wtorek, 9 lutego 2016
Praca u podstaw
Długie dystanse w psich zaprzęgach to nie żarty. Ogromny dystans, trudności trasy, nieułatwiająca sprawy pogoda. Wszystko to sprawia, że pokonanie kilkuset kilometrowej trasy to duże wyzwanie. To po prostu wyczyn.
Skoro wyczyn, to także wyczynowy musi być trening przed startem w takim wyścigu. Nie chodzi tutaj o drakońskie metody treningowe, tylko o podejście do treningu. O dokładne planowanie. Maszer musi znać możliwości swojego zaprzęgu. Rozumieć co jest jego siłą, a co słabością. I pracować w odpowiedni sposób na tymi cechami.
Praca u podstaw. Tylko w ten sposób możemy cokolwiek osiągnąć.
Człowiek musi przejść cały program treningowy i taki sam muszą przejść zwierzęta. Psy to nie maszynki do biegania, w które wystarczy wlać paliwo i pójdą zdobywać laury. Sport wymaga ciężkiej pracy, ba harówy wręcz. Kto tego nie rozumie, ten nie ma szans już na starcie.
Piszemy to w kontekście tego co obecnie dzieje się na trasach wyścigów. Dzisiaj kończy się już Femundlopet w Norwegii, a na Alasce w najlepsze rozkręca się sportowa walka na Yukon Quest.
Norweski wyścig ma dwa dystanse. 400 i 600 kilometrów. Na obydwa należy się wcześniej zakwalifikować. Przed startem na 400 kilometrów zawodnik musi ukończyć jeden z wyścigów z listy znajdującej się na stronie femundlopet.no. To wyścigi do 200 kilometrów z jednym punktem kontrolnym. Wyjątkiem jest tutaj czeski Sedivackuv Long i francuska La Grande Odyssee, które są wyścigami etapowymi.
Właśnie - etapowe. Co to oznacza? Wyścig etapowy to jest taki, którego trasa podzielona została na etapy. Każdy z nich ma swój start i swoją metę. Ma też określony dystans. O konkretnej godzinie zawodnicy startują do etapu i kończą go na mecie. Każdy ma ten sam dystans do pokonania. Po etapie następuje najczęściej przerwa. Psy śpią do następnego etapu, zazwyczaj do następnego dnia w przyczepach, ludzie w hotelu, czy czymś podobnym. Potem startują wszyscy w kolejnym etapie. I tak aż do końca wyścigu.
Wyścigi bezetapowe to coś zupełnie innego. Tutaj mamy start i metę całego wyścigu. Zawodnicy startują i jadą do mety non stop. To znaczy zatrzymując się tylko dla dania odpoczynku psom. Po drodze muszą przejechać przez punkty kontrolne na trasie. Ominięcie któregokolwiek z nich oznacza automatyczną dyskwalifikację. Chyba, że zaprzęg zawróci do miejsca, w którym zboczył z trasy i stamtąd będzie kontynuował bieg.
Często myli się punkty kontrolne z etapami. Owszem, zazwyczaj zaprzęgi na punktach kontrolnych biorą odpoczynek, jest to z wielu względów sensowne, ale nie konieczne. Na wyścigu bezetapowym zespół przebywa cały czas na trasie. Żeby odpocząć biwakuje się na trasie, na niej też karmi się psy. Ponadto nikt z zewnątrz nie może pomagać maszerowi w opiece nad psami. Każdy zajmuje się sam swoim zaprzęgiem.
Jeśli jakiś pies zachoruje, złapie kontuzję, czy osłabnie to zostawia się go na punkcie kontrolnym pod opieką ekipy maszera.
Piszemy o tym, bo często pojawiają się wpisy w internecie, że jakiś maszer wyruszył do kolejnego etapu Femundlopet. Nie wyruszył, bo tam nie ma etapów.
Wiemy już jak zakwalifikować się do 400 kilometrowego Femundlopet. Natomiast żeby stanąć na starcie 600 km, trzeba ukończyć dużo dłuższy wyścig. Z europejskich tylko Femundlopet 400 i Finnmarkslopet 500 oraz 1000 dają taką kwalifikację. Ma to swój wielki sens. Startowanie zaprzęgiem nieprzygotowanym do trudów tak długiej trasy to igranie z losem. Dlatego zawodnik musi wcześniej udowodnić, że da sobie radę. Udowodnić poprzez ukończenie krótszego dystansu. Taki jest sens kwalifikacji.
Opieka nad ósemką, czy dwunastką psów na trasie to nie łatwe zadanie. Wymaga ono dużego doświadczenia i wiedzy. Trzeba wiedzieć, gdzie zrobić postój i jak długi. Skąd wiedzieć? To wyniesiemy tylko z długich treningów. To w ich trakcie poznajemy potrzeby i możliwości swoich psów.
Na Femundlopet są postoje obowiązkowe. Dla czterysetki to cztery godziny w Tufsingdalen, pierwszym punkcie trasy oraz osiem godzin w Tolga, ostatnim punkcie kontrolnym przed metą.
