środa, 15 sierpnia 2012

Dziennikarska ignorancja

W jednym z ostatnich wywiadów mistrz olimpijski Tomasz Majewski poruszył temat, który od wielu lat irytuje nas niemożliwie. Chodzi mianowicie o poziom dziennikarzy sportowych, zwłaszcza w  kontekście zakończonych igrzysk olimpijskich.

Otóż jak jest każdy miał chyba ostatnio okazję się przekonać. Brak wiedzy wymieszany z nadmiernym podnieceniem i tworzeniem mitów, nie wiadomo na czyj użytek. Wmawianie widzom, że oto mamy do czynienia z istnym polskim geniuszem sportowym, który za chwilę już ponosi porażkę. A wystarczyło przejrzeć rankingi i listy światowe, aby jasnym stało się, że tylko cud mógłby zawodnikowi dać medal.

Brak wiedzy spowodowany często jest tym, że dziennikarz taki na co dzień zajmuje się czym innym, a tu nagle łup, olimpiada! Trzeba usiąść w studio i mówić, albo pisać. Nagle się okazuje, że to trudniejsze od dywagacji na temat "która gwiazda pokazała większy tyłek".
Jedna taka "dziennikarka" wyleciała ze studia olimpijskiego TVP po interwencjach widzów, co daje jakąś nadzieję, że ze zdaniem kibiców ktoś się jeszcze liczy.



Marne to jednak pocieszenie, skoro poziom zawodowych speców od sportu tylko odrobinę jest wyższy. Nie możemy znieść np. sposobu komentowania siatkówki przez Piotra Dębowskiego. Kiedy grają Polacy to ten komentator dostaje autentycznego amoku. Nie potrafi fachowo ocenić tego co dzieje się na boisku, co powoduje częste wrażenie, iż oglądamy jakiś inny mecz niż pan dziennikarz. Brakuje spokoju i chwili zastanowienia.
Podobnie ma Babiarz, czy Jóźwik. Te jego "młodziutkie fighterki"...pozostawimy bez komentarza.

Kiedy grała w wimbledońskim finale Agnieszka Radwańska to na stanowiskach komentatorskich zasiedli panowie Tomaszewscy. Bohdan Tomaszewski, człowiek liczący 91 lat, dał prawdziwy popis normalnego komentowania meczu. Szacunek dla zawodniczek, obiektywizm i docenianie klasy rywalki Polki to coś, czego brakuje wielu komentatorom. Coś czego powinno się uczyć tych, którzy opisują rzeczywistość. Nie tylko sportową zresztą.

Niestety porzucamy nadzieję na świetlaną przyszłość polskiego komentatorstwa. Nie ma chyba co liczyć na wzrost jego poziomu. Zresztą podobnie jest w ogóle, w wielu dziedzinach życia społecznego. Brak głębszej refleksji, brak choćby próby poszerzenia swojej wiedzy, chęci zgłębienia tematu. To prowadzi w konsekwencji do ciągłego obniżania poziomu.

Nasze doświadczenia w tej materii są podobne. Dlatego tak poruszył nas wywiad z Tomaszem Majewskim. Wielokrotnie rozmawiając z dziennikarzami o psich zaprzęgach, wyścigach, wyprawach widzieliśmy, że oni nie mają najmniejszego zamiaru dowiedzieć się czegoś od nas. Wolą poruszać się w kręgu stereotypów niż dowiedzieć się czegoś prawdziwego o tym temacie. Często mieliśmy wrażenie, że dziennikarz z którym rozmawiamy nie traktuje nas poważnie. Zadaje pytanie, a za chwilę patrzy na zegarek, bo się śpieszy. Takie sytuacje są nagminne.
Lata temu organizowaliśmy wyścigi w Bydgoszczy. Zrobiliśmy to dwa razy. Zawsze udawało nam się przyciągnąć około 10 tysięcy kibiców w ciągu dwudniowych imprez. Zawsze dziennikarze lokalnych gazet byli obecni na miejscu. Wpadli choćby na chwilę. zrobili parę zdjęć, porozmawiali z zawodnikami, organizatorami, napisali relację.
O drugich naszych zawodach zamierzała napisać między innymi  Gazeta Wyborcza. Ich dziennikarz miał być obecny w sobotę. Nie dotarł. W niedzielę również jakieś, jak sądzimy, istotne wydarzenia w regionie nie pozwoliły panu reporterowi pojawić się na miejscu. A przecież musi napisać relację! Co gorsza ów człowiek zapomniał na śmierć o naszej imprezie w ogóle!
Co w takiej sytuacji robi prawdziwy zawodowiec? A dzwoni do nas o godzinie 22.30, kiedy my padamy na twarz po dwóch tygodniach ciągłego biegania przy organizacji wyścigów. Dopada nas akurat w łazience. Dzwoni, przedstawia się i prosi o relację. "Pan mi opowie, a ja to napiszę", czy jakoś w ten deseń.
My zamiast faceta pogonić, gadamy, w końcu my też zawodowcy. Opowiadamy o wyścigach w stanie półprzytomności. Trzymamy się jednak twardo faktów. Relacjonujemy przebieg imprezy, kreślimy rysy charakterologiczne faworytów, tłumaczymy dlaczego jedni osiągnęli sukces, przypominamy rzecz ma miejsce o 22.30 a nawet dalej, a dlaczego inni ponieśli spektakularną klęskę.
Trwa to ze trzydzieści minut. W końcu pan dziękuje i się żegna. Uff, idziemy spać...

