No i stało się. Po trzech latach nie wytrzymaliśmy i w końcu postawiliśmy na ostrzu noża sprawę koni, którymi się zajmujemy w Śliwiczkach. Gospodarstwo dzierżawimy właśnie w zamian za opiekę nad końmi. Opiekę nie ich utrzymanie.
Od samego początku konie były totalnie zaniedbywane przez swoją właścicielkę. Kiedy tu zamieszkaliśmy to zastaliśmy pełną siana stodołę. Jednak siano skończyło się wczesną wiosną i wtedy właścicielka pokazała na co ją stać. Dzwoniliśmy, wysyłaliśmy maile. Prosiliśmy przy każdej okazji o siano, owies, lizawki. Bez skutku.
W maju i czerwcu 2012 był już dramat. Wszystkie klacze karmiące, a my zbieraliśmy resztki siana z posadzki stodoły. Klacze chudły w oczach. Wreszcie, widząc że nie ma na co liczyć ze strony właścicielki, kupiliśmy sami trochę siana, marchwi, buraków. Lizawki od początku kupowaliśmy za swoje.
Wreszcie z końcem czerwca konie poszły do ekowioski prowadzonej przez właścicielkę i jej zięcia kilka kilometrów od Śliwiczek.
Konie tam pracują dwa miesiące w roku, w trakcie obozów dla dzieci. Pracują bez żadnego przygotowania, treningu, objeżdżenia. Chodzą pod dziećmi, pod okiem instruktora, który ich nie zna, bo nie pracuje z nimi na co dzień.
W trakcie obozów w ekowiosce, często konie uciekają stamtąd i idą do domu. W trakcie jednej z takich ucieczek, podczas przechodzenia przez szosę została potrącona przez samochód kilkumiesięczna Bonka.
Ludzie z ekowioski wiedzieli o tym, ale nikt w nocy nie ruszył sie jej szukać. Nikt też nas o tym nie poinformował. Dowiedzieliśmy się o wypadku przypadkiem dwa dni później od naszego weta.
Bonka w potwornych męczarniach, z połamaną nogą i w ciężkim wstrząsie przeleżała w rowie wiele godzin, aż w południe weterynarz skrócił jej cierpienia.
Pragnęliśmy jedynie obić pysk odpowiedzialnym za to ludziom. Jednak siedzieliśmy cicho. Nie mogliśmy pozwolić sobie wtedy na zerwanie umowy. Tak się nam przynajmniej wydawało.
Później było jeszcze gorzej. Cudem uzyskaliśmy zgodę na kastrację ogiera, który zapładniał klacze. Zanim jednak właścicielka zgodziła się na to, on zdążył pokryć je znowu. Chów wsobny, więc źrebaki czasem rodziły się chore. Dwa musieliśmy uśpić. Nigdy te sytuacje nie robiły na właścicielce i jej rodzinie najmniejszego wrażenia.
Ta końska pseudohodowla liczyła już 14 koni. W przeszłości bywało tam i 20 koni. Nikt z nimi nie pracował, źrebaki miały jedynie kontakt z nami, dzięki czemu przyjmowały kantary, pozwalały wykonywać jakieś proste zabiegi. Ich ojciec był za to niemal dziki. Byliśmy pierwszymi ludźmi, którzy zaczęli z nim pracować. Wtedy miał on już 4 lata. Właściciele robili wszystko, aby utrzymywać stado jak najmniejszym kosztem.
Ciągle wykładaliśmy pieniądze na siano, załatwialiśmy, przywoziliśmy itd. I ciągle słyszeliśmy, że za dobrze je karmimy, że przez to konie za dużo kosztują. Od początku naszego mieszkania w Śliwiczkach, ciągle wykłócaliśmy się o każdą kostkę siana, czy kubek owsa. A klacze chudły!
W pewnym momencie zostaliśmy nawet oskarżeni o oszustwa z sianem, bo pani nie mogla zrozumieć, że 14 koni musi dostawać więcej niż 10 kostek siana na dzień. Zrobiła nam awanturę, rzucała oszczerstwa.
Karmienie koni to tylko jedna sprawa. Kolejna to robienie kopyt, odrobaczenia i szczepienia. O to też musieliśmy walczyć. Właścicielka twierdziła, że wystarczy raz do roku zrobić kopyta, odrobaczać nie trzeba wcale, a szczepienia...cóż za durny zbytek!
