W piątek uczestniczyliśmy czynnie w Festiwalu Podróżniczym Klubu Szalonego Podróżnika w Środzie Wielkopolskiej. Po raz kolejny mieliśmy okazję opowiedzieć o Inrijarvi Expedition 2010.
Wracamy wciąż do tamtej wyprawy, bo zwyczajnie była ona niezwykle dla nas ważna i zaowocowała ogromem doświadczeń. Dzięki niej do końca zrozumieliśmy jak ważne jest dla nas wyprawowe życie. Te wszystkie przygotowania, te rozmowy, ślęczenie nad mapami i szukanie wszelkich dostępnych informacji w internecie. Treningi, przygotowywanie psów i siebie. Układanie taktyki, pakowanie, podróż i związane z nią emocje. I wreszcie sam moment startu na trasę wyprawy czy wyścigu. Bez tego wszystkiego nie potrafimy funkcjonować. Jest to nam tak samo potrzebne do życia jak powietrze, woda i jedzenie.
Nie tylko my tak mamy. Spotykamy różnych podróżników, odwiedzamy festiwale. Czytamy też przecież i to całkiem sporo. Wiemy co w trawie piszczy. Kto, gdzie i z kim.
A kiedy tak słuchamy innych podróżników, czytamy ich relacje, ich książki, śledzimy ich poczynania, to widzimy że jesteśmy z jednej bajki. Co prawda dzieli nas sposób odbywania podróży. Przecież normalni ludzie podróżują na własnych nogach, rowerem, kajakiem, na nartach. My, nienormalni, psim zaprzęgiem. To jednak czym się taką podróż przez świat i życie odbywa, jest w tym wszystkim najmniej chyba istotne. Ważne żeby stanąć na jej początku i zrobić pierwszy krok. A potem następny i kolejny, aż do końca. Jakikolwiek by on się okazał.
W Środzie stanęliśmy do konkursu. Prócz naszej wyprawy zaprezentowało się jeszcze pięć. Wszystkie ciekawe, odbywane w różnych miejscach. Dwie w Rosji i Mongolii, dwie w Ameryce Południowej. Na koniec, już poza konkursem, pojawiły się Himalaje.
Pierwsza wyprawa to przejście wzdłuż Bajkału, potem słuchaliśmy jak cztery osoby przemierzały Rosję i Mongolię. Później na scenę wyszliśmy my. Po nas młoda dziewczyna opowiadała o Peru, a po niej młodzieniec o podróży autostopem do Meksyku. A na koniec jeszcze młodszy człowiek mówił o podróży przez Amerykę Południową bez niemal żadnych pieniędzy.
Właśnie o tej ostatniej wyprawie chcemy opowiedzieć. Właściwie nie o samej wyprawie, tylko o różnicach w pojmowaniu świata i życia przez człowieka, który ma lat 20, a takich starych ramoli jak my :)
Zwrócił już na to uwagę Bartosz Malinowski, który tamtego wieczora opowiadał o swoim przejściu Wielkiego Szlaku Himalajskiego w 2015 roku.
Malinowski też raczej jest z naszego pokolenia, niejedno widział i niejedno przeżył. Choćby ten himalajski szlak, który niezwykle jemu i jego partnerce dał popalić. Skąd my to znamy?
Młodość jest pewna siebie i zarazem ufna bezgranicznie we własne możliwości. Młody człowiek, jeśli wyrwie się ze skorupy swych zahamowań, nierzadko wbijanych do głowy przez własną rodzinę, to zaczyna wierzyć, że może absolutnie wszystko. Wystarczy czegoś odpowiednio mocno chcieć, potem zabrać się za to i już. Cel musi zostać osiągnięty. Potęga pozytywnego myślenia. Tony Kososki tak właśnie opowiadał nam o swojej wyprawie. "Jeśli będziesz myślał, że samochodem, który za chwilę się zatrzyma i ciebie zabierze na stopa, jedzie miły człowiek, to tak będzie". "Jeśli będziesz sobie ciągle powtarzał, że się uda, to się uda".
Świetne podejście. Tylko, że w rzeczywistości to nie jest tak cudownie, jakby się mogło wydawać. My starzy dobrze wiemy, ze łatwo spotkać sympatycznego kierowcę podróżując stopem, bo chamy nie zabierają podróżnych za darmola. A myślenie o sukcesie też go nie tworzy. Jest jedynie niezbędnym czynnikiem. Przecież musimy wierzyć w swój własny sukces, bo tylko w taki sposób mamy szansę go osiągnąć. Brak wiary we własne projekty dyskwalifikuje nas już przed startem.
Młodość jednak wierzy, że podejście do życia ma moc sprawczą. A tak nie jest, przynajmniej nie do końca. Kiedyś też wierzyliśmy, że wystarczy za coś się zabrać, aby osiągnąć cel. Nieprawda. Im ten cel jest trudniejszy do osiągnięcia, tym więcej pojawia się problemów. Jedne można przewidzieć i próbować jakoś wcześniej im zaradzić, inne nas zaskakują. Te drugie są najtrudniejsze do pokonania.
Praktyka pokazuje również jak z czasem zmienia się podejście człowieka w miarę przybywania na grzbiecie bagażu doświadczeń. Wraz z nim przychodzi bowiem wiedza, że nie wszystko może się udać, że pojawią się problemy mogące pogrzebać wszystkie nasze plany.
Doświadczony człowiek wie o tym już na etapie planowania. Co prawda młody i niedoświadczony, nie zdając sobie sprawy z zagrożeń, też często osiąga to na czym mu zależy, ale ma to raczej związek z pewnymi pokładami szczęścia, z których się czerpie. U niektórych te pokłady mogą być niemal bezgraniczne, inni, pewnie dla równowagi w przyrodzie, nie posiadają ich wcale.
Młodość to okres przejściowy i zazwyczaj kończy się nie wtedy kiedy daje o tym znać kalendarz, ale wtedy kiedy tracimy tę młodzieńczą wiarę we własne możliwości oraz zdolność do spontanicznego ładowania się w kolejne historie.
W wieku dojrzałym natomiast wiemy już z czym jesteśmy w stanie sobie poradzić, a co może nas przerosnąć. Wiemy też jak bardzo potrafimy walczyć o swoje marzenia i co rzucić na szalę w tej grze. W tym tkwi siła doświadczonego człowieka.
Młody za oręż ma swoją wiarę w siebie i chęć przeżycia czegoś wielkiego. Jedna i druga broń bywa skuteczna. Ma też swoje uroki i skazy. Tak jak całe życie.
Poza tym to bardzo ciekawe doświadczenie popatrzeć na te kwestie z takiej perspektywy. My sami, mimo wszystko, zachowaliśmy jeszcze sporo tej młodzieńczej brawury. Co prawda skryta jest ona pod zwałami codziennego trudu, ale póki co jeszcze tlą się resztki tego ognia. Jakby co, to możemy go na nowo rozpalić :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)