnieżną, podali mi ją, a ja spokojnie zdążyłem ją umieścić w saniach. Psy stały cały czas. Dopiero na moją komendę "Idź", ruszyły do przodu.

Start był najwspanialszym momentem. Mnóstwo ludzi po obu stronach głównej ulicy Alty. Wiele osób coś do mnie krzyczało, życzyło powodzenia. Wielu wystawiało dłonie do przybicia piątki.


środa, 7 maja 2014

23 kilometr

Finnmarkslopet to wielki wyścig psich zaprzęgów. Trzeci na Ziemi pod względem długości trasy. Największy pod względem ilości startujących załóg. 8 marca 2014 na trasę wyruszyło 131 zaprzęgów w tym mój, jedyny z Polski.
 
fot. Kasia Piotrowska



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...