niedziela, 17 stycznia 2016

Agropasja - psie zaprzęgi

Dzisiaj w Polsacie News można było obejrzeć program o psich zaprzęgach z naszym udziałem. Akurat prowadziliśmy kurs maszerski w Myślęcinku, gdy dopadła nas ekipa Polsatu.
Bardzo fajnie to skręcili i powiedzieli parę ważnych słów na koniec.
Tutaj możecie obejrzeć ten program.

Mission impossible



Trzeba wszystko zmienić. Zmienić podejście do przygotowań, do treningu. Trzeba skończyć z wszelką wiarą, że uda się przygotować do wielkich wyścigów w Polsce, w naszym klimacie. Nie uda się! Nie ma takich możliwości, a nawet jeśliby się pojawiły to będzie to zupełnie nie do przewidzenia i zaplanowania.

Nigdy u nas nie było prosto z warunkami pogodowymi, ale to co dzieje się z klimatem w ostatnich dwóch, trzech sezonach to już klęska. Żaden plan treningowy nie miał szans pełnej realizacji. Treningi odbywają się od strzału do strzału. Nie ma warunków, to zmieniamy plany, albo nawet wstrzymujemy bieganie. Warunki się pojawiają, to ruszamy "z kopyta". Tylko, że "z kopyta" się właśnie nie da. Pies i człowiek potrzebuje racjonalnego treningu, nie szaleństwa. Musi być w treningu zarezerwowane masę miejsca na wypoczynek, na regenerację. Bez tego zniszczymy i psie i ludzkie organizmy. To droga jedynie do kontuzji, a nie dobrego sportowego wyniku.

Długodystansowy mushing to poważna sprawa. Z tej powagi trzeba zdawać sobie sprawę. Odpowiadamy za psy, za siebie, za swoją rodzinę wreszcie, bo jeśli narobimy głupot, to cała nasza rodzina ponosić będzie tego koszty. Dlatego trzeba zdawać sobie sprawę z jakimi zagrożeniami mamy do czynienia w długodystansowym mushingu.

Każdy start w takim wyścigu to bardzo wyczynowa historia. Możemy nie mieć sportowych ambicji, możemy nie pragnąć zajęcia dobrego miejsca na zawodach, ale i tak pokonanie 500, czy 1000 kilometrowej trasy to wielki wyczyn. I dla psów i dla maszera oraz całej ekipy. Tu nie ma żartów. Aby móc w ogóle pokonać taki dystans trzeba wykonać bardzo dużo pracy treningowej. Trzeba przygotować psy i siebie najlepiej jak tylko to jest możliwe, aby wszyscy dali radę pokonać ogromny dystans bez kłopotów, bez walki o przetrwanie odbywanej na granicy psich i ludzkich możliwości. Dlatego te granice należy poprzesuwać maksymalnie daleko. Właśnie poprzez odpowiedni trening.
U nas jednak możliwości do takiego treningu nie ma. Albo jest za ciepło, albo bardzo mroźno bez śniegu. Śnieg jest niezbędny przy mrozie, aby psy mogły bezpiecznie trenować. Śnieg spełnia funkcję amortyzatora dla psich łap. Kiedy go nie ma, a psy muszą biegać po zamarzniętej, twardej jak beton ziemi, to za chwilę pojawią się kontuzje. Obolałe łapy, wybite palce i nadwyrężone nadgarstki. Aby do tego nie dopuścić trzeba robić mniej kilometrów, wydłużać przerwy pomiędzy nimi. W efekcie nie wchodzić na sportowy poziom, który zamierzaliśmy osiągnąć.
Kiedy jednak spadnie śnieg, a zaraz potem przyjdzie odwilż, co jest już normą, to zaprzęg biega po lodowisku. To znaczy nie biega, bo znów przerywamy treningi.

