czwartek, 24 marca 2016

Opowieści budowlane. Opowieść pierwsza

Trochę dla rozrywki, trochę dla zmiany tematu, otwieramy nowy dział na blogu. Ciągle piszemy tutaj o psach, o mushingu, zwierzakach. Poruszamy tematy poważne, smutne, niekiedy wręcz dołujące. Oczywiście pojawiają się też teksty o pozytywnym zabarwieniu, czy opisujące ciekawe i szczęśliwe wydarzenia z naszego i nie tylko życia.
Tymczasem żyjemy już dość długo i nie zawsze psy, czy inne zwierzaki były głównym składnikiem naszego życia. Daria robiła przecież wcześniej inne rzeczy i tak samo ja robiłem swoje, zanim wspólnie zeszliśmy na psy.
W moim przypadku był to sport, potem alpinizm, czy działalność gospodarcza. Przez szereg lat prowadziłem firmę zajmującą się tzw. alpinizmem przemysłowym, czy później już szerszą działalnością budowlaną. Trwało to kilkanaście lat, w trakcie których zebrało się sporo historii, które kiedyś wywoływały u mnie rozstrój nerwowy, a dziś ich wspomnienie wywołuje jedynie już śmiech. Dzisiaj opiszę dla Was jedną z takich historii.

Murarz/tynkarz


W 1997 wynajmowałem mieszkanie na bydgoskim Osiedlu Leśnym. Nazwa tego miejsca ma ścisły związek z pobliskim dużym lasem, który kiedyś zajmował również teren, na którym w latach pięćdziesiątych XX wieku wybudowano bloki. Nawiasem mówiąc, jednym z budowniczych był mój dziadek Alfons, który pracował wtedy w biurze projektów firmy budującej to osiedle. Do dziś pomiędzy blokami rośnie sporo wielkich sosen, pozostawionych wtedy przez budowniczych. Dzięki temu osiedle to ma wciąż leśny, unikalny charakter.

Wynajmowałem to mieszkanie od człowieka, który od dłuższego czasu szukał pracy. W trakcie tego szukania lubił sobie od czasu do czasu zrobić przerwę na kielicha. Dość często robił te przerwy. Choć ja nigdy pijanego go nie widziałem. Zresztą nasze kontakty ograniczały się tylko do jednego spotkania w miesiącu, kiedy płaciłem mu czynsz.
Kiedyś zamiast niego po pieniądze przyszła jego żona. Być może on akurat brał przerwę w poszukiwaniach pracy? Pani przyszła i wprost zapytała, czy nie miałbym jakiejś pracy dla małżonka. Wtedy odpowiedziałem jej, że nie mam, bo szczerze mówiąc nie chciałem zatrudniać człowieka, który najbardziej ze wszystkiego lubił wódkę.
Nazajutrz pojechałem do Szczecina, gdzie akurat moja firma prowadziła prace remontowe na budynkach dawnej centrali rybnej. 
Miałem tam czterech pracowników, którzy remontowali dach. Do dachu przylegała ściana. Jej tynk znajdował się w opłakanym stanie. Sypał się przy każdym dotknięciu.To niestety wstrzymywało zakończenie naszych prac. Do takiej ściany nie byliśmy w stanie zamontować obróbek dachowych. Było jasne, że musimy jak najszybciej otynkować tę ścianę. Moja firma nie zajmowała się jednak takimi pracami, ale też nikt inny oprócz mnie nie zamierzał tego szybko załatwić. Inwestor nie miał pomysłu gdzie w Szczecinie znaleźć tynkarza, ja nie znałem tamtejszego rynku budowlanego. Wtedy przypomniałem sobie o prośbie żony faceta, od którego wynajmowałem mieszkanie. Zadzwoniłem do niej. Okazało się, że jej mąż potrafi taką pracę wykonać. Za kilka dni miałem być w Bydgoszczy, więc umówiliśmy się, że zabiorę go do Szczecina. Kobieta bardzo się ucieszyła. To miała być pierwsza od dawna praca dla jej faceta. 
Tak jak się umówiliśmy po kilku dniach mój nowy murarz jechał ze mną do pracy. Całą drogę rozmawialiśmy o różnych rzeczach, także o jego rzekomym wstręcie do spożywania alkoholu w miejscu pracy. Niepokojące było w tej rozmowie, że to on rozpoczął, a potem kontynuował ten wątek. Wreszcie dotarliśmy do Szczecina. Musiałem zgłosić wprowadzenie na teren budowy nowego pracownika portierowi na bramie zakładu. Potem pokazałem mu pokój, w którym tam  mieszkaliśmy. Murarz szybko się przebrał i wyszedł gotowy do pracy. Wskazałem ręką dach. 


