czwartek, 31 grudnia 2015

2015



Dzisiaj mamy ostatni dzień 2015 roku. Na chwilę zatrzymujemy się, aby zastanowić się jaki to był rok. Na pewno trudny. Jeśli nie najtrudniejszy w całym naszym życiu. Nigdy, bowiem nie znaleźliśmy się tak blisko całkowitej klęski jak w tym roku. Brakowało nam wszystkiego, a co najgorsze momentami traciliśmy nadzieję.
Mimo to przetrwaliśmy. Dzięki pomocy wielu ludzi, dzięki zaangażowaniu w nasze akcje, dzięki uczestnikom bazarku i zrzutki, dotrwaliśmy do końca roku. Za sprawą wszystkich tych osób nasze zwierzaki są bezpieczne, mają co jeść i gdzie spać. Dziękujemy za to.

Koniec roku przyniósł także upragnione zakończenie szarpaniny o pieniądze na wydanie "23 kilometra" Dzięki zrzutce i przedsprzedaży udało się zdobyć środki na dokończenie spraw z książką. I znowu dzięki wspaniałym ludziom uda się zakończyć pozytywnie kolejną sprawę. "23 kilometr" zaraz po Nowym Roku wędruje do drukarni. To wielki sukces. Zwłaszcza, że czekaliśmy na ten moment mniej więcej rok.

Jak można zatem podsumować ten rok? Trudny, nerwowy, pełen skrajnych emocji, ale wspaniały pod względem ludzkim. Ten rok pokazał nam jaki potencjał drzemie w ludziach. Jak wiele jest wspaniałych, bezinteresownych osób gotowych nieść pomoc wtedy, kiedy jest to niezbędne. Wspaniałe jest to, że mieliśmy z tymi ludźmi możliwość się spotkać. I uwierzyć raz jeszcze w ludzką solidarność. Mamy wielką nadzieję, że wreszcie też przyjdzie czas na to, by stanąć po drugiej stronie i też pomóc osobom tego potrzebującym. Taki mamy obowiązek, choć to złe słowo. To jest wewnętrzna potrzeba.

Ten rok, a zwłaszcza jego ostatnie miesiące, to także troska o to co dzieje się w naszym kraju. Wielu z nas zadaje sobie pytanie co będzie za chwilę, w jaką stronę rozwinie się ta sytuacja. Obawiamy się o przyszłość Polski i o przyszłe w niej życie. Mamy jedynie nadzieję, że nie dojdzie do najgorszego i nie staniemy przeciw sobie pod sztandarami gorszych i lepszych Polaków.

PS
Zdjęcie sprzed niemal dwóch lat. Jakoś nie dorobiliśmy się wspólnego, bardziej aktualnego. Dzisiaj Kacper jest z nas najwyższy :)

środa, 30 grudnia 2015

Koniec roku


Koniec roku to zawsze dobry czas na jego podsumowanie, ale nie dzisiaj. Dzisiaj napiszemy tylko, że mimo wszystko jesteśmy, działamy, a co najważniejsze wciąż nam się chce.

Grudzień, tradycyjnie już niestety, okazał się bardzo ciepłym miesiącem. Plan treningowy pozostał jedynie niezrealizowanym planem. Robiliśmy jednak wszystko, aby jednak pchać treningową pracę do przodu. Mamy dwa młode psy w zespole, którym trening jest najbardziej potrzebny, więc choćby dla nich trenować trzeba było, mimo ciepłej aury.

Za to od wczoraj warunki wymarzone. Jest mróz, jest sucho, a na dodatek słonecznie. Żyć nie umierać.
Powyższy filmik przedstawia start zaprzęgu do wczorajszego treningu. Jest szybko, co? A trzy psy w tym zaprzęgu mają już 10 lat. I kto dogoni dziadków? :)

niedziela, 20 grudnia 2015

"23 kilometr" idzie do druku!



