Trzy lata spędzone w Śliwiczkach to trzy lata walki z właścicielką koni o każdą kostkę siana i każdy kubek owsa. To trzy lata życia w pseudohodowli koni i walka o poprawienie ich losu. To kilkukrotne ratowanie im życia z wyciąganiem koni z transportu rzeźnika włącznie. To ciągły stres i praca ponad umowę. To wykładnie własnych pieniędzy, nierzadko bez widoków na ich zwrot. Ale tak trzeba było. Właścicielka nie interesowała się losem koni, a każde nasze napomnienie o potrzebę leczenia, czy wykonania badań kończyło się szantażem Tak jak w przypadku kulejącej klaczy Fety. Wtedy usłyszeliśmy - "Jak ona nie może pracować, to ją sprzedam". Do rzeźni oczywiście, bo gdzie indziej można sprzedać chorego konia.
Fetę wyleczyliśmy za własne pieniądze i bez niczyjej pomocy.
Podobnie było z Bryzą. Najpierw wyciągnęliśmy ją z samochodu handlarza, potem leczyliśmy, bo Bryza zaorana pracą i fatalnym żywieniem miała ogromne kłopoty z chodzeniem. Nie udało się wysłać jej do rzeźni, to chcieli ją uśpić. Znowu nam się udało. Bryzę leczyliśmy i dokarmialiśmy po kryjomu. Na jej szczęście właścicielka zapomniała o jej istnieniu. W ten sposób przedłużyliśmy jej życie o półtora roku. Bryza odeszła w marcu. Powodem śmierci była starość i fatalne traktowanie przez całe jej życie. Ale przynajmniej odeszła godnie, przy swoim stadzie i ludziach, którzy dbali o nią do końca.
Te trzy lata, to także próby uzyskania pomocy dla tego stada. Rozmowy z fundacjami zajmującymi się pomocą zwierzętom. Bez skutku. Pewnie rozmiar problemu był jeszcze zbyt mały. W Polsce działa się dopiero wtedy, kiedy mamy straszną tragedię, kiedy leje się krew i gęsto ścieli trup. Póki aż tak źle nie jest, wszyscy wolą siedzieć cicho. Dzisiaj już wiemy dlaczego.
Szybko dotarło do nas, że jesteśmy w sprawie tych koni skazani wyłącznie na siebie. Przez następne miesiące nieustannie kombinowaliśmy jak pomóc "naszym" koniom. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy.
W marcu pojawiła się niedawno założona w naszej gminie fundacja. Jej inspektorzy stwierdzili, że konie są chude. My to wiedzieliśmy od dawna. Klacze rodzące rok w rok, bez możliwości odsadzenia źrebaków, muszą być chude zwłaszcza kiedy dostają zbyt mało jedzenia. Nie mogą one dobrze wyglądać.
Przedstawiliśmy inspektorom fundacji całą sytuację. Nabraliśmy nadziei, że może oni pomogą w tej sprawie. Jakże się myliliśmy. Okazało się, że pan inspektor jest starym znajomym właścicielki i od tego momentu zaczęło się szukanie haków na nas. Pan jest głuchy na nasze tłumaczenia. Opowiada najpierw, że od wielu lat źle się działo z tym stadem, a następnie robi wszystko, aby winę zwalić na nas i wybielić właścicielkę. Za nic ma to co opowiadamy.
Strasznie wygląda ta sytuacja. Po raz kolejny jesteśmy sami przeciwko wszystkim. Wsparcie moralne, mamy jedynie w dziennikarce z Tygodnika Tucholskiego, która bardzo zaangażowała się w tę sprawę. Wcześniej nikt nie chciał nam pomóc, a teraz fundacja robi wszystko, aby nas obarczyć winą i wybielić właścicielkę. Nie wiemy już o co chodzi. Jakaś wspólnota? W końcu my tu jesteśmy obcy.
