poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Bazarek

Na bazarku, który Daria prowadzi na Facebooku, znaleźć można wiele ciekawych rzeczy. Są tam ciuchy, są cieszące się dużym zainteresowaniem maskotki, są książki i porcelana. Nie brakuje także płyt z piękną muzyką klasyczną. Jest zegar i biżuteria. Znaleźć też tam można koszulki i kubki z naszymi wyjątkowymi grafikami.

Cała odzież proponowana na bazarku to wyroby renomowanych i znanych firm. Nierzadko wśród nich trafiają się prawdziwe perełki.
A wszystkie te rzeczy znajdują swoje miejsce na bazarku tylko dzięki wspaniałym osobom, które przeznaczają je na ten cel. Bardzo dziękujemy.
Zwłaszcza, że cel jest godny uwagi. Dom Psiego Seniora dzięki temu bazarkowi może zapewnić spokojny byt naszym dziadkom, a nam pozwala myśleć o przyszłości i rozwoju tego miejsca.
Zamierzamy z tym projektem pójść znacznie dalej. Chcemy zarażać ludzi pomysłami na prowadzenie takich domów w całej Polsce. Mnóstwo starych psów przebywa w różnych schroniskach, nie mogąc doczekać się adopcji. Domy Psiego Seniora mogą to, choć trochę, zmienić. Wszyscy możemy to zmienić.
Pierwsze efekty tego projektu już są. Działa nasz Dom. Może to zachęci innych i takich Domów powstanie więcej.

Dzięki udziałowi w bazarku zyskujecie kilka fajnych rzeczy. Po pierwsze pomagacie zwierzakom. Po drugie możecie się dobrze poczuć, bo zwierzakom pomogliście, po trzecie wzięliście udział w tej akcji i dzięki temu być może iluś tam Waszych znajomych się o niej dowiedziało. A po czwarte kupiliście dla siebie ciekawy fant, który jest namacalną nagrodą za pomoc jakiej udzieliliście. I oto chodzi :)
Dodatkowo każda osoba, która kupiła cokolwiek na bazarku lub wsparła Dom Psiego Seniora otrzymuje bezpłatny udział w przejażdżce psim zaprzęgiem. Z nami oczywiście. I z naszymi Seniorami. Sezon się zaczyna, robi się coraz chłodniej, więc patrzcie w kalendarze, kiedy tam macie trochę wolnego czasu i piszcie do nas, albo dzwońcie i umawiajcie się na przejażdżkę. Jesteśmy do Waszej dyspozycji. To specjalny dodatek do zakupów na bazarku.

Oczywiście zapraszamy do dalszego udziału w bazarku, prosimy o puszczanie informacji o nim w świat. Wspólnie odmienimy los wielu starych psów. Im się to zwyczajnie należy.

niedziela, 30 sierpnia 2015

"23 kilometr" czeka

Moja książka pod tytułem "23 kilometr" od dawna jest napisana i od dawna czeka na lepsze czasy, które nie chcą za nic nadejść. Jesienią zeszłego roku, miałem ją napisaną, potem zaczęły się poprawki i szukanie pieniędzy na jej wydanie. Bezskuteczne szukanie. Do dziś ich nie znalazłem. Kwota 3000 zł okazała się barierą nie do pokonania.
Oczywiście absolutnie nie zraża mnie to i będę szukał środków do skutku. Nie po to napisałem to "dzieło życia" :) żeby gniło w komputerze. Zwłaszcza, że mam już wstępnie umówione spotkania autorskie, które wydają się najbardziej sensowną drogą dystrybucji książki, obok internetu, oczywiście. Choć spotkania mają znaczną przewagę nad siecią. Na nich autor ma bezpośredni kontakt z potencjalnym czytelnikiem i jest w stanie go przekonać do zakupu. Zresztą skoro człowiek przyszedł na spotkanie, to znaczy że temat go w jakiś tam sposób zainteresował. A to znacznie ułatwia sprawę.

Dlaczego uparłem się, aby wydać ją sam? To proste. Warunki jakie proponują wydawnictwa to w zasadzie kpiny z autora. W ten sposób można zarobić marne grosze, a ta książka ma przecież wspomóc nasze działania. Wydając ją za pośrednictwem wydawnictwa miałbym jedynie satysfakcję, że moja książka powstała i znalazła się na półkach kilku księgarń. Taką satysfakcją nie napełnię psich misek.

