wtorek, 22 lipca 2014

Dramat koni z Tatrzańskiego Parku Narodowego

Ile jeszcze koni ma cierpieć w drodze do Morskiego Oka?! Dlaczego pieniądze są ważniejsze od ich zdrowia i życia!?! Jak władze parku narodowego mogą na to pozwalać!?! Chronią tylko "swoje" kozice, niedźwiedzie i wilki, a konie mają gdzieś, bo przywożą im pieniądze "turystów"!?!

fot. Marek Rabiasz


W niedzielę 20 lipca po raz kolejny przewrócił się koń, który najprawdopodobniej nie wytrzymał tempa biegu - nie od dziś wiadomo, że fiakrzy poganiają konie, aby te biegły kłusem, gdyż tym sposobem udaje się wozakom zrobić o kilka kursów więcej. Tym razem konie biegły w dół, co wcale nie jest dla nich mniej męczące niż w górę. Dodatkowo na niekorzyść zwierząt wpływa wysoka temperatura.

Według relacji świadka wędrującego w górę, pana Marka Rabiasza koń "Wyglądał jakby się dusił się, bo łańcuch od chomąta zaplątał się w dyszel." Niedzielni pseudoturyści jadący wozem zsiedli z niego i zaczęli przytrzymywać wóz, aby przestał się on staczać w dół. Czyżby doszło do awarii hamulców? Oswobodzono też konia, który po jakimś czasie wstał.
Oczywiście według fiakrów nic się nie stało, koń się zwyczajnie potknął i przewrócił.
Prezes Stowarzyszenia Fiakrów Stanisław Chowaniec powiedział, że "Ma otarte kolana, ale poza tym nic mu nie jest. Dojechał na dół ." Jaki jest naprawdę stan zdrowia konia może jednak ocenić jedynie lekarz weterynarii. I czy panu Chowańcowi na pewno chodziło o kolana? Jeśli koń upadł na przednie nogi, to na pewno ma otarte nadgarstki a nie kolana.
Tatrzański Park Narodowy jak na razie nie ma zamiaru komentować tego zdarzenia, zażądał wyjaśnień od fiakrów.
Zdjęcie leżącego konia zrobił pan Marek Rabiasza, a oto słowa którymi je podpisał na facebooku:

"W pogoni za dudkami w tym upale nie każdy wytrzymuje. Co z tego, że wozacy muszą m.in. przestrzegać liczby przewożonych osób na jednym wozie, sokoro przy odpowiedniej prędkości to nawet z jednym turystą można zagonić konia. A wozacy speszą się, bo rzadko zdarza się aby turyści czekali na Palenicy na bryczkę a nie Fiakrzy na turystów. 
 Udostępnijcie to, może Ci wszyscy co wożą swoje szanowne 4 litery następnym razem się zastanowią czy nie lepiej iść spacerem ."
Jesteśmy głęboko wstrząśnięci postawą parku i ciemnotą ludzi, którzy nie widzą nic złego w tak okrutnym wykorzystywaniu koni do nadmiernej pracy. Wielokrotnie poruszaliśmy ten temat na naszych stronach i apelowaliśmy o podpisywanie petycji w sprawie zakazu transportu konnego do Morskiego Oka, niestety dramat koni w dalszym ciągu trwa. 
Jak widać w Polsce bardzo trudno tzw. zwykłym ludziom zrobić z tym porządek, chyba musi do akcji dołączyć jakiś celebryta, może wtedy władze parku i Zakopanego oraz korzystający z transportu "niedzielni turyści" zmienią zdanie.

niedziela, 13 lipca 2014

Skąd taka pasja?



Zawsze kiedy rozmawiamy o psich zaprzęgach, to pada pytanie - skąd to się wzięło? Jak się zaczęło?
W mojej książce też nie może go zabraknąć. Nie tyle może tego pytania ile próby odpowiedzi na nie w miarę zrozumiały sposób.
Zresztą przeczytajcie sami ten fragment.

(...)
Najczęstsze pytanie z jakim się spotykam to: Skąd taka pasja? Jak to się stało, że zostałeś maszerem?