Koniec końców zamiast przebiec w sezonie 3-4 tysiące kilometrów przygotowując się do 500 kilometrowego dystansu, robimy ledwie 2 tysiące. A to grubo za mało. Taki dystans pozwala, przy ogromnej dozie szczęścia, co najwyżej dojechać do mety pięćsetki. Przy ogromnej dozie szczęścia, powtarzam, i wyjątkowemu zbiegowi szczęśliwych okoliczności.
Jak dla naszego zespołu to dużo za mało. Skoro mushingowi poświęciliśmy całe życie, skoro nasze psy to jedni z najlepszych biegaczy, to nie widzimy najmniejszego powodu, aby poprzestać na samym uczestnictwie w wielkich wyścigach. Nas interesuje wynik sportowy. Chcemy móc mieć możliwość wygrywania takich zawodów, czy przynajmniej należeć do ich czołówki. W końcu po to uprawia się sport. Każdy kto trenuje wyczynowo chce być w tym najlepszy.
Trenując w Polsce nie mamy na to jednak szans. Dlatego w tym sezonie nie pojawimy się na żadnych zawodach, nie wystartujemy w Finnmarkslopet. W takim sezonie to byłoby niedorzeczne i zwyczajnie ryzykanckie. Psy mogą bezpiecznie i z radością biegać wielkie dystanse jedynie pod warunkiem, że są do tego odpowiednio przygotowane. Jeśli nie mamy możliwości przygotowania zwierząt to nie powinniśmy startować. I to właśnie robimy.

W związku z tym zaczynamy wszystko tak naprawdę od nowa. Musimy stworzyć naszemu kennelowi warunki finansowe do działania. Musimy mieć pieniądze na odpowiednie, profesjonalne przygotowania. Koniec z amatorką, z łataniem budżetu na ostatnią chwilę. Jesień można przetrenować w Polsce. To da się zrobić. Jednak od grudnia trzeba już trenować daleko na północy w idealnych warunkach. Na to trzeba zdobyć pieniądze. Minimum dwa miesiące przygotowań w Skandynawii dadzą szansę na normalny występ w Femundlopet i Finnmarkslopet. Dadzą szansę na konkurowanie z innymi zaprzęgami. I albo nam się to uda, albo nasz kenel pozostanie już tylko Domem Psiego Seniora.

Obecny sezon jednak też planujemy zakończyć mocnym akcentem. Jeśli nie wyścig to zrobimy wyprawę. Do wyprawy nieco łatwiej jest się przygotować, ze względu na czas. To my zadecydujemy kiedy wyruszymy na wyprawę, a nie nieubłagany kalendarz. Dystans pokonywany na niej możemy dostosować do obecnej dyspozycji zaprzęgu, nic nas nie będzie przecież gonić Wyprawę możemy zrobić wtedy, kiedy będziemy do niej gotowi. Musimy tylko wyrobić się z nią do końca marca, kiedy to w Laponii panują jeszcze prawdziwe zimowe warunki. A to daje znacznie więcej czasu na trening. Co to za wyprawa? O tym już za chwilę na wszystkich naszych stronach.

czwartek, 14 stycznia 2016

Ostatnie czytanie



To już ostatni przegląd "23 kilometra", który trzy dni temu trafił do nas złożony i przygotowany do druku. Właśnie ostatni raz czytamy tekst książki i przeglądamy go przed wysłaniem plików do drukarni. Chcemy, aby do rąk czytelników trafiła książka pozbawiona błędów odbierających przyjemność czytania. A skoro my czytamy, to także Wam podsuwamy drobny fragment:

"Byliśmy głodni, a w saniach mieliśmy granulowane mleko i musli, o herbacie i kawie nawet nie wspominając. Jakże cudownie smakuje aromatyczna kawa w tak romantycznej oprawie? Nie mamy pojęcia, bo tego dnia, ani w żadnym następnym nie było nam dane jej skosztować. Na szczęście mieliśmy jeszcze rezerwowy palnik spirytusowy, na którym udało się stopić dostateczną ilość śniegu, aby uzyskać litr wrzątku. Kiedy już szukaliśmy w bagażu pudełka z kawą, a woda w menażce zbliżała się do stanu wrzenia… to zaimprowizowana kuchenka w sobie znany tylko sposób, bez udziału osób trzecich, a nawet drugich, przechyliła się i zakończyła nasze marzenia o aromatycznej kawie. Cały wrzątek wylądował w śniegu wytapiając w nim niezwykle malowniczą dziurę. Nie było rady, musieliśmy zacząć od nowa. Tym razem zredukowaliśmy już jednak nasze potrzeby do mleka i musli. Mniej więcej po upływie pół godziny, nie czekając już na wrzątek, wsypaliśmy mleko do menażki i dodaliśmy do tego musli. Nie było to śniadanie bogów, o nie. Płatki owsiane, kukurydziane, nasiona słonecznika, rodzynki i inne suszone owoce przypominały zdecydowanie drewniane wióry, a nie coś do jedzenia. Nie mieliśmy jednak wyboru, coś musieliśmy zjeść i wypić. Po „śniadaniu” zwinęliśmy obóz i ruszyliśmy w dalszą drogę.(...)"