Proszę w tym miejscu, jeszcze raz, osoby które nabyły tę książkę w przedsprzedaży o cierpliwość i wyrozumiałość. Ta książka w końcu opuści drukarnię i trafi do Was. Nie spocznę póki tego nie dokonam.
Zwłaszcza, że zostało tylko przygotowanie jej do druku i sam druk.

Na jej powstanie złożyło się kilkanaście lat niełatwego życia, wiele szczęśliwych, pięknych, ale także trudnych, a nawet tragicznych doświadczeń. Zawarłem w niej ogrom emocji, które towarzyszyły temu naszemu życiu. Pasja, miłość, marzenia, strach, odpowiedzialność oraz wiele innych jeszcze spraw stworzyło temat tej książki. Spędziłem mnóstwo godzin, dni i miesięcy pisząc ją. To jedyna w swoim rodzaju historia, która musi dotrzeć do czytelników. I dotrze! Jeszcze chwila.

sobota, 29 sierpnia 2015

Sekret życiowego sukcesu

To Daria kiedyś znalazła ten cytat. Ciekawe jest to, że natrafienie na niego poprzedzone zostało niezwykłą rozmową z naszą bliską znajomą, panią Ludmiłą.
Rozmawialiśmy wtedy o sposobie na odniesienie sukcesu, o samym sukcesie, o tym czym on może być i sprawach z tym związanych.
Pani Ludmiła powiedziała nam przy tamtej okazji, że najważniejsze jest, aby być gotowym kiedy pojawi się możliwość odniesienia sukcesu. Zwłaszcza kiedy nie mamy pojęcia, czy w ogóle go odniesiemy, ani kiedy ewentualnie to nastąpi. Czyli tak pracować i prowadzić swoje sprawy, aby być gotowym na wykorzystanie pierwszej z brzegu okazji, jaka się pojawi i sukces ten odnieść.
Tak postępujemy od lat. Każdego roku mocno trenujemy, przygotowujemy się do startu w Finnmarkslopet i czekamy na swoją okazję. Wciąż czekamy, ale kiedy ona się pojawi, będziemy gotowi.

Tak jak w tym roku podczas wyprawy Laponia 2015. Wszystko zdawało się iść nie tak. Przeprowadzka, utrata pracy i pieniędzy. Na dodatek poważna kontuzja tuż przed sezonem zaprzęgowym. Zerwany mięsień brzuchaty łydki Krzyśka i dwa miesiące bez normalnego chodzenia. Wyglądało to tragicznie. Ale nie odpuściliśmy pracy z psami. Trening, choć opóźniony o dwa miesiące toczył się potem niemal zwykłym rytmem mimo problemów ze zdrowiem po kontuzji. Doświadczony zaprzęg złapał formę i kiedy tylko pojawiła się okazja na odniesienie sukcesu na wyprawie, to zrobiliśmy to. Sukces był spory. Świetny bieg po zamarzniętym jeziorze Inari i rekordowa trasa oraz czas jej przebycia.
Nie byłoby tego, gdyby nie nasza determinacja i ciężka praca.

Miała pani rację, pani Ludmiło.




Mistrzostwa świata



Dzisiaj kilka słów o rozpoczynających się jutro mistrzostwach świata w wioślarstwie we francuskim Aiguebelette.
Dlaczego piszemy akurat o wioślarstwie? Prosta sprawa. To nasz ukochany sport, którym interesujemy się na równi z mushingiem. Sport piękny i bardzo trudny. Wymagający ciężkiej pracy i ogromnej wytrwałości. Pod tym względem jest bardzo do mushingu podobny.
Ponadto uprawiałem wioślarstwo przez ponad 10 lat z sukcesami, a teraz wioślarskiego bakcyla połknął nasz syn Kacper, który rok temu rozpoczął swoją z nim przygodę. I też ma już sukcesy. W kategorii młodzików zdobył w tym sezonie 9 medali. W tym odniósł zwycięstwo w lidze czwórek, zdobył mistrzostwo Bydgoszczy oraz wicemistrzostwo Polski. Za dwa tygodnie wystartuje w mistrzostwach województwa, gdzie też pewnie zdobędzie jakiś krążek.