Wtedy odpowiadam, że to długa historia. Mówię, ze najpierw byłem sportowcem, wyczynowym wioślarzem. potem alpinistą, aż razem z Darią zajęliśmy się psami zaprzęgowymi. Najpierw psami zaprzęgowymi, a potem samymi zaprzęgami. Bo tak właśnie było.
Prawda jednak jest dużo bardziej skomplikowana, choć tak naprawdę wcale taką nie jest. To tylko pozory.
To czym zajmuję się teraz jest najzwyklejszą konsekwencją całego wcześniejszego życia. Wszystkiego co od dziecka robiłem, o czym marzyłem i czego pragnąłem. Kiedyś był wyczynowy sport i dziś też jest wyczynowy sport. Tylko inny, bogatszy od tamtego w rożne aspekty. Tamten sport rozgrywany był na torze regatowym. Takim odpowiedniku bieżni, tyle tylko, że na wodzie. Dzisiejszy mój sport to kontakt z naturą, wielką i wspaniałą. To trasa nie zawsze oczywista i choćby rzucająca się w oczy.
Tamten sport to ciężkie i trudne przygotowania trwające długie miesiące i lata, a na końcu 6 minut ekstremalnego wysiłku. Dzisiejszy to tak samo lata ciężkiej pracy, a po nich wielodniowe zmagania z wielkim dystansem, mocami natury i własnymi słabościami. Ani ten, ani tamten nie jest lepszy, ani gorszy. Na pewno każdy z nich jest inny. Ale oba mają wspólny mianownik. Rywalizację i partnerów. W końcu obydwa to sporty drużynowe. W wioślarstwie jest zespół i w mushingu jest zespół. Ten, z którym pracuję od trzech lat jest doskonały. Najlepsza sportowa ekipa z jaką pracowałem w życiu.
Zawsze miałem wielkie ambicje. Kiedy wiosłowałem, to marzyłem o tym i pracowałem tak, aby pewnego dnia zostać mistrzem olimpijskim. Kiedy potem zająłem się alpinizmem, to moim cele stały się Himalaje i ich ośmiotysięczne szczyty. Teraz robię wszystko, aby ukończyć 500 kilometrową trasę Finnmarkslopet, ale nie ona jest przecież głównym moim celem. Ten jest znacznie dalej i nie jest to nawet ukończenie 1000 kilometrowej wersji Finnmarka. Przecież w mushingu są jeszcze większe wyzwania.(...)

piątek, 11 lipca 2014

Husky Polska - okiem testera

Dostaliśmy dzisiaj rano maila z pytaniem o faktyczną jakość i funkcjonalność namiotu Flame, produkcji czeskiej firmy Husky.
Husky jest jednym z pierwszych naszych sponsorów i jest z nami już od czterech lat. Jednak to nie ma najmniejszego wpływu na nasze opinie. Głównie dlatego, ze mamy to szczęście być sponsorowani jedynie przez firmy, których produkty możemy i chcemy z czystym sumieniem polecać.

Trudno byłoby nam reklamować coś, co nie przekonuje nas do siebie swoją jakością. Sponsorów mamy niewielu, ale przynajmniej z górnej półki, bo tak jest w przypadku firm Yeti, Mactronic, czy właśnie Husky .

Pytanie dotyczyło konkretnego namiotu i taką też daliśmy, jak mamy nadzieje, odpowiedź.
Flame to namiot, który w marcu pozwolił bezpiecznie przetrwać sztorm siódemce naszych psów, o czym pisaliśmy w jednym z wcześniejszych postów.
Dało się go rozbić, i to w pojedynkę, w totalnej wichurze. Zapewnił ciepło i schronienie w wietrze przekraczającym 100 km/h, a jego wentylacja sprawiła, że siedem kompletnie mokrych psów wyszło z niego po 7 godzinach suchych. Trudno o lepszy dowód na sprawnie działającą wentylację namiotu. Każdy kto kiedykolwiek spał w namiocie zimą, wie o czym mówimy. Znaczne różnice temperatur powodują bardzo mocne skraplanie się pary wodnej na wewnętrznych ściankach namiotu. Ta wilgoć najpierw zamarza, a potem leci na twarz i wszystko inne. Tam się roztapia i przemacza wszystko.
W namiotach Husky nie spotkaliśmy się z takimi problemami.

Od 4 lat używamy dwóch takich namiotów. Jeden to wspomniany już 2-osobowy Flame, a drugi to 3-4 osobowy Fighter. Ten drugi to prawdziwy twardziel na najgorsze warunki. To namiot z powodzeniem używany w najwyższych górach, gdzie używa się go jako bazowego, który raz rozbity musi wytrzymać przez dłuższy czas. Jest cięższy od Flame'a, ale też zapewnia większą przestrzeń.

Fighter wazy 4,5 kg, zaś Flame zaledwie 2,5. Dlatego świetnie nadaje się na namiot wyprawy zaprzęgami, który w saniach nie zajmuje zbyt wiele miejsca. Z drugiej strony do Fightera zmieszczą się nawet 4 osoby.