wtorek, 12 stycznia 2016

M-Force 630 po testach


Czas na podsumowanie testów czołówki firmy Mactronic M-Force 630.
Po pierwsze, co mnie bardzo cieszy, miałem okazję do testowania tej lampki w zakresie temperatur od plus 10 do minus 10. Zwłaszcza ta druga wartość ma dla mnie znaczenie, z wiadomych względów.
Testowałem tego Mactronica długo i niemal codziennie po kilka godzin. Mam ku temu okazję, bowiem przy psach pracujemy z Darią od zawsze przy świetle czołówek. Nie we wszystkie miejsca naszego kennelu dociera światło z lamp, więc czołówki ułatwiają nam życie. Dzięki temu posiadamy naprawdę bogate doświadczenie wyniesione z codziennego użytkowania takich lampek. W domu i w zagrodzie :)

W opisie tych testów nie będę przytaczał wszystkich technicznych szczegółów tej lampki, bo znaleźć je można w specyfikacji, choćby na stronie producenta. Ponadto bardziej istotne dla mnie są aspekty użytkowe oraz to jak faktycznie sprawdza się ta czołówka w terenie.

Co zatem mogę powiedzieć o Mactronicu M-Force 630 po miesięcznym teście?

1. Duża moc, a co za tym idzie możliwość oświetlenia znacznej przestrzeni. Światło skupione, pozwalające wyraźnie zobaczyć odległe przedmioty, zwierzęta czy osoby. Ale jednocześnie, pomimo tego skupionego i wąskiego światła, mamy też szeroką aurę tuż przed sobą. W moim przypadku oznacza to widzenie wszystkich psów w długim zaprzęgu i to ze szczegółami oraz oświetlony wózek, czy sanie i przestrzeń wokół nich. Widać dzięki temu daleko do przodu, a zarazem także to co mam pod nogami, czy kołami wózka. Duży plus za to.

2. Małe rozmiary i niewielka masa, które powodują, że tej czołówki niemal nie czuje się na głowie. Zwłaszcza kiedy założymy ją na czapkę. Ponadto wszystko, czyli dioda, lustro oraz akumulator mieszczą się w jednej, aluminiowej obudowie. Dzięki temu nie mamy żadnych kabelków, które lubią się haczyć o różne rzeczy, a czasem pękać. W M-Force 630 nie mamy takich problemów. To także plus.

3. Łatwe włączanie i wyłączanie. Wszystko obsługuje jeden przycisk, dość wyraźny. Nie miałem specjalnych problemów z uruchomieniem czołówki nawet w grubszych rękawiczkach. Cztery tryby świecenia, pełna moc, średnia i niska oraz strobo. Na każdym z tych poziomów mamy możliwość uruchomienia boosta. Wystarczy przytrzymać włącznik przez chwilę, aby lampka zaświeciła nam mocą 630 lumenów. Maksymalnie zaświeci nam w ten sposób przez minutę, podczas której musimy cały czas przyciskać włącznik. Dobre do krótkiego, mocniejszego podświetlenia czegoś, jeśli zajdzie taka potrzeba.

4. Wytrzymałość. Latarka ta może nam bezkarnie spaść z wysokości dwóch metrów. Nie testowałem, ale właśnie na to wygląda. Obudowa jest bardzo solidna, a lotnicze aluminium wytrzyma nie jedno.