Okropna sytuacja, którą nie wiadomo jak nazwać. Brak obiektywnego spojrzenia na sprawę, brak poczucia naszej krzywdy. To co wygaduje inspektor fundacji wobec nas to jest po prostu skandal. To kwalifikuje się... Na razie ugryziemy się w język.
Na "szczęście" posiadamy wiedzę, co działo się wcześniej w tym miejscu z końmi i ludźmi. To są makabryczne opowieści ludzi mających styczność z właścicielami stada w Śliwiczkach. Jedna z tych osób po pracy tutaj leczyła się z depresji, a ostatecznym zakończeniem jej pracy była nieomal skuteczna próba samobójcza. Takie są fakty, które poznaliśmy kilka miesięcy po naszym wprowadzeniu się do Śliwiczek. fakty znane wielu ludziom we wsi.
Niestety poznaliśmy je już po podpisaniu umów z różnymi firmami na świadczenie im naszych usług, które ściśle były i są związane ze Śliwiczkami. W końcu po to wylądowaliśmy w tym miejscu. Dlatego nie mogliśmy stąd wyjechać i musieliśmy tkwić w tym chorym układzie. Teraz zresztą też mamy jeszcze do zrealizowania zobowiązania na przyszłą zimę, z których jak już wiemy, nie będziemy w stanie się wywiązać w tym miejscu. Trudno, jakoś sobie z tym będziemy musieli poradzić.
Bilans trzech ostatnich lat jest raczej fatalny. Praca nad wypromowaniem tego miejsca w Borach, ciągłe użeranie się z właścicielką koni, nerwy, stresy, poczucie tkwienia w sytuacji bez wyjścia, a na koniec walka o nasze dobre imię.
Nie będzie powtórki z przeszłości. Owszem depresję mamy, bo cud mógłby sprawić tylko, aby nas ominęła w świetle tego wszystkiego,co nas spotkało, ale samobójstwa nie będzie. Na to niech nikt nie liczy. Stać nas jeszcze na walkę. Jeśli ta sprawa będzie nadal rozwijać się w takim kierunku jak obecnie to poinformujemy o niej wszystkie media w Polsce. Ruszymy niebo i ziemię. Dysponujemy bardzo ciekawymi materiałami, które wykraczają swoim zasięgiem daleko poza sprawy koni w Śliwiczkach, czy ekowioski.
Od trzech lat żyjemy w środowisku sprzecznym pod każdym względem z naszymi przekonaniami. W zasadzie to w tym miejscu odbywa się gwałt na naszych emocjach. Jaki ma to wpływ na naszą psychikę? Na nasze życie i rodzinę?
Straszne, że musimy o takich sprawach pisać i je przeżywać.
Bardzo wam współczuję... Śledzę od dawna waszego bloga (nie wszystko komentuję, ale wszystko czytam). Ciągle spotykacie na swojej drodze przeszkody... Teraz ten problem z końmi... Życzę wam żebyście jakoś tą sprawę rozwiązali, żeby właścicielka koni została ukarana, a Wy znaleźli nowe miejsce dla siebie, gdzie będziecie mogli w spokoju realizować Waszą pasję!
OdpowiedzUsuńWitaj, jakoś tę sprawę rozwiążemy. Nie mamy innego wyjścia. mamy tylko nadzieję, że nie cofnie nas to znowu w realizacji naszej pasji.
