niedziela, 21 lutego 2016

8 marca 2014


Wiatr szalał coraz bardziej z każdą chwilą. Pchał przed sobą mokre masy śniegu padającego obficie od kilku godzin. Sanie stawiały duży opór, z którym walczyć musiało siedem już teraz psów i ja. Napieraliśmy jednak uparcie przed siebie. Nie mieliśmy zresztą innego wyjścia. Mój zespół musiał dotrzeć do Jotki. Mimo wszystko.
W Jotce byli ludzie. I bezpieczeństwo.Tak bardzo potrzebne po tym co się stało. 
Między mną a psami panowało milczenie. Żadnych słów, dźwięków, nawet komend, kiedy zaprzęg zbliżał się do skrzyżowania szlaków. Dante wiedział dokąd biec. Wyręczał mnie ze wszystkiego. Kochany pies. Prowadził zaprzęg jak doświadczony, znający doskonale teren przewodnik, a przecież był w tym miejscu pierwszy raz w życiu. Tak jak ja i reszta psów. 
Szliśmy wszyscy za nim. Ja, Zuza, Tanda, Henia, Arina, Pips i DeDee. Ufaliśmy jego intuicji.
W taki sposób przyszło temu wielkiemu liderowi rozstać się z najdłuższymi wyścigami. Odcinek z Alty do Jotki to był jego popis.
Miało być inaczej. Ten wyścig miał być ostatnim Dantego, ale pierwszym z wielu naszego zespołu. To on miał nas wprowadzić na długodystansowe "salony". Wyszło zupełnie inaczej. Los zakpił z naszych marzeń. Wyśmiał nasze poświęcenie i lata ciężkiej pracy. I nic nie mogliśmy na to poradzić. Przynajmniej nie wtedy.

Posuwaliśmy się powoli, często robiąc przerwy. Okropny ładunek w saniach zbyt mocno obciążał nasze siły i morale. Znalazłem się na samym dnie mojej duszy. Dobiłem na poziom tak niski, na jakim nie znalazłem się jeszcze nigdy w dorosłym życiu. I nie mogłem leżeć na tym dnie bezczynnie. Musiałem działać, bo mogło wydarzyć się coś jeszcze gorszego. Do Jotki brakowało nam jeszcze kilku kilometrów, więc miałem chwilę, aby poradzić sobie z psychiczną masakrą. Okiełznać ją na chwilę chociaż, aby móc dalej walczyć. 

Do Jotki dotarliśmy z burzą śnieżną dosłownie na plecach. Teraz musieliśmy już tylko przetrwać. I nic więcej.

To może być fragment początku dalszej części opowieści. Kontynuacja historii opowiedzianej w "23 kilometrze". Przecież przetrwaliśmy ostatecznie i historia potoczyła się dalej. Jej koniec nie jest jeszcze pewny, ale ona się toczy po swojemu. Ta historia zostawia po sobie ślady, wyraźne, nie pozwalające o wielu sprawach nigdy zapomnieć. Wystawia też rachunki, które trzeba spłacać na różne sposoby. Niektóre też trzeba wyrównać kiedyś, aby zaznać spokój. Tak jak te z Finnmarkslopet. Tam trzeba wrócić i odczynić ten wyścig, to miejsce. Muszę się tam kiedyś znowu znaleźć. Zwłaszcza w TYM miejscu. Nie zaznam bez tego spokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...