niedziela, 29 października 2017

Iditarod

Najsłynniejszy na świecie wyścig psich zaprzęgów, tysiąc milowy Iditarod ma ostatnio wyjątkowo złą prasę. W zeszłym roku otrzymał poważny cios zadany przez wycofujących się sponsorów, a w tym roku wyszła na jaw afera dopingowa.
Zacznijmy od początku. Od wielu lat Iditarod jest zwalczany przez amerykańską organizację zajmującą się prawami zwierząt PETA. Stara się ona udowadniać, że psom Iditarod dzieje się krzywda. PETA apeluje do sponsorów o wycofanie wsparcia, do mediów o zaprzestanie transmitowania wyścigu, a do kibiców, aby odwrócili się od tej imprezy.

Z całą pewnością taki wyścig jak Iditarod, na tak ogromnym dystansie, nie jest wolny od okrutnych zachowań wobec zwierząt. Jednak trzeba przyznać, że organizatorzy starają się temu przeciwdziałać. Wolontariusze na trasie, weterynarze na punktach kontrolnych, kamery telewizyjne. To wszystko sprawia, ze jest trudno cokolwiek negatywnego ukryć.

PETA jednak poszła dalej. W zeszłym roku wyprodukowała film pod tytułem "Sled dogs". Dosłownie wstrząsający dokument, pokazujący co dzieje się w wyścigowych i komercyjnych kennelach. Autentyczny horror. Psy bite i zmuszane do pracy. Mieszkające w tragicznych warunkach. Nie leczone i źle żywione. Byle tylko mogły pobiec z klientem. Do tego fabryki szczeniąt. Przecież przy dużej umieralności kimś trzeba zastępować zmarłe psy.
Wiemy dobrze do czego dochodzi w takich kennelach. Sami o tym pisaliśmy i mówiliśmy nie raz. Dotyczy to wszystkich miejsc na ziemi, gdzie pracuje się z psami. Znamy podobne przypadki z Francji, Szwecji, Norwegii, Kanady oraz Alaski. Wszędzie, gdzie człowiek zarabia pieniądze na pracy psów, dochodzi do patologii. Jednak nie jest to przecież regułą. Film PETY starał się udowodnić, że wszyscy maszerzy na Alasce to bestie, maltretujące swoje psy. To bzdura. Nigdy tak się nie zdarza i wszyscy dobrze wiemy, że takie sytuacje to margines, a nie powszechna norma.
To tak, jakby po nagłośnieniu makabrycznej sytuacji w Dobrczu koło Bydgoszczy, gdzie ujawniono fabrykę szczeniąt funkcjonującą w warunkach, które trudno opisać, gdzie psy masowo umierały i traktowane były jak śmieć, uznać że tak dzieje się we wszystkich hodowlach psów w Polsce. Albo, że wszyscy Polacy przywiązują swoje psy do drzew w lesie, kiedy im się znudzą, bo takich przypadków ostatnio też jest sporo.
Tak własnie zrobiła PETA. Uogólniła totalnie. Wszystko po to, aby zdyskredytować Iditarod. I dopięła swego. Kilku dużych sponsorów wycofało swoje wsparcie.

Tymczasem rzecz wygląda nieco inaczej. Wśród zawodników Iditarod nie brakuje porządnych ludzi, dbających o swoje psy. Oni nie kryli oburzenia wobec filmu. Ponadto PETA sama nie jest dobrym sędzią w tych sprawach. Ta organizacja ma na sumieniu tysiące choćby psów, gdyż uważa, że lepszy martwy pies, niż bezdomny. po co szukać mu domu. Zbyt dużo ich jest, więc i tak nie wszystkie znajdą swoje miejsce. Lepiej je uśpić. To również jest raczej mało etyczne postępowanie. Przyganiał kocioł garnkowi.