5. Mocowanie. Dobre trzymanie na głowie zapewniają szerokie paski biegnące dookoła głowy i przez jej środek. Nie ma obaw, ze spadnie nam ta lampa z głowy w najróżniejszych okolicznościach.

6. Akumulator. Na początku miałem z nim problem. Cztery godziny świecenia to niezbyt imponujący wynik. Producent podaje większe wartości. Jednak ja testowałem czołówkę w zdecydowanie zimne wieczory i noce. Temperatura sięgała 10 stopni poniżej zera. To zawsze skraca żywotność baterii, czy akumulatorów. Po dłuższym użytkowaniu okazało się jednak, że pojemność akumulatora tej lampki jest zupełnie wystarczająca do trenowania. Nawet pięćdziesięciokilometrowy dystans można spokojnie przelecieć z zaprzęgiem na jednym, naładowanym akumulatorze. Pięćdziesiąt kilometrów zaprzęg pokonuje w czasie miedzy 3, a 4 godziny. A jeszcze zostanie nam trochę światła na inne rzeczy.
Ponadto duża moc potrzebuje dużej dawki energii. Jeśli czołówka pracuje na 500 lumenach to musi ciągnąć sporo prądu z akumulatora. Nie ma innego wyjścia.

7. Dla kogo ta lampka może być warta zakupu? Z całą pewnością dla biegaczy i rowerzystów. Dla, tak jak w moim przypadku, maszerów. Dla wszystkich tych, co poruszają się w terenie po zmroku. Również jej duża moc i małe rozmiary przydać się mogą w rozmaitych pracach wykonywanych w ciemnościach. Szkoda, że nie miałem takiej lampki kiedy pracowałem jako alpinista przemysłowy na rozmaitych kominach, wieżach itp. Zwłaszcza przy takich pracach monterskich byłaby mi ona niezmiernie przydatna. 15 lat temu można jednak było tylko pomarzyć o takim oświetleniu.
Krótko mówiąc M-Force 630 to lampa wszechstronna, wygodna w użyciu, która spełni oczekiwania wszystkich tych, którzy potrzebują bardzo mocnego światła przez kilka godzin, a potem mają możliwość naładowania jej akumulatora.

8. Przyznam na koniec, że cieszę się z możliwości testowania tej czołówki. Używam ją chętnie i używać będę nadal, bo znakomicie pracuje mi się z zaprzęgiem z nią na głowie. I to byłoby już całe podsumowanie moich testów.
Powyżej jeszcze możecie zobaczyć filmik z nocnego przejazdu psim zaprzęgiem. Dobrze widać na nim jak ta czołówka radzi sobie z ciemnością i rozmiarami psiego zaprzęgu.

niedziela, 3 stycznia 2016

Skomplikowana maszyneria



Jeśli spojrzymy na psi zaprzęg z boku, z przodu, czy z tyłu, to zobaczymy psy, trochę różnych linek, sanie, albo wózek i człowieka. Prosta sprawa. Jednak tylko na pozór. W rzeczywistości psy, człowiek i sprzęt tworzą wspólnie wielką i skomplikowaną maszynę do pokonywania przestrzeni.
Ten archaiczny sposób przemieszczania się istnieje dzięki współpracy dwóch różnych gatunków, których działania wiodą do wspólnego celu. Tym celem jest bieg. Dla psów dosłownie, bo one biegają dla czystej przyjemności biegowej, a w przypadku człowieka jest to nieco bardziej skomplikowane, bo my ludzie lubimy dorabiać sobie całą filozofię do naszej działalności. I dobrze, tak jest przecież ciekawiej.

