niedziela, 26 sierpnia 2012
To już rok
Zbliża się wielkimi krokami pierwsza rocznica naszej przeprowadzki do Śliwiczek. Ten rok minął nam wyjątkowo szybko! Doświadczyliśmy w tym czasie wiele nowego. Cała masa nowych doświadczeń stała się naszym udziałem. Doświadczeń pozytywnych jak i negatywnych.
Najważniejsze z nich to życie z końmi. Daria od dziecka miała z nimi styczność, ale dla męskiej części naszej rodziny wszystko to było nowe. Odkrywaliśmy więc, przy pomocy Darii, końskie zwyczaje. Ich mowę ciała, społeczne zachowania. Poznawaliśmy je wszystkie razem i każdego z osobna. I mimo, że mamy je tylko pod opieką, to pokochaliśmy je jak swoje.
Ogromnie przeżywaliśmy narodziny źrebaków. Poświęcaliśmy im wtedy bardzo dużo czasu. Zwłaszcza Daria spędzała z maluchami każdą wolną chwilę. Przeżywaliśmy wrodzone problemy ze zdrowiem Smyka, którego choroba pokonała w końcu po paru miesiącach.
Musieliśmy niestety też uśpić źrebaka Weronki, który urodził się z niedorozwojem układu moczowego.
Nawet nasz weterynarz, kawał chłopa, uronił łzę kiedy przyszło co co czego. Nie było jednak innego wyjścia.
Mówi się, że co cię nie zabije to cię wzmocni. Nigdy jednak tak naprawdę nie możemy pogodzić się ze śmiercią zwierzaków. Nauczyliśmy się jedynie z tym jakoś żyć.
Zresztą w dużym stadzie można sobie popłakać za jednym zwierzakiem, ale natychmiast trzeba iść zadbać o inne. Teraz numerem jeden na liście naszych problemów jest Bryza. 24 letnia klacz, której wiek mocno doskwiera i musimy szczególnie o nią zadbać. Ma od czasu do czasu problemy z kulawizną, którym staramy się zapobiegać. Na razie nam się udaje.
Codzienny natłok zajęć pozwala nie myśleć o złych chwilach. Choćby wczoraj rano.
Wybieraliśmy się na trening. Wychodzimy z domu, a w tym samym momencie konie opuszczają pastwisko. Na naszych oczach wybiegają na zewnątrz.
- Jakim cudem? - pytamy sami siebie.
Lecimy sprawdzić. Mamy takie jedno miejsce, gdzie nie ma drągów. Ciągle mieliśmy je tam wkopać, ale były pilniejsze sprawy, a teraz właśnie szukamy drągów, bo się nam skończyły. W każdym razie miejsce to mamy zabezpieczone elektrycznym pastuchem i jak dotąd to w zupełności wystarczało.
Co zatem było powodem, że tym razem drut z prądem nie zatrzymał koni?
Otóż pastuch się zepsuł. Wydawał drań swój normalny dźwięk, migała kontrolka świadcząca o normalnym działaniu urządzenia, ale mimo to prąd wysyłany na ogrodzenie był tak słaby, że konie w ogóle go nie czuły.
Polecieliśmy po wiadra. Wsypaliśmy do nich smakowitą paszę i pojedynczo, każdego z osobna prowadziliśmy na pastwisko. Jedenaście koni, parę minut na każdego, godzina z głowy. Potem jazda do sklepu, dobrze że to sobota rano, i montaż nowego ustrojstwa.
Pół dnia zleciało nie wiadomo kiedy. Trening poszedł się...kąpać.
Wieczorem wybieraliśmy się do rodziny na ognisko, więc konie na tę feralną część pastwiska wypuściliśmy dopiero dzisiaj rano. Tak na wszelki wypadek.
Wbiegły radośnie w wysoką, soczystą trawę, a następnie wprost do miejsca, przez które wyszły wczoraj. Pierwsza była tam Feta i jej synek Felek. Czekaliśmy spokojnie na rozwój wydarzeń. Feta dobiegła do drutu i nagle zatrzymała się. Coś było nie tak. Pokręciła się trochę i odpuściła. Felek nie. Kombinował przy samym drucie za nic mając elektryzator. Do czasu! Wreszcie dotarł do niego elektryczny impuls i dzieciak oddalił się na bezpieczną odległość.