Kacper w tym sezonie był młodzikiem, teraz przechodzi do kategorii juniorów młodszych, natomiast w Aiguebelette wystartują seniorzy. Prawie 1300 zawodników z 77 krajów. W tym oczywiście Polacy. 12 kobiet i 25 mężczyzn z naszego kraju. Dziewięcioro z nich reprezentuje nasz, bydgoski klub RTW Bydgostia, najsilniejszy klub w Polsce.




Tegoroczne mistrzostwa świata są tym poważniejsze, że stanowią najważniejszy etap kwalifikacji
zawodników do przyszłorocznych igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. W każdej konkurencji jest określona ściśle ilość osad bezpośrednio kwalifikujących się do igrzysk. Reszta, zamiast spokojnie się do nich przygotowywać, będzie musiała tych kwalifikacji szukać w przyszłym roku podczas innych regat. Trzymamy zatem kciuki za naszych zawodników, aby mogli spać spokojnie przed igrzyskami zdobywając kwalifikację już teraz.
Nie będzie to jednak proste. Wszyscy zawodnicy przecież o tym marzą, a poziom wioślarstwa na świecie jest wprost niebotyczny.
Ilość reprezentacji dobijających się do światowej czołówki stale wzrasta, a na podium najważniejszych imprez jest coraz ciaśniej.

Niemniej Polacy szanse mają spore zarówno na awans olimpijski, jak i dobry występ w ogóle. Głównymi kandydatkami do medalu i to ze złotym włącznie są obecne wicemistrzynie świata Natalia Madaj i Magdalena Fularczyk-Kozłowska w dwójce podwójnej kobiet. Obie na co dzień reprezentują nasz bydgoski klub.
Oprócz nich męska ósemka ze sternikiem. Chłopaki rok temu na mistrzostwach świata wyrwali brązowy medal. Trzymamy kciuki, aby tym razem było co najmniej podobnie. Choć jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że łatwo nie będzie. Konkurencję mają olbrzymią, a najlepsze osady wciąż robią postępy. Zwłaszcza ekipa nowozelandzka, która w ostatnich miesiącach szturmem wdarła się na podium pucharu świata.

Wśród pań największe szanse, oprócz wspomnianej już dwójki, Polki mają w czwórce podwójnej oraz dwójce podwójnej wagi lekkiej. Obie te osady świetnie spisywały się zarówno w pucharach świata jak i podczas mistrzostw Europy.

U panów także czwórka podwójna daje największe szanse na przynajmniej finał, czyli pierwsze sześć miejsc. Ta konkurencja to polska specjalność. W latach 2005-2009 polska czwórka w składzie Adam Korol, notabene obecny minister sportu, Michał Jeliński, Marek Kolbowicz i Konrad Wasielewski zdominowali całkowicie tę konkurencję, wygrywając czterokrotnie pod rząd mistrzostwa świata oraz zdobywając złoty medal igrzysk olimpijskich w Pekinie w 2008. Obecna osada ma zatem od kogo czerpać doświadczenie i inspirację. To młoda osada, która robi systematyczne postępy. Ponadto pracuje z tym samym trenerem Aleksandrem Wojciechowskim, który prowadził polskich Dominatorów, jak cały świat nazywał tamtą czwórkę.

Mistrzostwa świata w wioślarstwie można śledzić na stronie worldrowing.com , gdzie będzie można oglądać zmagania wioślarzy na żywo oraz na stronach pztw.org.pl i na naszej stronie klubowej bydgostia.org.pl.
Zachęcamy do choćby spojrzenia na świat wspaniałego wodnego sportu, który od samego początku nowożytnych igrzysk olimpijskich znajduje się w ich programie.

piątek, 28 sierpnia 2015

Człowiek potrzebny na wyłączność

Wspominaliśmy już, że robiliśmy dla dzieci imprezę z psimi zaprzęgami w Ostoi Biały Wilk. Tam spotkaliśmy też psy, które na co dzień mieszkają w schronisku. Dzięki temu psiaki mają namiastkę normalnego, nie schroniskowego życia, a dzieci okazję poznać co to odpowiedzialność za zwierzę i jak należy się nim opiekować. 
Taki wakacyjny pobyt psów w Ostoi to także okazja dla nich na znalezienie domu. Niektórym psom się to udaje i zostają zaadoptowane przez któregoś z uczestników obozu. Inne nie mają tyle szczęścia.
Wśród tych drugich znalazła się Belzebuba. Suczka, która zdobyła nasze serca.

