środa, 7 maja 2014

23 kilometr

Finnmarkslopet to wielki wyścig psich zaprzęgów. Trzeci na Ziemi pod względem długości trasy. Największy pod względem ilości startujących załóg. 8 marca 2014 na trasę wyruszyło 131 zaprzęgów w tym mój, jedyny z Polski.
 
fot. Kasia Piotrowska




Poprzedzające start dni spędzałem na załatwianiu rozlicznych formalności związanych ze startem. Kontrole psów i ich dokumentów, pakowanie sprzętu i żywności na trasę. Dopiero 5 marca udało się zrobić krótki trening w Gargii. Miejscu wskazanym przez organizatora jako oficjalna miejscówka treningowa. O tym ciekawym doświadczeniu treningowym napiszę w osobnym poście, bo temat na to zasługuje.






6 marca o 15 wyruszała z Alty ciężarówka rozwożąca worki ze sprzętem i żywnością dla psów na checkpointy. To załatwiliśmy w pierwszej kolejności, rano. Od 12.30 natomiast  siedziałem z Jarkiem i Kaśką na rookie meeting, czyli informacyjnym spotkaniu dla startujących po raz pierwszy w wyścigu. Od 14.30 zaczęło się seminarium weterynaryjne dla maszerów, a zaraz potem obowiązkowa odprawa dla wszystkich zawodników. Seria tych wykładów skończyła się dopiero po 18. Mieliśmy jeszcze wziąć udział w Borealis Festival, ale uznaliśmy, że najwyższy czas wracać do psów zamkniętych w przyczepie.

fot. Kasia Piotrowska

Trochę było szkoda odpuszczać tę fajną imprezę, ale psy są najważniejsze. Bawić się będziemy kiedy indziej.

Następnego dnia, 7 marca, zaraz po przebudzeniu naprawdę dotarła do mnie świadomość, że jestem na wyścigu, że to się dzieje naprawdę. Wyszedłem przed chatę, w której mieszkaliśmy. Wszędzie dookoła zaczynali się kręcić maszerzy. Pełno ludzi, jeszcze więcej psów. Tam liczył się tylko mushing!
Wszyscy się spokojnie krzątali wokół psów, sprzętu. Przygotowywali sanie, sprawdzali liny, liczyli psie buty. Fantastyczny moment. Cały świat skurczył się do psów i wyścigu, nie istniało nic ponadto. A ja byłem w samym centrum tego wszystkiego.

To był jeden z najlepszych dni mojego życia.

Kasia z Jarkiem poszli najpierw na pobliską farmę reniferów, potem pojechali do Alty na meeting dla fotoreporterów. Kasia miała oficjalną akredytację Finnmarkslopet. Zostałem na długo sam. I dobrze, bo czułem się w tej samotności wspaniale. Wreszcie tylko z psami i swoimi myślami. A myśleć było o czym. Musiałem przecież przygotować wszystko, co potrzebne będzie mi na trasie. Jeśli o czymś zapomnę, to nie będę tego miał, a taki brak może wyeliminować mnie z wyścigu. Na tym minął cały dzień.

fot. Kasia Piotrowska

O 18.30 siedzieliśmy już na bankiecie otwierającym wyścig. Jego kulminacyjnym momentem była prezentacja na scenie wszystkich maszerów i wręczenie numerów startowych.

Na bankiecie było obecnych około 2 tysięcy osób. Maszerzy i ich handlerzy oraz ludzie wydelegowani ze strony sponsorów, głównie Spare Banku. Wchodziliśmy jak jakieś gwiazdy po czerwonym dywanie, piliśmy wino i jedliśmy wykwintne potrawy.
W części artystycznej największe wrażenie zrobił na nas występ samskich hiphopowców. Wyobraźcie sobie hip hop po samsku. Chłopaki ubrani w tradycyjne samskie ciuchy dali naprawdę czadu.
   
Po prezentacji, około godziny 21 wszyscy maszerzy, hurtem polecieli do siebie. To nie był dobry moment na imprezowanie. Nazajutrz czekała nas ciężka praca. A mnie coś jeszcze znacznie cięższego, czego nie byłem w stanie przewidzieć.

Noc przed wyścigiem nie była zbyt komfortowa. Położyłem się po północy, a obudziłem po 3 nad ranem. Trudno jest określić mój stan psychiczny. Nie byłem jakoś specjalnie stremowany, czy zestresowany. Konieczność rozpoczęcia biegu na 500 km nie przerażała mnie specjalnie. Byłem spokojny, choć chciałem żeby to się już zaczęło. W życiu stawałem na starcie regat wioślarskich grubo ponad setkę razy, więc pewnie tym mogę wytłumaczyć mój spokój.

Wreszcie nadszedł odpowiedni czas i ruszyliśmy do centrum Alty, gdzie na wielkim uniwersyteckim parkingu czekało przygotowane dla nas specjalnie miejsce. Każdy team ustawiany był zgodnie ze swym numerem startowym. Zapewniało to porządek i spokój przed startem.

fot. Syberiada

fot. Syberiada
Na parkingu pojawiliśmy się przed 9. Taki był wymóg organizacyjny. Strefa dla maszerów otwarta była między 8 a 9 rano. Wszystkie samochody i przyczepy zawodników znalazły się tam o czasie.