Stało się! Po wielu miesiącach szukania funduszy mamy pieniądze, aby wydać "23 kilometr". To najlepsze co się ostatnio wydarzyło. A wszystko to dzięki osobom biorącym udział w zrzutce zorganizowanej przez Darię.
Bardzo dziękujemy!
A są nimi:

Arkadiusz Izdebski
asiaptak1
Anna Olejniczak
Aneta Ciećko
Anna Kasprowicz
Alina Ptak
Małgorzata Trzcionka
Beata Dubik
Diana Michalewicz
karolina.brzycka
Rafał Kacprowski
Iwona Pankau
Beata Białas
Anna Pęska
Jarosław Sakowski
Kazimierz Pawłowski
daria.majda2
Anna Chyczewska
Teresa Maziarz
Kunegunda Rosomak
Joanna Sobczyk-Kicińska
Maja Borkowska
Paweł Sima
Alina Kubas
lues.g
Urszula Iwaniec
Krystyna Kramarz
Beata Ogrodowska
i kilka osób, które wsparły ten cel anonimowo

Wszystkim Wam serdecznie dziękujemy. Bez Waszej pomocy "23 kilometr" tkwiłby ciągle w komputerze, a tak po Nowym Roku trafi do pierwszych czytelników.

3000 zł, które dzięki Wam zebraliśmy pozwoli na wydanie pierwszych 100 egzemplarzy książki. Potem wydamy następne. Zrzutka trwa nadal, więc jest wciąż okazja do wsparcia tego projektu oraz zakupienia książki w przedsprzedaży ze specjalną, osobistą dedykacją. Zachęcamy do tego.  


piątek, 18 grudnia 2015

"23 kilometr" - spotkania autorskie



Od samego początku pracy nad tą książką założyłem, że wydam ją samodzielnie. Interesuję się sprawami związanymi z rynkiem wydawniczym od dawna i wiem na co może liczyć autor współpracujący z wydawnictwem. Na niewiele. Głównie na satysfakcję, że jego "dzieło" znalazło się na półkach kilku księgarni.
Dlaczego? Powodem jest wynagrodzenie jakie oferują wydawnictwa. Około złotówki za sprzedany egzemplarz. Ponadto, czy wydawnictwo będzie promowało moją książkę z takim zaangażowaniem z jakim zrobię to sam? Z całą pewnością nie. Dla wydawnictwa będzie ona jedną z wielu publikacji. Poświęcą jej chwilę i zajmą się czymś innym. Taka jest prawda.
Na jaką więc sprzedaż może liczyć autor? Tysiąc egzemplarzy, może dwa tysiące? Mizeria kompletne. A napracować się przy książce trzeba było. Ja swoją pisałem i poprawiałem z przerwami prawie rok. Ale to tylko czas spisania tej historii. Ona sama tworzyła się lat kilkanaście. Tyle trwało przygotowanie do próby opowiedzenia historii życia w psim zaprzęgu.
Na tę książkę złożyły się rozmaite doświadczenia. Mnóstwo różnych emocji. Przez opowiedzianą w niej historię przewinęło się sporo psów i ludzi. Po nich wszystkich został ślad w pamięci. I na stronach książki.

Z samodzielnym wydaniem książki wiąże się jednak sporo problemów. Po pierwsze trzeba mieć pieniądze na wszystko to czego sami nie jesteśmy w stanie z nią zrobić. Korekta, projekt książki i okładki, skład oraz przygotowanie do druku. To spore koszty, które mnie zatrzymały w pracach nad książką na bardzo długo. Czasem wątpiłem,czy ta praca ma sens, bo ciągle stałem w miejscu nie mając grosza na powyższe.
Do tego dochodzi koszt samego druku. Ten zależny jest od wielu czynników. Rodzaj papieru, ilość zdjęć w książce, jakość okładki. To wszystko ma wpływ na cenę pojedynczego egzemplarza w drukarni. Pomnożyć ją trzeba jeszcze przez ilość drukowanych książek. Ta też decyduje o jej cenie. Wiadomo, im więcej drukujemy tym niższy koszt.

Kiedy książkę już będziemy mieli to pozostanie jej sprzedaż. Obecnie krąży takie powiedzenie - "nie jest problemem książkę napisać, ale ją sprzedać". Co do jego pierwszej części mam wiele zastrzeżeń, natomiast druga jest jak najbardziej prawdziwa. Jak sprzedać własną książkę?
Mój sposób to bezpośredni kontakt z przyszłym czytelnikiem. Spotkania autorskie. Rozmawiałem z kilkoma bibliotekami i wszystkie wyraziły chęć zorganizowania spotkania autorskiego u siebie. Przy bibliotekach bardzo prężnie działają kluby czytelnika, które są zainteresowane tym, aby coś się u nich działo. Moja opowieść wplata się w to doskonale. Oczywiście podczas takich spotkań, zachęceni moimi opowieściami czytelnicy, zakupią książki z osobistą dedykacją. To jest właśnie mój sposób na dotarcie z książką pod przysłowiowe strzechy.
Biblioteki to nie wszystko. oprócz nich są kluby podróżnika, są rozmaite domy kultury w miastach i na wsiach, są jeszcze różne inne miejsca organizujące spotkania z autorami, czy podróżnikami. Jest też internet. Pole do popisu jest ogromne. Przynajmniej w teorii. Mam tylko nadzieję, że życie zweryfikuje tę teorię tym razem pozytywnie.