W efekcie film nie narobił Iditarod tak wielkich problemów jak PETA by sobie życzyła. Mało tego, po raz kolejny rozgorzała dyskusja na temat jej samej i jej metod działania. Kij ma dwa końce, jak zawsze.
W tym roku jednak pojawił się kolejny problem wyścigu. Otóż u czterech psów Dallasa Seavey, który zajął drugie miejsce, wykryto zabroniony środek przeciwbólowy o nazwie tramadol. Użycie tego specyfiku to niedozwolony doping. Wykryto go u czterech psów, wszystkich od których pobrano próbki. Można więc domniemywać, że znajdował się on w organizmach wszystkich psów w zaprzęgu Seavey.
Co zrobił z ta sprawą Iditarod? Próbował zamieść pod dywan. Przez siedem miesięcy od momentu zakończenia zawodów organizatorzy milczeli jak grób. Kiedy sprawa wyszła na światło dzienne zaczęli się tłumaczyć. Mówili, że nie ujawnili sprawy, bo nie byli zdolni udowodnić winy zawodnikowi. Dodatkowo nie podawali przez długi czas jego nazwiska. Ograniczyli się jedynie do informacji, że jest to ktoś z pierwszej dwudziestki wyścigu. Jaką to sprowokowało sytuację? Ano wszyscy z owej dwudziestki zaczęli się tłumaczyć, wydawać oficjalne oświadczenia, że to nie oni. Dość komiczna sytuacja.
W końcu grupa około stu weteranów wyścigu zażądała ujawnienia nazwiska winnego, grożąc wycofaniem się z wyścigu w 2018 roku. To dopiero spowodowało ugięcie się organizatorów. Padło nazwisko Dallasa Seavey.
On poszedł oczywiście w klasyczne tłumaczenia przyłapanego na dopingu. To nie jak, nic nie wiedziałem, ktoś musiał podać to moim psom. Zawrotna karierę rozpoczęło słowo sabotaż.

Jak to się skończy? Pożyjemy zobaczymy. Jedno tylko jest oczywiste. Wyścig strzelił sobie w kolano, jak nigdy dotąd. Z filmem "Sled dogs" można walczyć. Można udowodnić, że jest totalnym uogólnieniem i tak nie dzieje się we wszystkich kennelach. Co jednak zrobić z faktem tuszowania dopingu? Wszystko wskazuje tym bardziej na to, że gdyby ktoś tego nie ujawnił, to w ogóle nie byłoby tematu. To natychmiast musi rodzić pytanie, czy takich przypadków nie ma więcej, i czy Seavey nie miał po prostu pecha? Może bowiem większość przypadków dopingu, jeśli nie wszystkie, są utajnione? Kto w takim razie jest czysty, a kto zamieszany w aferę? Moim zdaniem to będzie znacznie większy problem dla Iditarod niż wszystkie dotychczasowe. Dziwi mnie tylko, że po nagonce, która wciąż trwa na ten wyścig, organizator pozwala sobie na takie sytuacje. Niepojęte.

Ta sytuacja rzuca także cień na wszystkie pozostałe wyścig psich zaprzęgów na świecie. Powstaje oczywista wątpliwość, czy gdzie indziej przypadkiem nie jest podobnie. A jeśli jest, to co?
Głupie to i nieodpowiedzialne. W dzisiejszych czasach wszystko wychodzi na jaw. Nie dziś to jutro, albo pojutrze. Jak więc można wpaść na pomysł przemilczania problemów? Pewnie jak zwykle chodzi o osobiste układy i kasę. Może gdyby wpadł ktoś inny, z mniej znanym nazwiskiem, to byłoby inaczej? Może? Tego się już nie dowiemy.
Przykre jest tylko w tym wszystkim to, że takie sytuacje obierają uczciwym i dobrym ludziom wiarę w istnienie tych wzniosłych ideałów, które przygnały nas do mushingu. Pasja, miłość do psów i natury, potrzeba przeżycia prawdziwej przygody. Na szczęście wyścigi to tylko ułamek możliwości jakie daje mushing i można spokojnie bez nich żyć. I ta świadomość ratuje całą tę chorą sytuację.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...