Ten całkiem spory, jak widać na zdjęciach, pies to uosobienie łagodności. Obecnie przebywa wśród dzieci, które na dodatek zmieniają się co dwa tygodnie. To najlepszy sprawdzian dla jej charakteru. Pozwala dzieciakom się tarmosić, wyprowadzać na spacery, tulić i głaskać.
Naprawdę jej imię brzmi inaczej, jednak w Ostoi została nazwana Belzebubą ze względu na iście diabelski wygląd. Ale na wyglądzie się kończy. Jej charakter jest bardziej anielski w stosunku do domowników.

Belzebuba to typowy domowy pies, który ukochał sobie człowieka i przy nim jest szczęśliwy. Ma tam teraz kojec, ale ucieka z niego. Przychodzi wtedy pod dom, siada, albo się kładzie na schodach i tam się uspokaja. Musi czuć bliskość człowieka. Od domu się nie oddala nawet puszczona luzem. Na zdjęciach jest na łańcuchu, ale tylko ze względu na inne psy, a zwłaszcza nasze. Z psami bowiem Belzebuba ma ogromny problem. Krótko mówiąc jest do innych psiaków agresywna. Nie odpuszcza żadnemu. Jej silny, dominujący charakter zawsze daje znać o sobie, a zwłaszcza przy karmieniu.
To między innymi jest powodem jej bezdomności. Ostatnio zaadoptowali ją rodzice uczestnika obozu. Zabrali do domu. Niestety Belzebuba nie była w stanie dogadać się z ich psem. Atakowała go i dominowała na każdym kroku.
Dlatego musi ona mieć człowieka na wyłączność. Musi trafić do domu, w którym będzie jedynym psem. Gdzie nie będzie musiała rywalizować o uczucie. 

Irina, organizatorka obozów, kobieta która wyciąga różne bezdomne psy ze schroniska, aby choć przez dwa miesiące wakacji miały namiastkę domu i normalnego życia, ma łzy w oczach kiedy mówi o konieczności odstawienia psiaków po obozach z powrotem do schroniska. Zżyła się z nimi niesamowicie i mówi, że drugi raz takiego rozstania nie wytrzyma. Kiedy rozmawiamy o Belzebubie, Irina płacze. Cieszyła się kiedy została na koniec lipca zaadoptowana, ale niestety wróciła. 
Irina sama adoptowała już dwa psy, które u niej spędziły wakacje. Trzeciemu, Rudzikowi znalazła dom. Ale ze względu na te psy nie może pod dach przyjąć Belzebuby. 
Pomóżmy Belzebubie. Może wśród Was, albo Waszych znajomych jest ktoś, kto dałby tej pięcioletniej suczce dom. Ona odda Wam w zamian całe swoje serce. A przy okazji, swoim diabelskim wyglądem odstraszy intruzów :)

Kiedy nie ma innych psów obok, to jest ona bardzo łagodna i grzeczna. Zresztą może z tymi psami też da się coś zrobić. W końcu z Rudzikiem przesiedziała całe wakacje obok siebie przy tych schodach, a nawet razem leżeli i spali pod nimi. Nie wszystko więc chyba stracone i pod tym względem.

Jeśli chcecie mieć prawdziwego przyjaciela bierzcie Belzebubę!
Jeśli nie możecie to powiedzcie chociaż o niej znajomym, może ktoś z nich chce takiego kumpla. Gwarantujemy, że nie ma drugiego takiego stwora jak ona.



czwartek, 27 sierpnia 2015

Syzyfowa praca


Mityczny Syzyf poczułby się z całą pewnością znacznie raźniej, gdyby mógł przyjrzeć się pracy właściciela kennelu, w którym żyją 34 psy. Zobaczyłby bowiem, że w daremnym trudzie nie jest sam.
Idziemy, jak każdego poranka, sprzątać kupy. Zaczynamy z jednego końca wybiegu z taczką, łopatą i grabiami, i przesuwamy się ku drugiemu końcowi. Za nami postępują również psy. I zostawiają w posprzątanych już miejscach to samo znowu. Wracamy więc i sprzątamy. W tym czasie przybywa nam tam dokąd zmierzaliśmy. Powoli jednak odkrywamy trawnik. Mimo wysiłków psów w końcu jesteśmy górą. Tak nam się w każdym razie wydaje.