środa, 16 grudnia 2015

Juma Niepokonana



W czerwcu 2013 Jumie wyrósł spory guz blisko pachwiny, na ostatnim z sutków. Drań pojawił się nagle i bez ostrzeżenia. Nie było go aż nagle się pojawił.
Odwiedziliśmy weterynarza w Czersku, mieszkaliśmy wtedy w Borach Tucholskich. Ten wydał na Jumę wyrok śmierci. Stwierdził, ze to na pewno guz złośliwy, niby wskazywał na to jego nieregularny kształt i tempo w jakim się rozrósł. Zrobiliśmy Jumie też prześwietlenie płuc. Na zdjęciu wet zauważył guzy w płucach. Udowadniał nam także, że wyczuwa guzy na kilku sutkach. Był tak sugestywny, ze mu uwierzyliśmy. Na szczęście dla Jumy kłamał.
Ufając jednak jego diagnozie stwierdziliśmy, że pozostaje nam tylko czekać na najgorsze. Operacja nie wchodziła w rachubę, żadne leki. Koniec.
Tylko, że Jumka nie przyjmowała tego kompletnie do wiadomości. Była jak zwykle bardzo aktywna. Biegała razem ze swoją siostrą Szejen i nie przejmowała się chorobą.

Zimą guz zaczął rosnąć. I to szybko. Wet z Czerska powiedział, że zrobimy eutanazję kiedy się rozrośnie tak, że zacznie Jumie przeszkadzać w normalnym życiu. Nie podobała nam się taka wizja. Zabraliśmy Jumę do Bydgoszczy. Tam zrobiliśmy jeszcze raz zdjęcie płuc. Bydgoski lekarz nie potwierdził zmian w płucach. Według niego były czyste! Nie znalazł też żadnych guzów na sutkach. Zatkało nas. Juma natomiast trafiła od razu na stół operacyjny i pozbyła się wrednego guza.


Wróciliśmy do domu ze zdrowym psem. Przez prawie rok cieszyła się dziewczyna normalnym życiem zdrowego psiaka. We wrześniu tego roku wróciła do biegania w zaprzęgu, którego tak bardzo jej brakowało. Biegała we wrześniu i w październiku. W listopadzie pojawił się nagle guz pod okiem. Tak samo gwałtownie jak poprzednio. Do tego Jumka zaczęła kaszleć. Po jednym z ataków kaszlu wypluła krew. Wiedzieliśmy, że jest bardzo źle. Znowu badania i rentgen płuc. Tym razem nawet my zauważyliśmy zmiany nowotworowe płuc. Dużo zmian.
Do tego zaczęły jej puchnąć łapy. Wszystkie cztery. Tak zaczął ją zabijać rak.
Rokowania były fatalne. Pozostało nam czekać na śmierć. Jednak Jumka nie miała zamiaru się poddać. Było z nią bardzo źle. Pojawiły się problemy z chodzeniem. Wszyscy mówili, że to kwestia tygodnia, może dwóch. Jumie pozostał jedynie apetyt. Jadła jak zawsze. Na dodatek pomógł nieco steryd, który podał jej lekarz.
Nasza znajoma lekarka powiedziała, że niekiedy encorton podawany w dużych dawkach powoduje spowolnienie choroby. Powiedzieliśmy o tym wetowi i on to potwierdził. Wyszliśmy od niego z receptą. To było miesiąc temu. Juma wciąż jest z nami, chodzi na wybiegu ze wszystkimi psami i swoją ukochaną siostrą. Jest chora, ale wciąż cieszy się życiem. Jest aktywna, pilnuje nas na wybiegu, macha ogonem. Czasem nawet podbiegnie. I oczywiście wszędzie chodzi z Szejen. Jak zawsze są nierozłączne. Dwa i pół roku temu weterynarz wydał na nią wyrok śmierci, a ona się nie poddała i wciąż żyje. Dwa i pół roku to jak u nas ludzi 15, co najmniej. Duża różnica pożyć 2,5 roku.