UsuńPozdrawiamy
Cóż. To, o czym piszecie - po raz nie wiadomo, który - obnaża cały szereg patologii naszego państwa. Wszędzie zmowy, układy, układziki, koterie, grupy zbliżone sposobem działania i organizacji do tych z południa Włoch. Sprawa jest banalnie prosta. Jesteście za uczciwi, za grzeczni i nie wchodzicie w układy np towarzysko - polityczne. Wasz biznes jest do bólu przejrzysty, a potencjalnymi zyskami nie działkujecie się z kim trzeba. Baza, w której urzędujecie nie przypomina wesołego miasteczka, gdzie na okrągło jest gwarno i pełno ludzi. Dla Was liczą się zasady, poszanowanie zwierząt, życie zgodnie z własnym sumieniem. Cóż, takie patrzenie na świat odbierane jest przez otoczenie jako oznaka słabości, nieprzystosowanie. Można by znaleźć inne określenia, ale nie nadają się one do publikacji. W Syberiadzie nie odbywają się głośne i suto zakrapiane alkoholem juble (oczywiście - "z kim trzeba"). Nie zatrudniacie całej rzeszy miejscowej ludności, za marny grosz - zmuszając do niewolniczej pracy. - No, to czego oczekujecie? - Że wszystko będzie ok? - Nie da rady. Jak sami się przekonaliście - w tej małej społeczności ręka - rękę - myje. Jak wszędzie, z resztą. Z ludzi prawych, uczciwych, chcących zrobić coś dobrego - robi się kombinatorów. Baa! czasem niezwykle groźnych "przestępców", zatrzymywanych w spektakularny sposób, by gawiedź miała widowisko. Dobija mnie to wszystko, zważywszy, że mam podobne podejście do wielu spraw, jak Wy. Podobnie - chcąc być uczciwym, walcząc o słuszną sprawę - obrywam niemal z każdej strony. - Przyczyny? Ha, ha. - No cóż. Jestem niezależny, poza układami, nie piję z kim trzeba - to mam to, na co sobie zasłużyłem.
OdpowiedzUsuńWy też powinniście do tematu inaczej podejść:
Najpierw trzeba by znaleźć dobre dojścia do miejscowych notabli. Najlepiej "z polecenia". Wiadomo - wódeczki, jubelki, bruderszafciki, darmowe przejażdżki i cała ta otoczka. Biznes zrobić tak, by mogły się tam odbywać masowe imprezy, weselicha, disco itp. Ukierunkowanie na suto zakrapiane biesiady. W ramach tychże biesiad - nocne przejażdżki zaprzęgami. Nieważne warunki, temperatury i masa gości. Ma być rozrywkowo. Przejażdżki bryczką z flaszeczką w łapie? - Czumu nie?
Pieski należy udostępniać cały rok. Przejażdżki powinny być w mniej "zaporowych" cenach - za to częściej. Nieważne, że jest 40 stopni upału, a goście swoje ważą. To jest biznes. - Się jeździ - się zarabia....- Że zwierzęta się męczą i mogą paść? - Spoko. Przy takich "obrotach" szybko dokupi się następnych "wyrobników". To samo z konikami. Pan/pani waży 140 kg? - Luzik. Zapłacone? - Się pojedzie. Konik padnie? - Nie ma problemu, rzeźnik chętnie kupi. Strata żadna.
- Straszne? - Wiem. Pozwoliłem sobie w ten sposób (i to chyba, nawet niezbyt przejaskrawiony) przedstawić, jak to się u nas robi biznesy, dorabia fortuny i żyje na pełnym luzie. To jest przerażające, ale jakże powszechne. Boli mnie to wszystko tym bardziej, że miałem okazję Was poznać osobiście, widzieć, słyszeć. Jesteście dla mnie wzorem. I nadzieją. Wzorem - jako ludzie pełni uporu, walczący z przeciwnościami losu. Nadzieją - że jednak są ludzie podobni do mnie, uczciwi, z katalogiem zasad.
Życzę z całego serca, by w końcu karta się odwróciła i znów zaświeciło słońce.
Pozdrawiam
Edgar
Witaj Edgarze. Niestety jest tak jak piszesz. To, jak wiesz, jednak nie nasza bajka. Cały problem w tym co zrobić i jak, żeby było dobrze. Ta wiedzę mamy, więc jest szansa, że będzie jeszcze dobrze. Musimy zamknąć obecny etap, znaleźć wreszcie swoje miejsce i działać dalej.
UsuńPozdrawiamy