Pewni efektów swojej pracy zdążamy w kierunku kojców. Tam w ruch idzie woda z węża i miotła. Lejemy wodę, wymiatamy ją szczotką. Mieszają nam się źdźbła słomy, która wydostała się z budy z sierścią i piaskiem naniesionym przez psy.
W tym czasie kundle zdradziecko znów zanieczyszczają wybieg. Kiedy zatem ledwo kończymy porządki w kojcach natychmiast wyruszamy do boju na wybieg. Taczka skrzypi, grabie się rozpadają, nas łupie w krzyżu.
Z wybiegu znowu do kojca, bo wiatr wszystko to co wymietliśmy, wepchnął nam tam z powrotem.
I tak bez końca, od świtu do wieczora. Jedynie noc pozwala odetchnąć.

W kennelu dzień zaczyna się od kupy i na kupie kończy. Najważniejsze zadanie maszera to jej sprzątanie. Podstawowy sprzęt to wcale nie wózek, sanie, czy liny, ale taczka, łopata, grabie i miotła. I chodzimy tak w kółko, nabijamy kilometry. To jest cała prawda o mushingu. Jego magia i okrycie z legendy Dalekiej Północy, do której droga wiedzie przez tylko przez pokłady kupy. Innej drogi nie ma.

środa, 26 sierpnia 2015

Na dobranoc...


Ostatnia taka wyprawa


19 marca 2015 o godzinie 17.40, a więc niemal dobę po dotarciu do bazy z trasy wyprawy Laponia 2015, wiedziony potrzebą spisania wyprawowych przemyśleń, napisałem na smartfonie taki krótki tekst:

"Ostatnia taka wyprawa.
Prawdopodobnie nie będzie już możliwości powtórzenia wyczynu jakim była wyprawa Laponia 2015 w takim samym składzie. Mój zespół dobiegł już chyba do swojej mety. Chyba w końcu i dla niego nadejdzie czas nieuchronnej emerytury. Dante i Szajen to 11 letnie psy. Zuzia, Tanda, Pips i DeDee za kilka miesięcy skończą 10. A to one stanowiły o sile tej wyprawy. To Zuza i Klein prowadzili na najtrudniejszych nocnych odcinkach. To te psy nadawały tej wyprawie tempo od początku do końca. Jednak ich wiek jest poważny i trudno myśleć o kolejnych takich wyczynach w ich wykonaniu.
Obok nich jednak biegły też młode psy. Wielką szkołę zaprzęgowego życia przeszła niespełna 3 letnia Henia. Ona wyjdzie z tej wyprawy jako zupełnie inny już pies. Tak samo będzie z Brią i małą Sofie, która jest największym bohaterem tej wyprawy. No i oczywiście Arina. Niezłomny i niestrudzony biegacz. Jak zwykle pracowała nieprawdopodobnie mocno i jak zwykle ukończyła bieg w najlepszej kondycji. Arina to wielki mocarz!
Pierwszy też raz zobaczyłem zmęczenie u Dantego. Choć nie było to wyczerpanie.
Za rok, może jeszcze za dwa, wszystkie moje dziadki z chęcią pewnie pobiegną jeszcze w zaprzęgu, ale już nie wyczynowo. Dlatego właśnie była to ostatnia taka wyprawa. Ostatnia z Dante, DeDeem, Pipsem, Szajen.
Zuza natomiast jeszcze za rok pewnie poprowadzi mój zaprzęg. Na długich wyścigach przyszłego sezonu. W tamtym zespole będzie Henia, Arina, Tanda, Bria, Sofie, może Klein, może Ixi i Xanto, może też Findus."

Tak pisałem na gorąco, po odespaniu trudów długiej trasy. Dzisiaj mogę te słowa potwierdzić. Czas płynie nieubłaganie i nie pozostawia wiele miejsca na jakieś manewry. Zawsze jednak trzeba zostawić sobie i psom jakąś furtkę. Zawsze też warto sprawdzić wszystko w realu. Marzec był pięć miesięcy temu, a my dzisiaj znajdujemy się u progu nowego sezonu. Czy dziadki faktycznie wybiorą emeryturę? Pierwsze nam o swoich decyzjach powiedzą
Nam trudno jest wyobrazić sobie wyprawę, czy wielki wyścig bez nich, ale na upływ czasu nic nie poradzimy. Możemy jedynie jego wyroki z pokorą przyjąć.
Bardzo natomiast cieszymy się, że wyprawa Laponia 2015 się odbyła, że zrobiliśmy ją w takim właśnie psim składzie. Nawet, gdyby nie można jej było już powtórzyć w przyszłości. Jeśli tak to było to piękne pożegnanie z wyczynem naszych dziadków. Bardzo piękne.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Jak zbudować kojce c.d.