Pomagamy jej jak możemy. Mieszka w naszej łazience, bo wszędzie indziej są koty. Jest ze stadem na wybiegu za każdym razem kiedy wychodzą tam psy. Sama się tego domaga wyjąc w łazience. I za każdym razem radośnie wita się z siostrą. Zresztą Szejen też za nią wyje w kojcu. I żyje, ciesząc sie tym życiem ile to tylko możliwe.
Obawiamy się chwili kiedy Juma odejdzie także ze względu na Szejen. One są tak ze sobą związane, że to może się odbić także na Szejence. Póki co jednak Juma się nie daje i odsuwamy ten moment w przyszłość. Jak najdalej.


niedziela, 13 grudnia 2015

Podwójna osobowość



Psy zaprzęgowe, ci najwspanialsi biegacze zamieszkujący Ziemię mają dwie twarze, jakby dwie osobowości. Z jednej strony to szalenie miłe i sympatyczne stworzenia pragnące okazywać człowiekowi swe uczucia, a z drugiej nieprawdopodobnie silne, wytrzymałe i odporne psychicznie zwierzaki, zdolne do prawdziwie tytanicznej pracy, z której na dodatek potrafią jeszcze czerpać radość.



Od początku pracy z nimi jesteśmy pod ogromnym wrażeniem obserwując przemianę cichej i spokojnej w codziennym życiu suni w demona pracy w zaprzęgu. Albo psa, który na co dzień przychodzi wtulić swoją mordkę w nas, czy trąca nasze ręce domagając się w ten sposób głaskania, a w zaprzęgu zamienia się w nieustraszonego pogromcę arktycznych przestrzeni.
Psy uwielbiające spać w łóżku, przytulone do nas, na wyprawach za nic mają niewygody spania na słomie rozrzuconej na śniegu i przykryte kocami.



Lubią spać całymi dniami, ale kochają też biegać non stop. Żadnym problemem dla nich nie jest przebiec 100, czy 200 kilometrów w ciągu doby i to przez kilka dni z rzędu, pozostając przy tym kochanymi i wiernymi psiakami przytulankami. To są te dwie psie osobowości. Przyjaciel, miziak, a z drugiej strony twardy wyczynowiec zdolny do nieprawdopodobnych czynów. My mamy ten niezwykły przywilej doświadczania tego na co dzień, bo przecież na treningach widzimy to ciągle.



sobota, 12 grudnia 2015

Książka na wydaniu




Na zrzutka.pl/ksiazka23kilometr dzięki  wsparciu ponad 20 osób, udało się już uzbierać połowę niezbędnych do wydania książki środków. To fantastyczna sprawa zobaczyć jak ten pomysł idzie do przodu. Jak realizuje się marzenie o napisaniu i wydaniu własnej książki. Ona od roku pałęta się gotowa po komputerze i czeka na wyjście z niego i pójście do ludzi. Teraz ten moment znacznie się przybliżył. Bardzo za to dziękujemy wszystkim wspierającym oraz wszystkim udostępniającym w sieci informację o tej zrzutce.

Natomiast wieści z pola akcji są takie, że książka znajduje się obecnie w obróbce u pani Ewy, która robi korektę oraz przygotowanie do druku. Dzięki zrzutce mamy pieniądze dla pani Ewy za jej pracę, którą wyceniła bardzo po "znajomości". Po ukończeniu tego etapu książka będzie gotowa do druku. Prześlemy ją do drukarni jak tylko zdobędziemy fundusze na druk. A wtedy w ciągu kilku dni "23 kilometr" się zmaterializuje. To już naprawdę nieodległy moment. Nie możemy się go doczekać.

Tutaj jeszcze jeden, krótki fragment "23 kilometra". To urywek z rozważań czym dla nas jest pasja, po co robić coś takiego jak to co robimy. I jaka może być odpowiedź na to odwieczne pytanie - "po co?"

"Dawno temu George Mallory w zasadzie odpowiedział na nie w możliwy do zrozumienia dla ogółu sposób. Ten, bardzo prawdopodobne, że pierwszy zdobywca Mount Everestu, wielokrotnie indagowany i męczony pytaniami z cyklu "po co wspina się pan na Everest?", "po co ludzie tam chodzą ryzykując zdrowiem i życiem?", "co wam to daje?", "dlaczego jest takie ważne?". Zapewne zmęczony ciągłą koniecznością tłumaczenia, odparł słowami, które przeszły do historii.

Because it is there.