-Wejdzie pan po schodach na górę - mówiłem - tam będą drzwi na ten mniejszy dach. Z niego wejdzie pan po drabinie na wyższy. Tam jest mój kierownik budowy. On pokaże co jest do zrobienia. Ja muszę zasuwać do hurtowni, bo chłopakom brakuje materiałów. Wracam za jakieś trzy godziny. Niech pan tam idzie i bierze się do roboty.



- Dobra - odpowiedział - Tylko skoczę do sklepu po fajki i coś do jedzenia.



- Ok, ja spadam.



Wsiadłem do samochodu i pojechałem. Wróciłem mniej więcej po trzech godzinach. Poszedłem od razu na górę. Wchodzę na dach, rozglądam się, ale nigdzie nie widzę mojego murarza. Podchodzę do kierownika.



- Cześć, jak tam murarz? - pytam - Tynkuje? Pokazałeś mu wszystko?



Ten spojrzał na mnie jak na kosmitę.



- Jaki murarz? Kiedy, kto?



- Przywiozłem ci murarza - mówię zdezorientowany - Dzisiaj rano przyjechał ze mną z Bydgoszczy.

- Nikt tutaj dzisiaj nie wszedł oprócz nas - odparł
- Niemożliwe. Przecież przebrał się, pokazałem mu gdzie i do kogo ma iść. I nie doszedł do ciebie?
- No chyba mówię, że nie!


Zeszliśmy na dół. W pokoju leżała jego torba, a na krześle wisiały ciuch, w których przyjechał z domu.

Poszliśmy do portiera.


- Wyszedł na zewnątrz, ale już nie wrócił - powiedział nam.



No i co teraz? Pytałem sam siebie.



- Cholera polazł gdzieś, chleje, a potem wróci tu pijany i będzie tylko wstyd - gadałem do chłopaków - Po co ja go tu przywiozłem.



Byłem wściekły. Zadzwoniłem do jego żony. Specjalnie się nie zdziwiła. Nie miałem innego wyjścia, jak tylko czekać na dziada. Mijały godziny. Nadszedł wieczór, a potem noc. Nic, facet nie wracał. 

Rano zacząłem rozważać, czy nie zawiadomić policji. Może coś mu się stało? Ktoś go napadł? Albo zgubił się w nieznanym mieście.
Po raz kolejny zadzwoniłem do jego żony. Ona uspokajała.


- Na pewno się znajdzie, niech pan nie dzwoni na policję.



Zgodziłem się z nią. Na początku. Potem, w miarę upływającego czasu, coraz bardziej się niepokoiłem. Najpierw przyjąłem, że gość zwyczajnie się alkoholizował i tyle. Jednak po dwóch dniach nie byłem już taki pewny, że chodzi tylko o to. Różne rzeczy dzieją się na świecie.

W kolejnej rozmowie z zoną murarza powiedziałem jej zdecydowanie, że muszę zgłosić zaginiecie faceta policji. Ona niemal błagała mnie, żebym tego nie robił. Tym razem także dałem się uprosić. Wyznaczyłem nieprzekraczalny termin, po którym nie będę już słuchał żadnych tłumaczeń i zadzwonię na policję.
Rozpoczął się trzeci dzień, od kiedy znikł murarz. O 18 zamierzałem poinformować policję. 
Chyba, gdzieś tak około 17 zadzwoniła jego żona. Właśnie dotarł do domu. W roboczych ciuchach, na gigantycznym kacu, bez pieniędzy, za to z mandatem kolejowym.
Póki co nie była w stanie powiedzieć, co się z nim przez te trzy dni działo, nie mogła bowiem nawiązać z nim werbalnego kontaktu.
Tak oto zakończyła się dla mnie próba zaangażowania murarza, a dla niego znalezienia pracy.
Po jakimś czasie jego żona opowiedziała mi co się z nim działo wtedy. Spuszczę jednak na to zasłonę milczenia. W każdym razie więcej faceta nie widziałem. Ze wstydu, już do końca mojego wynajmowania tego mieszkania, po pieniądze wysyłał żonę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...