wtorek, 24 maja 2016

Opowieść taternicka. Dzikie zwierzęta.

Dawno, dawno temu, w pięknej górskiej krainie.... Tak mógłby się zaczynać ten post, gdyby miał być bajką. Ale nie będzie. To historia jak najbardziej prawdziwa. Co prawda wydarzyła się dawno temu, ale jednak miała miejsce.

Około czwartej rano wyruszyłem z kolegą na wspinaczkę w Tatry. Siedzieliśmy tam już od niemal miesiąca, biwakując na Taborze pod Morskim Okiem. Pogoda była tamtego lata zwyczajnie paskudna. Ciągle przewalały się przez Tatry ciężkie chmury, co i rusz sprowadzając długie ulewy. Najdłuższa z nich trwała cztery doby. Mimo niemal trzydziestu dni spędzonych wtedy w górach, niewiele udało nam się powspinać. Za to kwitło życie towarzyskie. Wiadomo, kiedy alpinista nie może się wspinać, to.... wiadomo co.
Niemniej od czasu do czasu jednak udawało się wyjść w góry. Tak jak tamtego wrześniowego poranka.
Pogoda wyjątkowo była bardzo słoneczna, co zamierzaliśmy wykorzystać.
Wyszliśmy z chatki o świcie. To była pierwsza połowa września, więc poranek był bardzo rześki. Przekroczyliśmy ogrodzenie Taboru, zeszliśmy nieco niżej nad potok, przeskoczyliśmy go i poszliśmy wąską ścieżką wśród kosodrzewiny. W oddali widać było mur Mięguszowieckich Szczytów. Szliśmy wpatrzeni w nie, gdy nagle coś znacznie bliższego przykuło naszą uwagę. Coś mocno parowało, ba wręcz dymiło, na naszej ścieżce, kilkanaście metrów przed nami. Jakiś tajemniczy kopiec. Im jednak bardziej zbliżaliśmy się do niego, tym jego tajemnica stopniowo się rozwiewała. Po chwili mieliśmy już pewność. Na ścieżce, w formie nieregularnej piramidy wysokiej na około dwadzieścia centymetrów, parowała kupa niedźwiedzia. Musiał ją dopiero co zrobić, bo była jeszcze ciepła. Świadczyło o tym intensywne parowanie.
Niewiele się zastanawiając postanowiliśmy zbadać znalezisko. Złapałem jakiś patyk i rozpocząłem przegląd misiowej kupy. Była niemal całkowicie fioletowa od jeżyn, które wtedy potężnie obrodziły. Niestety było tam też sporo fragmentów foliowych worków. Niedźwiedź szperał w śmietnikach, albo co gorsza znajdował takie woreczki po żywności gdzieś w krzakach. Czując w nich zapach jedzenia zjadał je.

W pewnym momencie tej analizy, dotarło do nas, że skoro ta kupa tak intensywnie paruje, to miś pewnie jest jeszcze gdzieś w pobliżu. Być może siedzi w kosówce i nas obserwuje. Wyprostowaliśmy się i zaczęliśmy obserwować okolicę. Oczywiście niczego nie dojrzeliśmy. Na tym historia się skończyła. Poszliśmy dalej. Trzy godziny później stanęliśmy pod Żabim Mnichem i rozpoczęliśmy wspinaczkę.

Wracaliśmy wieczorem, tak około dwudziestej. Na asfaltówce wiodącej do Morskiego Oka jeszcze stały śmietniki. Normalnie około siódmej wieczorem jechał samochód i zbierał worki ze śmieciami z całego dnia. Park Narodowy musiał te śmietniki wystawiać na drodze do Moka, bo inaczej "turyści" walili śmieci do lasu.
Jednak trzeba było te śmietniki opróżniać przed zmrokiem, aby nie grzebały w nich niedźwiedzie. Tamtego wieczora jednak samochód się spóźniał.
Schodziliśmy więc asfaltem w stronę Taboru, gdy na jednym z zakrętów zauważyliśmy niedźwiadka dłubiącego w śmietniku. Musieliśmy przejść obok niego. Spotykając niedźwiedzie dziecko możemy mieć pewność, że jego mama jest w pobliżu. Misiowe mamy zawsze mają swoje dzieci na oku. Dlatego w trakcie takiego spotkania trzeba zachowywać się tak, aby nie stworzyć pozoru zagrożenia dla młodego misia. Trzeba po prostu spokojnie przejść obok zachowując jak największy odstęp od zwierzaka. Wtedy byliśmy ograniczeni szerokością asfaltówki, więc trzymaliśmy się jej lewego skraju. Miś natomiast znajdował się po jej prawej stronie. Pamiętam, że kiedy zrównaliśmy się z niedźwiadkiem, ten na chwile zaprzestał przeglądania śmietnika, wyjął z niego łeb i przednie łapy i spojrzał na nas. Widząc jednak, że nie mamy żadnych złych zamiarów wrócił zaraz do swojego zajęcia.

Tak to wygląda z dzikimi, groźnymi zwierzętami. Nawet z wielkimi drapieżnikami jakimi są niedźwiedzie. Tak jest też z wilkami, czy rysiami. Chociaż tylko niedźwiedź jest na tyle pewny siebie, że wychodzi człowiekowi na widok.
Kika lat temu myśliwi "musieli" zamordować stado dzików (5 czy 6 osobników), które kręciły się przy domach w naszej wsi, bo ludzie się ich bali. Najpierw ci sami myśliwi rozbili to stado polując na przewodzące w nich zwierzaki, a potem kiedy młodzież z tego stada kręciła się, bo nie miały przewodnika, zabili je również.
Ludzki strach zabija zwierzęta. Ludzka niewiedza i brak doświadczenia. Miałem wiele spotkań z niedźwiedziami, latami włóczyliśmy się i pieszo i zaprzęgiem bo wilczych rewirach i nigdy nawet nie poczuliśmy się zagrożeni. Dlatego uważam za idiotyczne pytania, czy nie boimy się w lesie, czy jest tam bezpiecznie. Czego mielibyśmy się niby bać? To głupie pytania! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...