W marcu tego roku, zaraz po powrocie z Norwegii, odwiedziła nas miejscowa fundacja prozwierzęca i inspektor OTOZu. Ich opinie były masakryczne. Konie zabiedzone i zaniedbane. Oczywiście to my oberwaliśmy. To my, nie właścicielka, musieliśmy się tłumaczyć. Opowiadaliśmy inspektorowi jak to wygląda i jaka jest sytuacja. Spotkaliśmy się z właścicielką i inspektorem. To nie była rozmowa, to była dzika awantura, w której baba oskarżała nas o zaniedbania. Twierdziła, że zaopatrywała nas we wszystko co konie potrzebują, a my z tym coś kombinowaliśmy. Ciekawe co? Na szczęście ta fundacja zna tą panią nie od dziś. Wszyscy wiedzą w okolicy, że konie zawsze były w Śliwiczkach na ostatnim miejscu, że zawsze były zaniedbane i wykorzystywane do roboty w tej przeklętej ekowiosce. Szkoda tylko, że my milczeliśmy tak długo.
Zajmujemy się też ich psem. Starym labradorem o imieniu Paco. Kiedy mówię, ze mogliby nam dać jakieś pieniądze na jego utrzymanie, czy leczenie, to okazuje się, że Paco nie jest ich.
Jeszcze nigdy w życiu nie spotkaliśmy ludzi tak pozbawionych uczuć do zwierząt. Nikt nigdy nie miał własnych zwierzaków tak w dupie jak kobieta, od której wynajmujemy gospodarstwo.
Nie wiemy jakim cudem wytrzymaliśmy tutaj tak długo.
Jedynym wytłumaczeniem jest chyba nasza troska o los tych koni. Wiemy bowiem doskonale, że one trafią do rzeźni. Zresztą już raz je wyciągaliśmy z samochodu rzeźnika.
Teraz mówimy głośno o tej sprawie, bo już nic nie mamy do stracenia. Musimy się wyprowadzić ze Śliwiczek. Te trzy lata spędzone tutaj okazały się zmarnowanym czasem. Bardzo napracowaliśmy się aby stworzyć tu Bazę Psów Zaprzęgowych, rozreklamowaliśmy to miejsce, a teraz kiedy ludzie zaczynają do nas przyjeżdżać my musimy się wynosić. Szkoda. Ale nie ma innego wyjścia. Los koni w Śliwiczkach może już być jedynie gorszy, a my nie mamy na to najmniejszego już wpływu.
Teraz musimy jak najszybciej znaleźć inne miejsce. To najważniejsza sprawa.
Bardzo proszę o podanie nazwy firmy, która organizuje obozy na tych koniach?
OdpowiedzUsuńNiestety, póki co, nie możemy tego upublicznić. Znają ja jednak wszystkie służby, które zostały poinformowane o tej sprawie.
UsuńBardzo Wam współczuję, cała ta sytuacja, dużo Was kosztowała emocji, nerwów, życia ....wierzę w to że znajdziecie swoje wymarzone miejsce, gdzie będziecie mieć możliwość rozwijania, w spokoju, ja mogłam przez dwa lata być dzięki Waszemu blogowi, w Śliwiczkach, a teraz pozostaje mi trzymać kciuki, aby udało się to wszystko co zaplanujecie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was serdecznie.
Dziękujemy. W końcu na pewno znajdziemy swoje miejsce. Tak musi się stać. Pozdrawiamy.
UsuńBiedne konie, czy oni uzywali tych karmiących klaczy do pracy? W głowie się nie mieści, ze ludzie mogą mieć takie podejście do zwierząt :-(( Chwała dla Was, że tyle czasu cierpliwie dbaliście o zwierzaki... Może wydarzenie na facebooku, i/albo kolejny projekt na Polak Potrafi?...
OdpowiedzUsuńTak karmiące klacze były i są używane do pracy. One zresztą stanowią podstawę tego stada, jeśli chodzi o pracę pod siodłem. Karmią, pracują, a jednocześnie są beznadziejnie karmione.
UsuńMyśleliście o zgłoszeniu sprawy do jakiejś fundacji? Może udałoby się odebrać stado interwencyjnie...
OdpowiedzUsuńOd kilku miesięcy jesteśmy w kontakcie z jedną z fundacji. Tylko, ze ona nie wiele może. W każdym razie współdziałamy z fundacją.
Usuń