Znowu mamy trochę spokoju. Konie są zabezpieczone. Jak to jest ważne przekonaliśmy się kiedy zwierzaki były pod opieką swoich właścicieli od końca czerwca do połowy sierpnia. Opuściły wtedy swoją stajnię i przeniosły się do miejsca, w którym pracują z dziećmi każdego lata.
Tam ktoś zapomniał zamknąć bramę, konie wyszły, pokręciły się trochę w okolicy. Pech chciał, że poszły asfaltową drogą. Jadący zbyt szybko samochód potrącił dwumiesięczną Bonkę, nasze oczko w głowie. Nie ma już Bonki, nie ma naszych planów z nią związanych. Znowu zawinił człowiek. Popełnił błąd, którego skutki okazały się straszne dla zwierzaka.
Dlatego każdej nocy zanim pójdziemy spać, sprawdzamy czy u naszych zwierząt wszystko jest w porządku. Od tego samego zaczynamy każdy dzień. Odpowiadamy za nie, więc jest to naszym oczywistym obowiązkiem. Powinnością, której zaniechanie może być tragiczne w skutkach.
Długo nosiliśmy się z zamiarem rozliczenia "końskich" kłopotów. Są to dla nas niełatwe sytuacje. Nie łatwe do opisania historie. Jednak trzeba było to zrobić. Za dużo nazbierało się emocji. Nie jesteśmy ich właścicielami, ale dbamy jak o swoje. Nie na wszystkie sprawy mamy czasami wpływ. Musimy przyjmować rzeczywistość taką jaka jest. I jakoś sobie z tym radzić. No cóż powoli idziemy do swoich celów i tego będziemy się trzymać:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pierwszy raz w życiu czytam tyle o koniach.
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam z nimi do czynienia i boję się ich.
Gabaryty za duże jak na mnie.
Ale to jest takie samo zwierzę jak kot.
Te same problemy , zabezpieczenia i martwienie się o nich.
Zawsze o koniach czytam tak bezosobowo,
wreszcie u Was mam okazję poczytać o nich tak normalnie.
Piszcie, to jest potrzebne i dzięki wielkie Wam za to.
Tak, to takie same zwierzęta jak inne. Ich rozmiary są duże, i dzięki temu kiedy stoisz przy koniu, mówisz do niego, dotykasz, a on opiera o twą pierś swą wielką głowę, to jest to uczucie nieporównywalne do kontaktów z innymi zwierzętami. Fantastyczne!
OdpowiedzUsuńKonie to piękne i mądre zwierzęta i do tego pamiętliwe sama z 20 lat temu pracowałam przy koniach służącym innym do nauki jeździectwa i wiem że kto lubi jeździć wierzchem nie koniecznie lubi i rozumie te cudowne zwierzęta.
OdpowiedzUsuńDobrze że Was otaczają :) Pozdrawiam Ilona
To prawda. Od jeżdżenia konno do rozumienia końskiej psychiki niekiedy daleka droga.
UsuńPozdrawiamy.
Konie to piękne zwierzęta!
OdpowiedzUsuńBardzo je lubię, jednak moją miłością są psy <3
Niezmiernie mi przykro z powodu Bonki. Cenię sobie konie tak samo, jak psy, choć nie mogę z nimi stale przebywać. Kopytne zawsze budziły we mnie takie nieopisane uczucie, którego czasem sama nie mogę pojąć.
OdpowiedzUsuńCóż, niekiedy doświadcza się również rzeczy przykrych i ciężkich do zniesienia. Oby temu stadku nic już nie zagrażało. Szczęścia życzę i wytrwałości w każdym - nawet najtrudniejszym - momencie.
Taka już nasza dola.
UsuńSzkoda, że życie ze zwierzętami nie składa się z samych miłych chwil. One dają nam jednak o wiele więcej dobrego, nawet mimo tych trudnych doświadczeń, o których piszecie, niż na to zasługujemy.
OdpowiedzUsuńWspaniałe musi być obcowanie z końmi!
Jest wspaniałe! Lepsze niż z ludźmi.
UsuńTo racja. Życie ze zwierzętami składa się również ze smutków i rozczarowań. Ale w takich chwilach trzeba przypominać sobie te dobre momenty, np. gdy nasz pies nauczył się nowej sztuczki. Ps. Fajny blog! Dodaję do obserwacji!
OdpowiedzUsuńDziękujemy za obserwowanie, zapraszamy częściej:)
Usuń