niedziela, 7 lutego 2010

A życie płynie dalej...

Ostatnio życie nie oszczędzało nam wrażeń - ślepy los zabrał nam weterankę Whisky, a ludzi z naszego teamu też dopadły choroby.
Śmierć psa to najgorsza i nieunikniona zarazem część mushingu. Nigdy nie ma na nią odpowiedniej pory i nie sposób się do niej przygotować. Żyjąc na co dzień z ukochanymi psiakami nie zdajemy sobie sprawy, że je wszystkie też to kiedyś spotka i będą żyły jedynie w naszych sercach. Psy zdecydowanie za krótko żyją, pozostaje nam jedynie wierzyć, że po drugiej stronie są szczęśliwe i że się kiedyś wszyscy razem spotkamy.
Na pewno się nie poddamy i nie zrezygnujemy z naszej pasji - sposobu na życie, będziemy dalej wytrwale dążyć do realizacji marzeń, bo dla nas tylko takie życie ma sens.
Miejmy teraz nadzieję, że najgorsze już za nami.
Niestety zegar tyka i czas rozpoczęcia wyprawy coraz bliżej. Tymczasem po tych wszystkich opadach śniegu rozpoczęły się dla nas chwile wybitnie ciężkiej pracy.
Zgodnie z założeniami treningowymi w styczniu i lutym mieliśmy przejechać co najmniej 1000 kilometrów podczas treningów, jednak ze względu na niespotykaną u nas grubość pokrywy śnieżnej nie mamy najmniejszych szans nawet zbliżyć się do tej ilości.
Przejechanie 20 kilometrów jednym ciągiem jest w tych warunkach wyczynem.






Śniegu niekiedy jest tak dużo, że konieczne staje się przecieranie szlaku przed psami, gdyż one niemal w nim znikają. Ma to tę pozytywną stronę, że w tej chwili nie ma szansy spotkać kogokolwiek w lesie, a jedynymi śladami ludzkiej obecności są nasze ślady i sporadycznie koleiny po traktorze dowożącym pokarm dla zwierząt do paśników. Takie udogodnienia jak owe koleiny wykorzystujemy jak tylko się da, aby ulżyć psom i sobie.






Treningi zamieniły się w tych warunkach w katorżniczą dosłownie pracę, ale mamy też nadzieję, że zaprocentuje ona wspaniale na wyprawie. Prawdopodobnie bieganie w takim śniegu będzie źródłem nieprawdopodobnej mocy psów, a skoro na Inarijarvi śniegu będzie o wiele mniej, ponadto będzie on mocno przewiany i bardzo twardy, to nasz trening może się okazać bardzo skutecznym.






Przez to wszystko porobiło się tak, że nasz syn Kacper najczęściej wraca ze szkoły zaprzęgiem. Po prostu na koniec treningu zajeżdżamy po niego zaprzęgiem pod szkołę, tornister ląduje w worku sań, a Kacpi na ich płozach i jedziemy do domu. Wzbudzając, rzecz jasne niemałe zdumienie wśród rodziców i innych uczniów.





Na dodatek w ramach gratisowych atrakcji musimy mijać po drodze martwego jelenia. Nie mamy bowiem w tym miejscu innej możliwości. Zgłosiliśmy oczywiście jego obecność miejscowym myśliwym, ale oni ze względu na trudny dostęp mają teraz spory problem z usunięciem go. Wszak to wielkie i ciężkie zwierze i nie da się tak po prostu wziąć go pod pachę i wynieść. Problemu nie mają z tym lisy i kruki, które konsekwentnie go zjadają. Może za, powiedzmy tydzień, problem dosłownie zniknie.




Wreszcie też przetestowaliśmy otrzymany od sponsora namiot firmy Husky. Urządzenie mające zastąpić nam dom na jeziorze Inari, sprawia bardzo pozytywne wrażenie i powinno sprostać naszym wymaganiom. Testowaliśmy go w kilkunastostopniowym mrozie i wszystko było w porządku. Jest prosty w "obsłudze", nieprzewiewny i wydaje się, że posiada bardzo sprawny system wentylacji, co przy dużym mrozie ma ogromne znaczenie. Musimy jedynie zaopatrzyć się w kilka lodowych śrub, których nie ma w wyposażeniu żadnego z takich namiotów, a na zamarzniętej tafli jeziora tylko one pozwalają skutecznie przytwierdzić namiot do podłoża.



1 komentarz:

  1. Trafiłem tu przez Kasię S. Daria podziwiam Twoje zamiłowanie do naszych braci mniejszych i Twoją pasję. Bardzo, bardzo rzadko można spotkać takich LUDZI!!! Nie poddawaj się!!! Jestem z Wami. Zbyszek

    OdpowiedzUsuń

Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...