Namioty Husky polecamy z całą odpowiedzialnością. Przetestowaliśmy je w najgorszych warunkach i nie zamierzamy rezygnować z ich używania.

Namioty tej firmy to jednak nie wszystko. Tak samo długo używamy też śpiworów. Konkretnie modelu Annapurna. Ten śpiwór to absolutny hit. Oficjalnie daje komfort spania w nim do temperatury - 28 stopni. jednak nam zdarzało się spać w tych śpiworach przy niemal - 40. I to bez walki o przetrwanie. Ten wypełniony Quallofilem śpiwór można prać w pralce.



Jest on także bardzo uniwersalny. Używamy go do spania w podroży, w samochodzie, w kempingowych domkach i oczywiście w terenie. A do tego ma obecnie nieprawdopodobną cenę na stronie Husky, 483 zł. Za nią otrzymamy bardzo ciepły śpiwór na wiele lat. Mamy cztery takie i wszyscy, którzy spali w nich na mrozie, czy gdziekolwiek, wyłącznie je chwalili.

wtorek, 8 lipca 2014

Żywienie psów

Na świecie istnieją przynajmniej dwie opinie na temat karmienia psów.
Jedni uważają, że najlepszym sposobem żywienia tych zwierząt jest jak najbliższe trzymanie się natury, a więc powinno karmić się je surowym mięsem, kośćmi, tłuszczem i tak dalej.
Druga grupa to ci, którzy twierdzą, że najzdrowszym psim jedzeniem są gotowe, suche karmy, albowiem tylko one pozwalają na właściwe zbilansowanie psiego pożywienia. A do tego, sucha karma jest już wstępnie obrobiona, co pozwala psu bardziej wykorzystać jej składniki.
Jaka jest prawda? Który ze sposobów jest lepszy?
My stosujemy obie z tych możliwości. Są okresy, kiedy karmimy psy samym mięsem i tłuszczem oraz warzywami, ale są też momenty kiedy przestawiamy nasze zwierzaki na suchą karmę. Najczęściej jednak łączymy obie te metody.
Nasze psy, kiedy ciężko pracują, potrzebują wielkich ilości energii. Stąd do tłustego mięsa dodajemy jeszcze wysokokaloryczną karmę. Możliwie najwyższej jakości. Tłuszcz i mięso zapewniają im dostatek kalorii, ale karma daje oprócz tego jeszcze wszystkie niezbędne mikroelementy.
W taki sposób karmi się zaprzęgowe psy na całym świecie. A skoro osiągają one takie rezultaty, to znaczy, że ten sposób żywienia jest dobry. Nie ma co wyważać otwartych drzwi.
Suche karmy dla psów mają też ogromną zaletę. Do ich przechowywania nie potrzeba przecież zamrażarek, nie musimy w jakikolwiek też sposób ich obrabiać przed podaniem. Dlatego właśnie karmimy nasze psy takimi karmami choćby w podróży.
Także latem, kiedy jest bardzo ciepło, suche karmy stają się najlepszym rozwiązaniem. Mięso, czasem zanim je zdążymy podać, zaczyna już się psuć. Z suchymi karmami nie ma takiego problemu.
Kolejną ich zaletą jest odpowiednie zbilansowanie, które poszczególne karmy od siebie odróżnia. Jedne są przeznaczone dla szczeniąt, inne dla seniorów, a jeszcze inne dla psów aktywnych.
Nasi seniorzy są, właśnie na takiej diecie. Starszy pies nie potrzebuje już takiej ilości białka i tłuszczu, co młodszy i bardziej aktywny. A trudno jest taką dietę ustawić samemu przygotowując psi posiłek. Dlatego seniorów, zwłaszcza tych z problemami zdrowotnymi, karmimy suchymi karmami.
Pozostaje pytanie, jaka karma jest dobra. Na rynku jest ich bardzo dużo, więc o wybór nie łatwo. My stosowaliśmy różne z nich. I te droższe i te tańsze. Zasada jest jedna, muszą być one przygotowane przez porządną firmę. Taką, o której cokolwiek wiadomo, i której z powodzeniem używają też inni psiarze.
Tutaj, z czystym sumieniem możemy polecić karmę marki Josera. Kiedyś wybraliśmy ją, bo oferowała największą kaloryczność w karmie dla psów pracujących. Potem zaczęliśmy używać jej bytówki, a także karmy dla seniorów. A od ponad roku karmimy nią także nasze koty, którym bardzo smakuje.
Internetowy sklep zoologiczny to dla nas najwygodniejsza forma zakupów. Raz, że oferuje on najlepsze ceny, często tez dodaje sporo różnych gratisów, czy rabatów, ale ponadto mieszkając na wsi nie mamy innego wyboru. W najbliższej okolicy, nie mamy bowiem sklepu stacjonarnego oferującego podobne ceny i wybór karm jak w sklepie internetowych. I nie musimy wychodzić z domu i tracić czasu na dojazd do sklepu. Zwłaszcza, że najbliższy taki mamy 100 kilometrów od nas.