Na sześćsetce obowiązkowych odpoczynków jest więcej. Cztery godziny w Tufsingdalen, osiem w dowolnym punkcie i osiem w Tolga.
Oprócz tego każdy zawodnik może odpoczywać ile chce i gdzie chce. W granicach rozsądku oczywiście. Pamiętać przecież trzeba, że samo przebywanie na trasie, pod gołym niebem też jest wyczerpujące.
Psy śpią na słomie rozłożonej na śniegu. Zapewnia ona dobrą izolację od zimna. Ponadto często ubiera się psiakom kurtki. Na koniec przykrywa się psy kocami. Chodzi o to, aby jak najlepiej odizolować je od warunków atmosferycznych i dać możliwie dużo ciepła niezbędnego do prawidłowej regeneracji organizmów i spokojnego snu. Grube, wełniane koce chronią zarówno przed wiatrem jak i wilgocią. Na dodatek są na tyle ciężkie, że nie poderwie ich wiatr i nie zrzuci z psów. Zresztą maszer musi pilnować w trakcie odpoczynków, aby wszystkie psy były przykryte.
Kwalifikacje, start w wyścigu, taktyka, to wszystko nie skończy się dobrze, jeśli nie przygotujemy zaprzęgu odpowiednio do tego za co się zabieramy. Pisząc zaprzęgu mamy na myśli także ludzi, bo oni są przecież częścią zespołu zwanego zaprzęgiem. Psy, maszer i pomocnicy. Wszyscy muszą być przygotowani do swoich zadań. Człowiek powinien być wybiegany i sprawny fizycznie. Odporny na działanie w stresie i w ciągłym fizycznym i psychicznym zmęczeniu. Na dodatek przy dużym niedostatku snu. Tak samo psy. Choć one mają dużo większe możliwości spania na trasie. Odpoczynki przesypiają niemal w stu procentach.
Pomocnik natomiast musi doskonale znać regulamin wyścigu, aby nie zrobić czegoś, co może narazić zespół na karę. Pomocnik doskonale musi wiedzieć w czym maszerowi może pomóc, a od czego ma trzymać się z daleka. Konieczna też w jego przypadku jest umiejętność jazdy samochodem w zimowych i górskich na dodatek warunkach.
Wszystko to trzeba wytrenować. Zaprzęg, przed wyścigiem takim jak Femundlopet 400 musi pokonać w trakcie treningów dwa i pół, trzy tysiące kilometrów. W przypadku sześćsetki jeszcze więcej.Tego nie da się pominąć. Bez takiego treningu nie mamy czego szukać na wyścigu. No chyba, że lubimy wlec się za wszystkimi na szarym końcu i wycofać ostatecznie po wielu kilometrach walki o przetrwanie.
O ten, odpowiedni trening, nie jest łatwo w Polsce. Nasze zimy są ostatnio fatalnie ciepłe, co blokuje możliwość sensownego treningu. Dlatego trzeba tak wszystko planować, aby przynajmniej dwa miesiące spedzać na treningach na północy. Tak jak robi się to we wszystkich sportach zimowych. Biegach, biatlonie, czy narciarstwie zjazdowym. Trzeba się z tym pogodzić.
Kiedy natomiast wszystko dopniemy jak trzeba, przepracujemy treningowo czas przed wyścigiem, to efekty mogą być genialne. W tym momencie dojeżdżają do mety sześćsetki Femundlopet ostatni zawodnicy. Zwycięzca Petter Jahnsen spędził na trasie zaledwie 69 godzin. 42 godziny i 5 minut jego zaprzęg biegł, a 26 godzin i 55 minut odpoczywał. Drugi Ralph Johannessen pokonał trasę w czasie 69 godzin i 22 minut, trzeci Ronny Frydenlund 69 godzin i 26 minut.
Zwycięzca czterysetki potrzebował na to 39 godzin i 28 minut. Został nim Lasse Austgarden. 25 godzin i 58 minut zajął mu bieg na trasie. Odpoczywał natomiast 13 godzin i 31 minut.
Drugi zaprzęg Niklasa Rogne stracił do niego zaledwie minutę. Minutę po 400 kilometrach!
Trzeci Robin Johansen dotarł do mety 29 minut po zwycięzcy.
Takiego poziomu nie uzyska jednak nikt bez ciężkiej pracy. Naukowo udowodniono, żeby osiągnąć mistrzostwo w czymkolwiek należy temu poświęcić minimum 10 tysięcy godzin. Bez tego nie mamy szans.
Pamiętajmy zatem, że u podstaw wszystkiego jest praca, praca i jeszcze raz praca. Do tego wiara we własne możliwości, wytrwałość, motywacja i wiele jeszcze innych czynników.
Potem natomiast czeka nas świętowanie sukcesów :) I tego się trzymajmy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Genialny wpis...
OdpowiedzUsuń