"Ponieważ istnieje". Wielu himalaistów, polarników, zdobywców, nie chcąc motać się w dywagacjach, które i tak nie odpowiedzą w całości na pytanie "po co?", powtarza po dziś dzień słynne słowa Mallory'ego. Ich sens nie odpowiada na sedno pytania, ale też żadne inne odpowiedzi nie są w stanie do niego dotrzeć."

Reszta w książce. Zapraszamy do udziału w zrzutce i prosimy o dalsze jej udostępnianie. Do zobaczenia na spotkaniach autorskich.

piątek, 11 grudnia 2015

M - Force 630 okiem testera

Dobre kilkanaście dni testowania nowej czołówki firmy Mactronic mam za sobą.
Co mogę o niej teraz powiedzieć?

Pierwsza sprawa - duża moc. To nie tylko liczba napisana na opakowaniu, to fakt. Z tą mocą wiąże się kilka jednak spraw. Komfort pracy/działania przy jej świetle jest bardzo duży. Światło jest mocne, ostre. Mamy wszystko wyraźnie oświetlone na każdym zakresie mocy czołówki od 630 lm po 130.
Ta sama moc sprawia jednak, że ta lampka nie nadaje się zbytnio do używania w obozie, namiocie. Moc za duża, za duże także skupienie światła. Kiepsko się przy niej czyta, czy gotuje. Od tego są słabsze lampy.  

Duża moc to także wyzwanie dla akumulatora. M-force 630 jest prądożerna. Trudno zresztą, żeby było inaczej. Czasy pracy czołówki na wszystkich zakresach podawane przez jej producenta zapewne odnoszą się do komfortowych warunków, czyli temperatur w okolicach 20 stopni. Nie miałem możliwości przetestowania jej w takich temperaturach, ale też dla mnie bardziej istotne było ile akumulator popracuje w dużo niższych. Kiedy używałem tej lampki było zazwyczaj około 3-4 stopni Celsjusza. Czołówka w tych warunkach pracowała około 4,5 godziny na różnych zakresach. W większości jednak na 130 lm.

Co to oznacza?
Ano tyle, że jest to wyrób dla tych ludzi, którzy potrzebują solidnego światła w pracy, ale praca ta nie trwa wiecznie, albo mają dostęp do źródła prądu, aby naładować akumulator. Jego ładowanie trwa 3 godziny. Można mieć też zapasowy.
Jest to czołówka taktyczna, więc pewnie nie dedykowana polarnym, czy himalajskim wyprawom.

Czas pracy tej lampki może mieć także związek z materiałem jej obudowy. Aluminium bardzo się wychładza na zimnym powietrzu. Jakby je absorbowało. Cała obudowa czołówki jest lodowata. To może mieć wpływ na wydajność akumulatora, który znajduje się w jej wnętrzu.

M- Force ma jeszcze ciekawą cechę. Jest to plus, ale i minus jednocześnie. Otóż cały czas świeci pełną mocą, zgodnie z zakresem, na którym aktualnie jest ustawiona. Nie ma żadnych spadków mocy światła związanych z ubywaniem energii w akumulatorze. To bardzo fajna sprawa. Co tam fajna, genialna. Zazwyczaj czołówki świecą mocno do pewnego momentu, a potem ich światło stopniowo robi się co raz słabsze. Tu tego nie ma. Pełna moc do końca. Dosłownie. Kiedy akumulator się rozładuje światło gaśnie nagle. Co prawda po ponownym włączeniu jeszcze chwilkę poświeci i znów zgaśnie. To jest ten malutki minus przy plusie. Coś za coś jednak.

Podsumowując na tym etapie testów mogę stwierdzić, że jest to zdecydowanie wyspecjalizowane źródło światła. Na pewno będę jej używał w mojej działalności. Jest to genialny sprzęt na trening. Do jazdy psim zaprzęgiem, w świetle tej czołówki wyraźnie widać najdłuższy nawet zaprzęg, do biegania, do nordic walking, czy jazdy na rowerze. Tak, to dobra czołówka do każdej aktywności, poza wyprawami, na których nie możemy podładować akumulatora.
Jest mała i poręczna. Lekka, nie czujemy jej na głowie. Dzięki rozmiarom łatwo zmieści się w kieszeni kurtki. Nie ma żadnych kabelków, które mogą się urwać. Wszystko znajduje się w obudowie wykonanej z mocnego aluminium.