4 lata temu napisaliśmy na tym blogu post pt. Jak zbudować kojce. Do dzisiaj, wg statystyk, ten tekst jest na pierwszym miejscu najczęściej czytanych postów tego bloga.
Z ciekawości wróciliśmy do niego. Chcieliśmy zobaczyć ile zmieniło się w naszym postrzeganiu kojców idealnych. O ile takie coś w ogóle istnieje.


Opisywane w tym poście kojce w zasadzie wytrzymały próbę czasu. Do dziś trzymamy psy w budynku opisanym w pierwszej wersji. Kojców o rozmiarach 4m x 4m nie zbudowaliśmy z prostej przyczyny. 3 lata spędziliśmy w dzierżawionym miejscu, gdzie nie było sensu ponosić nakładów koniecznych na budowę, a obecnie przy naszym domu nie mamy tyle miejsca, aby się one tam zmieściły. Pierwszy wariant pozostaje wiec jedynym, tak naprawdę, możliwym rozwiązaniem. Na szczęście także dobrym. W związku z tym, jeśli ktoś myśli nad budową kojców i gdzieś trafił na nasz post sprzed 4 lat, to śmiało może tam opisane rozwiązanie zastosować u siebie. Tamten projekt przetrwał próbę czasu.
Projekt 4x4, jak go umownie nazywamy, jest jeszcze lepszy, ale na niego potrzeba dużo miejsca. Kto ma niech buduje. Polecamy.

Przez lata życia z psami pojawiało się wiele pomysłów stworzenia kennelu. Jedne mądrzejsze inne głupsze. Zawsze jednak były to koncepcje ściśle związane z jakimś miejscem i do niego dostosowane. Zawsze też musiały być zgodne z ewentualnym budżetem.
Mamy jednak pomysł na kojce zupełnie inny. Potrzeba do niego sporego terenu i znacznie większych nakładów finansowych niż to co dotąd wybudowaliśmy.
Ten projekt to budynek z boksami wewnątrz. Długi dom z korytarzem biegnącym jego środkiem. Boksy znajdowałyby się po obu stronach tego korytarza. Do każdego boksu wejście byłoby z korytarza, a psy dodatkowo miałyby z niego wyjście na zewnątrz. na swój mały wybieg poza budynkiem.
Dom ten byłby dobrze zaizolowany termicznie, co miałoby główne znaczenie w czasie letnich upałów. Znalazłyby się w nim także ogrzewane boksy dla starych psów. Psi seniorzy miewają zimą problemy z mrozem. Tam znaleźliby ciepły kąt.
Latem można by nawet używać klimatyzacji, jeśli upały trwałyby tak jak mieliśmy jeszcze tydzień temu.

Na zewnątrz budynek otaczałby duży wspólny wybieg, na którym psy mogłyby się wybiegać i bawić ze sobą.
Koszt takiego psiego domu dość spory, ale komfort dla psów byłby nieoceniony. Zwłaszcza w upały. Ponadto obsługa psów stałaby się znacznie przyjemniejsza. Karmienie psów, sprzątanie kojców, pielęgnacja zwierzaków. To wszystko odbywałoby się wewnątrz. Nie w deszczu, czy mrozie.
Dla realizacji takiego pomysłu trzeba miejsca. Odpowiednio duża działka, w ustronnym miejscu.

No cóż pomarzyć warto. A nuż kiedyś coś z tych marzeń wyjdzie, to będziemy mieli przynajmniej gotowy projekt.
W każdym razie, jakby co, to opisane 4 lata temu kojce wciąż sa aktualne. Mijający czas i zbierane latami doświadczenia potwierdziły słuszność tamtych założeń.  

niedziela, 23 sierpnia 2015

Dlaczego to jest takie trudne?


