piątek, 11 marca 2016
Wielki sen
Nie ma co owijać w bawełnę. Najwyższy czas nazwać wszystko po imieniu. Ujawnić się z planami.
Zaczniemy tak:
Od zbyt wielu lat jesteśmy w mushingu, aby nie dorobić się solidnego pakietu marzeń i pomysłów na mega projekty. Zbyt długo. Otóż naszym celem jest stworzenie potężnego zespołu psów i ludzi. Potężnego w sensie jego możliwości, nie ilości. Zespołu, który bez śladu kompleksów będzie potrafił stawić czoła największym wyzwaniom jakie niosą ze sobą jedynie długodystansowe wyścigi i wyprawy. To jednak nie wszystko. Ten zespół ma także w ciągu kilku najbliższych lat dogonić norweską czołówkę zaprzęgowców i choć trochę ich pogonić. Oczywiście marzy nam się zwycięstwo w którymś z tych najdłuższych w Europie wyścigów psich zaprzęgów. Zdajemy sobie jednocześnie i w pełni sprawę jak jest to trudny do zrealizowania cel. Właśnie ze względu na tę trudność nim się zajmujemy.
Krótko mówiąc tworzymy zespół, ciężko pracujemy, startujemy w wyścigach, osiągamy sukcesy i niezbędną do życia satysfakcję z tego co się robi.
Mamy wiedzę i doświadczenie. Jesteśmy odpowiednio zmotywowani i gotowi do przejścia na znacznie wyższy poziom. Moment na to jest idealny. Znamy już swoje możliwości, znamy też wszelkie realia. Możliwość popełnienia błędu w przygotowaniach zmalała do minimum. To bardzo istotne, aby nie zniszczyć szans jeszcze przed startem.
Życie układa nam się tak, że nie możemy pozwolić sobie na luźne podejście do mushingu. Albo zajmiemy się nim na najwyższym poziomie, albo zakończymy tę przygodę. Nie pójdziemy żadną pośrednią drogą. Większość naszych psów to emeryci, a wyścigowy zaprzęg potrzebuje zasilenia młodymi psami. Nie przyjmiemy jednak do kennelu ani psiego ogona jeżeli nie będzie ewidentnych szans na realizację naszego ambitnego planu. W innym przypadku usiądziemy sobie z emerytami na ławeczce w słońcu pod domem, a świat nie zobaczy na czele wyników Finnmarkslopet polskich nazwisk. Nie to nie.
Szukamy sponsorów. Poważnych sponsorów, którzy są w stanie dostrzec nasz potencjał i wpisać go w swoją wizję kreowania wizerunku własnej marki. Nie będziemy wchodzić we współpracę z firmami, które nie mają takiej wizji. Pasja za pasję, inaczej nie ma to sensu. My włożyliśmy w mushing całe swoje i naszych psów życie. Poświęciliśmy je rezygnując świadomie z wielu innych możliwości, które niesie współczesny świat, więc albo robimy to poważnie, albo wcale. Taka idea będzie przyświecać nam w tym nowym etapie naszego zaprzęgowego życia. Szkoda, że tak późno to zrozumieliśmy.
Sprzedajemy też książkę. Teraz to główne nasze zajęcie. Książka podoba się czytelnikom. Mamy same pozytywne, a czasem nawet entuzjastyczne recenzje. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, żeby ją kupić i przeczytać.
Organizujemy dużo spotkań autorski i prelekcji. Przychodzi na nie, aby nas posłuchać mnóstwo ludzi. To daje nadzieję, że nasza idea dotrze do jakiejś części ludzi, a wtedy okaże się co dalej.
Nasi Drodzy, doszliśmy w działalności z psami do końca pewnego etapu. Na tej mecie znaleźliśmy się z całym bagażem uzbieranym po drodze. Czy okaże się ona metą etapu, czy całej drogi to zależy od pieniędzy. W zasadzie tylko od nich. No i zdrowia, ale to póki co jeszcze nam dopisuje. Będą, więc pieniądze, będzie dalsza droga, sukcesy i wspomniana wcześniej satysfakcja. Nie będzie pieniędzy to zostaniemy w domu z emerytami. Będzie szkoda, ale co zrobić.
Wszystko w rękach finansów. To trochę obrzydliwe, że wartość człowieka w sumie zależy od tego czy ma on pieniądze, aby tę wartość móc zaprezentować. Taki jednak głupi jest ten świat i szybko się na lepszy nie zmieni.
Kupujcie zatem książkę, czytajcie i polecajcie ją innym. My za to będziemy mogli dawać Wam radość w pięknych relacjach z wielkich tras i w kolejnych książkach. Polecamy się Waszej pamięci.
Mushing to potwornie ciężki rodzaj ludzkiej aktywności. Trudność nie polega na zmaganiach z ciężkimi warunkami, mrozem, śniegiem, czy wielkim dystansem na szlaku. Do tego przygotowujemy się w czasie treningów. Prawdziwą trudnością są emocje, które ten rodzaj działalności wymusza na ludziach. Psy żyją bardzo krotko, kilkanaście ich lat przy kilkudziesięciu naszych to ogromna dysproporcja. Śmierć jest obecna więc w każdej chwili. Robimy coś pięknego z psami, a jednocześnie one umierają i znikają z naszego życia. Jakby ich nigdy nie było. Zostają tylko zdjęcia i wspomnienia. Normalny człowiek ma z psią śmiercią do czynienia góra kilka razy w życiu. My, bywa, kilka razy każdego roku. To jest największa trudność mushingu. Tego nie możemy przetrenować, oswoić. Pierwsza śmierć naszego psa zaprzęgowego, Adji to była trauma, której ślady wciąż nosimy w sercach, ale każda następna wcale nie była mniejsza. Wciąż opłakujemy Acia, którego nie już z nami trzy lata. Saby nie ma dwa, a wciąż o niej rozmawiamy. Nie wspomnę nawet Vilego, którego śmierć omal nas nie zniszczyła. Teraz odeszła Juma, znowu wywołując falę żalu. Nie sposób uodpornić się na psią śmierć. Na ludzką bezradność.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)