czwartek, 26 maja 2016

Spotkania z niedźwiedziami

Wrzesień Roku Pańskiego 1997 był miesiącem wielkiej aktywności niedźwiedzi w okolicach Morskiego Oka. Ciągle też natykałem się na ich ślady, albo i wręcz na nie same. Zwłaszcza na dwa niedźwiadki, które przebywały tam wtedy ze swoją mama. Był też duży samiec, ten oczywiście był sam.
Na Taborze nie raz słyszeliśmy jak niedźwiedzica odganiała go od śmietnika na Włosienicy. Stał tam taki duży kontener na śmieci, do którego regularnie dobierały się niedźwiedzie. Wyrzucano do niego zużyte opakowania po hamburgerach, frytkach, naczynia jednorazowe, pewnie i resztki jedzenia. Dla niedźwiedzi zapachy żywności były wyczuwalne zapewne z kilku kilometrów.
Niedźwiedzica często się tam stołowała. Zwłaszcza, że jej maluchy nauczyły się, mimo zamknięcia na zasuwę, otwierać włazy kontenera. Samiec także próbował z niego korzystać, więc kiedy spotykał tam matkę z dziećmi, to dochodziło do przepychanek.

Niedźwiedzie zaglądały do śmietników, kręciły się po Taborze. Nie raz było słychać chrzęszczący pod ich łapami żwir pokrywający ścieżki między namiotami. Żyły obok nas ludzi, a nawet między nami czasami.
Któregoś wieczoru, dochodziła dwudziesta druga, siedziałem z kumplem na werandzie Moka, schroniska nad Morskim Okiem, i piłem piwo. Odpoczywaliśmy po jakiejś wspinaczce. Nagle usłyszałem rumor za oknem. Odwróciłem się i ujrzałem taką oto scenkę: mały miś wszedł na kontener na śmieci i otworzył jeden z jego włazów. Nie od razu mu się to udało, więc hałasował chwilę blaszaną klapą, którą podważał pazurami. Kilka razy wyślizgnęła mu się i stąd pochodził ów rumor. W końcu, chyba za czwartym razem, klapa otworzyła się na dobre i miś mógł dobrać się do wnętrza kontenera. Dosłownie zanurkował w nim tak, że na zewnątrz wystawało jedynie jego dupsko. Cała reszta misia była w środku.
Nie tylko ja zwróciłem swą uwagę na to widowisko. Kilkanaście osób przebywających w jadalni schroniska również. Niestety osoby te poczuły nieodpartą konieczność wyjścia za zewnątrz i przyglądania się niedźwiadkowi z małej odległości oraz zrobienia mu kilku zdjęć. Ja z kolegą obserwowałem natomiast wszystko przez okno.

Miś na ich widok wychynął z kontenera i zaczął ich obserwować. Po chwili jednak wrócił do swych zajęć. Znów pokazał wszystkim jedynie tyłek. To jednak ośmieliło kilka osób do podejścia jeszcze bliżej. Początkowo nie działo się nic. Miś miał ich wszystkich gdzieś. Jednak kiedy jedna z dziewczyn znalazła się niemal dwa metry od śmietnika, to zwierz postanowił jej pokazać, że postępuje niewłaściwie. Wyskoczył błyskawicznie na górę kontenera, uniósł przednią część ciała i grzmotnął przednimi łapami w blachę. Dziewczyna tak gwałtownie rzuciła się do tyłu, że padła jak długa. Szybko wstała i już do końca przedstawienia trzymała odpowiedni dystans. Miś natomiast ponownie zajął się grzebaniem w śmieciach.

Po jakimś czasie pojawił się leśniczy z Wanty, czyli leśniczówki położonej kilka kilometrów od Moka. Nikt jak on nie znał tutejszych niedźwiedzi i wiedział jak je pogonić z okolic schroniska. Najpierw jednak opierdzielił ludzi, którzy wyleźli z bliska podziwiać zwierzę. Zrobili to wyjątkowo bezmyślnie. Zapominając całkowicie o niedźwiedzich zwyczajach. Albo w ogóle ich nie znając. Otóż misia mama zawsze ma swoje dziecko na oku. Jeśli jej młody był na kontenerze, to ona sama musiała być w pobliżu i na pewno obserwowała całą sytuację. Zwłaszcza od momentu kiedy na zewnątrz wyleźli ludzie. Gdyby w jej mniemaniu cokolwiek zagroziło jej dziecku, to z całą pewnością napędziłaby obserwatorom znacznie większego strachu niż jej mały waląc łapami w kontener.
Ludzie jednak mieli jak to zwykle bywa, więcej szczęścia niż rozumu i nic się nie stało.

Leśniczy próbował zgonić miśka z kontenera klaksonem samochodu. Kilka razy trąbił oraz zapalał i gasił światła. Bezskutecznie. Niedźwiadek niewiele sobie z tych zabiegów robił. Zrezygnowany leśniczy zgasił silnik i zaczął zastanawiać się jakie kroki podjąć dalej. W pewnym momencie postanowił ponownie odpalić silnik. Nie wiadomo co przyszło mu do głowy i po co uruchomił samochód. Okazało się jednak, że na zwierzaka działa dźwięk rozrusznika. Musiało być w nim coś przerażającego dla miśka. Po pierwszym razie wychynął ze śmietnika i zaczął się bacznie przyglądać samochodowi. Leśniczy zgasił silnik i zaraz odpalił go ponownie. Miś stał teraz na kontenerze wyraźnie już przestraszony, cała jego pewność siebie uleciała. Po trzecim gwiździe rozrusznika maluch zeskoczył na ziemię i pognał w gąszcz kosodrzewiny, pewnie do swojej mamy. I tyle go widzieli. Wszyscy, którzy stali przed schroniskiem, po raz drugi wysłuchali gorzkich słów od leśniczego i było po wszystkim. Ja z kumplem dopiliśmy piwo i ruszyliśmy przez las na Tabor. Szliśmy ze świadomością, że kroczymy tak naprawdę wśród niedźwiedzi kręcących się właśnie w tym lesie. Nie czuliśmy się jednak jakoś specjalnie zagrożeni. Na głowach mieliśmy włączone czołówki, całą drogę rozmawialiśmy normalnymi głosami. Wszytko po to, żeby nie wyjść gdzieś na zaskoczonego misia. Dzięki rozmowie i światłu czołówek niedźwiedzie wiedziały gdzie się znajdujemy i mogły nas omijać.
Wielokrotnie w tamtym okresie chodziliśmy nocą po lesie. Nieraz słyszeliśmy kroki niedźwiedzi, czasem spotykaliśmy je oko w oko, ale nigdy nie dochodziło do żadnych niebezpiecznych sytuacji.
Opowiadam tu o jednym wrześniowym pobycie w Tatrach, ale spędziłem tam osiem lat i spotykałem niedźwiedzie każdego roku, nawet zimą, bo one czasem przerywają zimowy sen i na chwilę wychodzą z gawry. 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...