Dlaczego ta maszyna jest tak skomplikowana? Tyle osobowości ile psów, do tego człowiek z własną. Ile istot tworzących zaprzęg tyle ich własnych problemów. Każdy z nich jest inny. Są suczki, są psy, jest człowiek. Każdy z nich ma swoją drogę dochodzenia do mistrzostwa. Aby zespół, który tworzą, mógł także do niego dojść, muszą się idealnie zgrać. Muszą stać się jednością, niemal jednym organizmem. Psy jednoczą się w biegu, we wspólnym rytmie, a człowiek musi nauczyć się im pomagać i wsłuchiwać się w ich potrzeby. Musi czuć, kiedy któryś z psów słabnie, ma się gorzej. Musi reagować na to z wyprzedzeniem. Bardzo trudno nauczyć się takiej umiejętności, a to ona może być decydująca w trudnych chwilach, których w długodystansowym mushingu nie brakuje.
Kiedy to wszystko zaczyna ze sobą współgrać, to zaprzęg staje się gotowy do największych czynów. Może dokonać dosłownie wszystkiego. Przemienia się w doskonale wyregulowaną machinę do biegania. Wymaga to jednak całych lat pracy, wysiłków, analiz i szukania coraz lepszych rozwiązań. Na końcu tej drogi jednak czeka olbrzymia satysfakcja ze świetnie wykonanej roboty. I to jest największą nagrodą w tym dziele.
Wtedy okazuje się, że nie ma w zasadzie niemożliwego, że możemy zrobić rzeczy o jakich baliśmy się kiedyś nawet pomyśleć. Przykładem niech będzie nasz ostatni w 2015 roku trening. W Sylwestra o godzinie 15 rozpoczęliśmy bieg na 50 kilometrowej trasie. Bez specjalnego nastawiania się na duże tempo. W zasadzie mając w zespole trzy dziesięcioletnie psy wolimy, kiedy to tempo nie jest zbyt wysokie. Chociaż o tym decydują raczej psy. I to te najstarsze w zaprzęgu, czyli Zuza, Tanda i Pips. Zwłaszcza Pips, bo to duże chłopisko, którego stawy najbardziej, z racji masy mieśniowej, narażone są na kontuzje. Na Pipsa trzeba uważać. Ale nie w tego Sylwestra! To on był, jak za młodu, jednym z głównych motorów zespołu. Miał ku temu idealne warunki. Temperatura minus 10, wiatr. Doskonałe chłodzenie.
Psy robiły swoje. Biegły wysokim tempem, ja filmowałem ten bieg i testowałem za razem czołówkę Mactronica. Zrobiłem dwie 10 minutowe przerwy oraz 5-6 minut rozmawiałem przez telefon. Zaprzęg w tym czasie stał i odpoczywał. Dopiero przy przyczepie, kiedy wyłączałem gpsa zobaczyłem co się stało. Pokonaliśmy tan dystans w 3 godziny i 25 minut. Włącznie z przerwami. I wiecie co? To najlepszy czas na 50 kilometrów na wózku. Na saniach zdarzało się przelecieć to i poniżej 3 godzin, ale nie na wózku, po leśnych wertepach, dziurach, korzeniach i nie z takimi długimi przerwami. I dokonały tego psy, które być może z racji wieku biegają już ostatni sezon wyczynowo.
Tak właśnie działa świetnie wyregulowana, zaprzęgowa machina. To jest właśnie kwintesencja twierdzenia, że można wszystko, o ile poprze się to latami solidnej pracy. Zrobiliśmy rekordowy bieg w ogóle nie mając świadomości, że jest tak dobrze, tak szybko. Ot jeden z wielu pięćdziesięciokilometrowych biegów, na dodatek z kamerą, która też rozluźnia i spowalnia tak naprawdę, bo muszę przyhamować od czasu do czasu, czy nawet zatrzymać zaprzęg, kiedy w niej grzebię.
Przyjemnie jest pomyśleć, jaki mógłby być czas, gdybyśmy mieli świadomość ścigania rekordu. Bardzo przyjemnie :)

piątek, 1 stycznia 2016

Szczęśliwego Nowego Roku



Odszedł Stary, przyszedł Nowy. Taka kolej rzeczy. Znowu przybyło nam wszystkim lat w kalendarzu, znowu coś przeminęło. A coś innego rozpocznie swój bieg.
Życzymy wszystkim na ten Nowy Rok dużo szczęścia, bo jak będziemy szczęśliwi to oznaczać to będzie, że wszystko inne się dobrze poukładało. I zdrowie, i rodzina, i uczucia, i praca, i wszystko co ma jakiekolwiek dla nas wszystkich znaczenie. Szczęśliwego Nowego Roku!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...