Jak dla mnie jest to również lampka na wielki wyścig. Tam mogę jej używać, bowiem na punktach kontrolnych mam możliwość ładowania akumulatora. Choćby w samochodzie przez gniazdo zapalniczki.
Na wyprawę jej nie zabiorę bo tam nie ma gdzie się podłączyć do prądu, więc bez sensu ją targać. Na wyprawę lepsze będą czołówki ze zwykłymi bateriami, których można zabrać ze sobą większą ilość.

To by było póki co na tyle. Testuję dalej.

wtorek, 8 grudnia 2015

Mały reset



Od jutra odpuszczamy ciężkie, długie biegi. Czas na reset. Ostatnie tygodnie naznaczone były pięćdziesięciokilometrowymi biegami. Łącznie mamy ich już ponad 1100 w tym sezonie. Do startów jeszcze dobre trzy miesiące, wiec nadszedł czas żeby trochę wyluzować. Ten tydzień pozwoli się dobrze zregenerować wszystkim i nabrać ochoty na dalsze bieganie. Do tego wraca jutro do biegania po przerwie spowodowanej ropomaciczem, Bria. Dziewczyna nie może się już doczekać. Oprócz niej od jutra wraca też do biegania Klein i Findus. Niestety przedłuża się leczenie kontuzji Szejen. Zatem od jutra 10 psów będzie w treningu.
Reset polegać będzie na bieganiu ponownie, tak jak na początku sezonu, dystansów od 6 do 12 kilometrów. Za to codziennie. Do niedzieli włącznie. W przyszłym tygodniu wrócimy do pięćdziesiątek. Taki reset organizmów spowoduje powrót świeżości i napływ nowej energii. Czyli wzrost formy. Wszystkim nam on się przyda.

sobota, 5 grudnia 2015

"23 kilometr" - fragment



"Powoli mijały kolejne kilometry, według mapy miało ich być 74.
Zdarzało się czasem, że któryś z brzegów zbliżył się do nas, aby chwilę później szybko oddalić się ponownie i pogrzebać naszą nadzieję na zmianę krajobrazu.
Po około 40 kilometrach zrobiliśmy postój. Znowu zaczęło się topienie śniegu i ponowna walka z kuchenkami. W słońcu było bardzo ciepło, dzięki czemu udało się nam nawet odpalić gaz.
Pragnienie paliło okrutnie ale przy tym tempie topienia śniegu nie byliśmy w stanie go skutecznie zaspokoić.
Po dłuższym postoju pojechaliśmy dalej. I znowu prosta przed nami ciągnęła się bez końca. Momentami byliśmy oddaleni od siebie 1000 - 1500 metrów. Poza postojami nie rozmawialiśmy ze sobą. Każde z nas pokonywało trasę samotnie zmagając się z własnymi myślami, które krążyły wokół liczb. 74 minus 10km/godz. razy trzy godziny... to jeszcze za mało do końca. I tak w kółko. W tej samotnej podróży towarzyszyły nam oprócz psów tylko cienie."

Udostępniając link do naszej zbiórki https://zrzutka.pl/ksiazka23kilometr pomagasz w wydaniu tej książki. Wspierając zrzutkę wpłatą możesz otrzymać w nagrodę egzemplarz "23 kilometra". Zapraszamy.

piątek, 4 grudnia 2015

1000 kilometrów



Ostatniego dnia listopada dobiliśmy do końca pierwszego tysiąca kilometrów przebiegniętych na treningu od początku sezonu. Zawsze mówiliśmy o znacznych rezerwach treningowych jakie mamy każdego treningowego roku. To się potwierdziło i teraz. Mnóstwo kilometrów przepada każdego sezonu z powodu pogody. To główny winowajca. Jakaś też część, choć raczej niewielka, nieodbytych biegów to choroby, kontuzje itp. Tego jednak rzeczywiście jest bardzo mało. Jesteśmy twardym zespołem, który znosi obciążenia treningowe dobrze i potrafi sobie z nimi radzić. Zatem pogoda to główny winowajca zepsutych, czy też w ogóle nie zrobionych treningów. W tym temacie tkwią wielkie rezerwy. Rezerwy raczej nie do ruszenia. Klimatu nie zmienimy. Chyba, że na gorszy za sprawą działalności ludzi na całym świecie. To się przecież odbywa stale na naszych oczach i z naszym udziałem, jakby nie patrzeć.

W każdym razie mamy pierwszy tysiąc i to cieszy. Cały zespół jest w dobrej formie z wyraźną tendencją wzrostową :) Biegniemy dalej.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...