Rano dostajemy do ręki gazetę z jego relacją. Może z pięć zdań opatrzonych fantastycznym tytułem "Husky i Snela". Husky to wiadomo, natomiast Snela, to nazwisko dziewczyny biorącej udział w naszych zawodach. Wygrała wtedy z facetami, jakby w zaprzęgach to było coś niespotykanego, i to wystarczyło aby te parę zdań było wyłącznie o niej. No cóż facet miał prawo nie robić notatek, czy też nagrywać rozmowy. W pamięci została mu Snela. Skądinąd sympatyczna dziewczyna.
Od tamtej pory mamy wyrobione zdanie na temat ludzi żyjących z "pisania". Choć nie tylko od tamtej pory. 


6 komentarzy:

  1. Chyba w każdym zawodzie są ludzie i ludziska...
    I bądź tu uprzejmy :-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Czuję się trochę wywołana do tablicy, bo sama jestem dziennikarką. Niestety macie sporo racji, ale przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. I to nie jest tylko kwestia mniej lub bardziej niedouczonych/niedoświadczonych/niekompetentnych dziennikarzy. To nie dziennikarz decyduje, że relacja z wyścigów psich zaprzęgów ma mieć pięć zdań. To nie dziennikarz decyduje, na jaką imprezę ma jechać, a jaką "załatwić" telefonicznie. No chyba, że sam z własnej woli poświęci na to swój wolny czas. Pracowałam swego czasu w redakcji, w której stwierdzenie "to zadzwoń tam i napisz minireportażyk" było na porządku dziennym. Po co redakcja ma ponosić koszty delegacji, skoro telefon wyjdzie taniej? Owszem, można odmówić, zostać bohaterem jednego dnia. A potem zęby w ścianę. Ja uważam, że w tym zawodzie najważniejsza jest uczciwość, wrażliwość na drugiego człowieka. Nie raz przecież zdarzało się, że ktoś poświęcał mi swój czas (o 22.30, marząc o tym, żeby pójść spać), a ostatecznie tekst spadał, bo coś tam ważniejszego wchodziło. Zawsze się w takiej sytuacji czuję podle...
    Niestety wiele redakcji to bezduszne fabryki produkujące to, co najlepiej się sprzeda. Gazeta musi się sprzedać. A o sprzedaży decyduje CZYTELNIK. Gazety nie pisałyby o Madzi z Sosnowca, gdyby CZYTELNIK tego nie kupował. Koło się zamyka...
    Ja pracuję teraz jako freelancer. Nie jest to łatwe, bo są miesiące, kiedy jestem zawalona robotą po uszy, a są takie, kiedy modlę się o jakiekolwiek zlecenie. Ale przynajmniej mam ten komfort, że bez żadnych konsekwencji mogę powiedzieć: nie. Uwielbiam swoją pracę, ale rynek mediów jest potwornie brutalny. To dlatego mam swoje "Podróże z psem" :))) Mój dziennikarski blog, o tym, co kocham. Pozdrawiam Was serdecznie :) Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smutne to tak generalnie. Ta brutalność mediów, ta przysłowiowa już niemal "matka Madzi" i inne hasła określające poziom mediów. Jeśli jednak tak ma wyglądać przyszłość prasy, to kto będzie po nią sięgał? Kto kupi gazetę? Ludzie już niemal nie czytają. Co będzie dalej? Dokąd nas to zawiedzie? Dyktatura proletariatu XXI wieku? Czy przyszłością telewizji mają stać się "Trudne sprawy", czy inne "Dlaczego ja?"? Straszna to wizja, na którą nie możemy się zgodzić.

      Usuń
    2. Smutne, smutne. I możemy przecierać oczy ze zdumienia oglądając takie "perełki" jak "Dlaczego ja?", "Trudne sprawy" i tym podobne. Te produkcje okazały się HITEM. To jest dopiero smutne... Komercyjne stacje telewizyjne, gazety wydawane przez koncerny, których najważniejszym celem jest przecież zysk, będą produkować to, co się sprzedaje. A sprzedaje się właśnie taka papka i sensacja. To czytelnicy i widzowie decydują o tym, co poszczególne redakcje wyprodukują wydając dwa złote w kiosku na tę, a nie inną gazetę, czy wybierając ten, a nie inny program tv. Jeśli nikt by nie oglądał "Trudnych spraw", produkcja zakończyłaby się na pierwszym sezonie.

      Usuń
  3. Niestety zgadzam się z Wami w 100%. Miałam podobnie, moje kontakty z mediami również nie należą do udanych. Dziennikarze przeważnie mają swoją wizję i nie liczą się z faktami, które im przekazujesz. Nauczona doświadczeniem, zamierzam przekazywać im suche fakty w 2 zdaniach, ponieważ pewne jest, że jeśli powiemy choćby o 1 zdanie więcej, to oni coś przekręcą, wytną - inaczej mówiąc wykażą się polotem;) - tylko dlaczego pomijają szereg przekazanych im informacji a skupiają się na chwytliwych pierdołach?! Nie wspomnę już o płytkości słowa pisanego. Szlag mnie trafia gdy słyszę/czytam, że w danej akcji poszukiwawczej użyte zostały psy tropiące, a ja doskonale wiem, że użyte zostały psy poszukiwawcze. Taka drobna różnica, ale dla nas przewodników psów znacząca, zwłaszcza że tłumaczymy dziennikarzom różnice między tropieniem a szukaniem. I co? - I nie ma co liczyć na poprawę! Dziennikarzy z prawdziwego zdarzenia jest coraz mniej :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Otóż to "dziennikarzy z prawdziwego zdarzenia jest coraz mniej".

    OdpowiedzUsuń

Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...