sobota, 5 lipca 2014

Autopromocja

Piszę, liczę koszty, sprawdzam na ile mogę sobie pozwolić. To znaczy na jaki nakład będzie mnie stać. Mam nadzieje, że na 1000 egzemplarzy wystarczy na początek. Rozmawiałem z drukarnią i wiem, że nie powinno być problemu z ewentualnym dodrukiem.

Tymczasem poniżej kolejny fragment mojej opowieści.

   
    (...) Wróciliśmy z wyprawy do domu. Pełni nadziei na lepsze jutro. Mieliśmy umówione spotkania z mediami. Znowu, tak jak i przed wyprawą, wydzwaniali do nas dziennikarze. Drugi raz zajęły się nią lokalne dzienniki.

Najwięcej jednak emocji budziła telewizja. TVN zamierzał zrobić o nas duży materiał. Byliśmy umówieni z ich ekipą na piątkowe nagranie realizowane u nas w domu.

Kilka godzin spędziliśmy tamtego dnia przed kamerami. Opowiadaliśmy o wyprawie, o przygotowaniach do niej, o psach, o mrozie. O wszystkim tym co mogło interesować widzów.

Prawdziwą "medialną bombę" mieliśmy jednak zaplanowaną na następny dzień. W sobotę przed południem miała się pojawić u nas druga ekipa TVN-u, tym razem z wozem transmisyjnym. Ten wóz miał zapewnić możliwość wejścia na żywo w trakcie śniadaniowego programu. Co jakiś czas mieliśmy pojawiać się w programie prosto z naszego kennelu.

Wiązaliśmy z tym wszystkim wielkie nadzieje. Dzięki telewizji mogliśmy dotrzeć do wielu ludzi. Tysiące Polaków mogły dzięki temu programowi dowiedzieć się o nas. A kto wie, czy wśród nich nie znaleźliby się także nasi przyszli sponsorzy. Szczerze mówiąc właśnie na to liczyliśmy. TVN oferował nam bardzo duży rozgłos, a ten jest przecież podstawą sukcesu w szukaniu sponsorów.

Jednak okazało się, że wszystkie nasze nadzieje i plany wzięły, mówiąc krótko i niezbyt ładnie, w łeb. Nasz pech objawił się z całą mocą. "To nie tak miało być" - mogliśmy jedynie krzyczeć po fakcie.

Dlaczego? Co było powodem naszej medialnej klęski? Choć poprawniej trzeba by powiedzieć, kompletnego braku zainteresowania naszym tematem w tamtym momencie.
Otóż owa sobota to był 10 kwietnia 2010 roku. Kilkanaście minut przed godziną dziewiątą, szlag jasny trafił wszystkie nasze medialne plany i nadzieje. Razem z prezydenckim samolotem rozbitym pod Smoleńskiem.(...)

środa, 2 lipca 2014

35 szczęśliwych psów :)

W czeluściach naszych komputerów kryje się mnóstwo materiałów idealnych do tworzenia filmików i pokazów slajdów, tylko niestety czasu brakuje aby to wszystko uporządkować. A kiedy już jakimś cudem udaje nam się ogarnąć to i owo, pojawia się pewien cholernie wkurzający problem, a mianowicie żałosnej prędkości internet!
I tak rzeczy, które zrobiłoby się w normalnych okolicznościach w pół godziny potrafią ciągnąć się całymi godzinami. Takie to uroki wsi.
Wczoraj znaleźliśmy jednak trochę czasu i siły do walki z fatalnym netem, i powstał taki oto filmik. Miłego oglądania :)




wtorek, 1 lipca 2014

Akcja Szczotka

Zrzucanie futra przez nasze psiaki nie jest w 100 procentach spowodowane wzrostem temperatur, zdarza się bowiem że w środku zimy pozbywają się podszerstka, który jest przecież świetnym kombinezonem chroniącym przed mrozem.
Tak właśnie było w przypadku syberianki Mai. W 2010 roku podczas naszej wyprawy dookoła największego jeziora Laponii - Inari, dziewczyna jako jedyna spośród 17 biegnących w naszych zaprzęgach psów wyliniała niemalże z dnia na dzień.

Maja

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...