Mój start miał nastąpić o 12.05. Dawało mi to spokojne trzy godziny na ostateczne przygotowanie do biegu.
Jarek wypuścił psy z przyczepy, zamontował numer startowy na saniach, a ja pakowałem wszystko do sań.

fot. Syberiada

fot. Syberiada

fot. Kasia Piotrowska
Wtedy też pojawiła się Alicja. Trzynastolatka z Bydgoszczy, która wraz z rodzicami przeniosła się do Alty siedem lat temu. Rozmowa z Alicją umilała nam czas przygotowań. Dowiedzieliśmy się od Ali wielu ciekawych rzeczy o Norwegii i życiu codziennym w Alcie.

fot. Syberiada


O 11 wystartował pierwszy zaprzęg na 500 kilometrów. Jarek poszedł to obejrzeć, a ja zostałem z psami. Jarek miał też zobaczyć, czy inni maszerzy zakładają psom buty, czy może nie, ze względu na informacje o wodzie stojącej w kilku miejscach na odcinkach trasy przecinających rzekę Alta.
Okazało się, ze jedne zaprzęgi idą w butach, inne bez, tak pół na pół. Wiem co może się dziać z butami w wodzie, więc postanowiłem rozpocząć bieg "na boso". W końcu zawsze mogę się zatrzymać i założyć psom buty w dowolnym momencie.

Ostatnia godzina przed startem to już naprawdę gorący moment. Wszędzie dookoła mnie szczekały psy, choć wielkiego szału nie było. Powoli zaczynały pojawiać się quady, do których podpinano udające się na start zaprzęgi, aby łatwiej było nad nimi zapanować w drodze do oddalonej o jakiś kilometr linii startu.
Wszędzie wokół widziałem maszerów żegnających się ze swoimi ekipami. Tuż obok mnie przy saniach młodej Norweżki kręciło się jej dwoje małych dzieci. Kiedy do maluchów dotarło, że mama jedzie na trasę i nie będzie jej dwa, trzy dni to rozległ się głośny płacz. Wyobraziłem sobie jak by wyglądało moje pożegnanie z synem. Kacper to już duży chłopak, nastolatek, wiec pewnie po męsku przybilibyśmy piątkę i tyle. Wzruszający w każdym razie moment.

Zaraz po norweskiej mamie ruszałem na start i ja. "Mój" quad pojawił się nagle, jego kierowca sprawnie podpiął swoją linę do mojej głównej liny, przeciągając swoją pomiędzy płozami moich sań. To był ostatni przed startem moment, aby pożegnać się porządnie z Jarkiem i Alicją. Pogadałem też chwilkę z każdym psem. Zdążyłem też zajrzeć szybko do Kleina i Brii, którzy zostali w przyczepie. Kiedy żegnałem się z Kleinem w oczach stanęły mi łzy. Wzruszenie ścisnęło moje gardło. Tyle lat pracy z tymi psami, tyle trudu i wyrzeczeń, ale o to jestem w Alcie i ruszam do swojego najważniejszego biegu. To powiedziałem dokładnie do Kliena.
Wróciłem na płozy i już ruszaliśmy. Do startu był jakiś kilometr do przejechania po zaśnieżonym chodniku. Im bliżej byliśmy linii startu tym przybywało kibiców. Ciągle ktoś coś do mnie mówił, życzył powodzenia. Atmosfera była fantastyczna.
W pewnym momencie kierowca quada odpiął swoją linę i pomknął pomagać następnemu zaprzęgowi.
Teraz zostałem już tylko z Jarkiem, Alicją i wolontariuszami. Alicja musiała nas opuścić w wejściu do korytarza startowego. Tam wstęp miał tylko Jarek i wolontariusze.

Zaprzęgi startowały w minutowych odstępach. Byłem zupełnie spokojny. Odczuwałem jedynie fantastyczne wrażenie, że oto ziściły się moje marzenia,że teraz odczynię pecha, który mi towarzyszył dotąd, i wreszcie wszystko co robię nabierze rozpędu. Wierzyłem gorąco, że tak właśnie będzie.

Moje psy zachowywały się kapitalnie. Jak zawodowcy. Żadnych niepotrzebnych ruchów, żadnego szarpania, gryzienia lin, żadnych szaleństw. Spokojnie oczekiwały na swój start. Także najmłodsze moje psy Vili i Henia.

Wreszcie przyszła kolej na nas. Stanęliśmy na linii startu, nasza kotwica powędrowała do machiny startowej, tak abyśmy nie popełnili falstartu.
Speaker opowiadał o mnie, a ja jeszcze raz uścisnąłem się z Jarkiem. Wtedy myślałem, że startuję w nowe, wspanialsze życie, że ta linia startu jest zarazem linią startową nowej przyszłości... gdybym tylko wiedział, co mnie czeka niebawem...

c.d. nastąpi

3 komentarze:

  1. wzruszyłem się, jakbym tam był

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Codziennie przez kolejnych 5 dni bedziemy tutaj publikować kolejną część relacji. Zapraszamy do czytania.

      Usuń
  2. Niesamowita relacja! Jestem poruszona. Zabieram się zaraz za następne części. To jest świetnie napisane.

    OdpowiedzUsuń

Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...