Dlaczego zdobycie funduszy na start w wielkim wyścigu, jakim jest Finnmarkslopet, jest takie trudne? Dlaczego 20 tysięcy złotych, taki jest koszt samego startu, bywa barierą nie do pokonania? Przynajmniej w naszym przypadku.
Musimy przeanalizować wszystkie za i przeciw, aby znaleźć odpowiedź na te pytania.

Po pierwsze, drugie i trzecie - żyjemy w Polsce i ma to ścisły związek z powstającymi kłopotami. Zawodnicy z Niemiec, czy Skandynawii często uprawiają mushing po pracy. Nawet ten długodystansowy. Norweg wraca z pracy, zapina psy i robi kilkugodzinny trening. Rano znowu idzie do pracy, w której nikt nie wymaga od niego stawania na głowie i siedzenia po godzinach, co w naszym pięknym kraju jest obecnie normą. Norweg nie słyszy ilu to chętnych tylko czyha na jego zawodowe potknięcie, aby przejąć wymarzoną posadę. Tak ma Norweg, Szwed, Fin, Niemiec, Holender, może i Francuz.

Polak wstaje o 6 rano i jedzie do roboty, w której spędza nawet 12 godzin. I wciąż się w niej martwi, czy ta robota będzie na dłużej, czy tylko na chwilę. A do tego te żałosne pieniądze, które oferują nasi pracodawcy. Sam buduje dla siebie pałac, jeździ furą za 150 tys. zł, ale nie ma z czego zrobić podwyżki dla pracowników. Polak o mushingu może zapomnieć. W jego zasięgu jest maksymalnie obejrzenie film o zaprzęgach na you tubie!

Jedyny sposób u nas na trwanie w mushingu to znalezienie sponsorów. Tu mamy kilka możliwych metod. Pierwsza to klasyczne żebractwo. Chodzimy od firmy do firmy oferując reklamę w zamian za wsparcie. Polskim biznesem czestokroć zarządzają rekiny wyrosłe na komuchowskim gruncie, którym coś tam kiedyś udało się zachachmęcić i dziś są wielkimi biznesmenami, nie wszyscy rzecz jasna. Z takimi nawet nie ma o czym rozmawiać. Idzie człowiek na spotkanie, gada do gościa po drugiej stronie biurka i już po pierwszych zdaniach wie, że tamten kompletnie nie rozumie o czym mowa. Nie kuma, że można mieć pasję, poza tą do pieniędzy i młodszych od siebie i własnej żony kobiet. Zresztą taki nie potrzebuje reklamy. Od lat tkwi w układach, które zapewniają zbyt jego produktom.
Z takich spotkań wychodzi się z tak ogromnym niesmakiem i w totalnym wku...niem na samego siebie, że się w ogóle tam poszło, że brak słów.

Inny sposób to żebractwo korporacyjne. Czyli spotykamy się z prezesem, czy dyrektorem.... Guzik prawda z nikim się nie spotykamy, bo odbijamy się jak od ściany od sekretarki wyżej wspomnianego. Prawdą jest, że aby "sforsować" sekretarkę musimy mieć kogoś kto nam to załatwi. Jak takiego kogoś nie mamy to dupa blada. Nie ma spotkania, nie ma kasy, a nawet nadziei na nią. Proste i jasne.

Pozostaje jeszcze crowdfounding. To sposób dobry, i w miarę szybki. Portale, które takimi zbiórkami się zajmują zrobiły z nich niestety miejsca sprzedaży grupowej. Wystawiając tam własny projekt trzeba przygotować coś co się ludziom sprzeda. Koszulki, torby, czapki, kubki, skarpety, obrazy, książki. To nie jest już prawdziwy crowdfounding, czyli zbiórka społecznościowa, w której jedyną nagrodą powinna być satysfakcja z udziału w projekcie poprzez jego częściowe finansowanie. To jest natomiast sklep z gadżetami.
Mimo to, taki sposób pozyskiwania środków na projekt jest u nas najpewniejszy. I najmniej obciążający psychicznie. W tej metodzie nie jesteśmy żebrakami oraz kontaktujemy się z osobami zainteresowanymi naszą działalnością. To plus nie do ocenienia w porównaniu do poprzednich metod.

Teoretycznie wydawałoby się, że takie 20 tys. to powinno się zarobić. Próbujemy od lat i nic z tego. A nie przepraszam raz się udało wyłącznie dzięki pracy naszej firmy zarobić pieniądze na wyjazd na Finnmarkslopet. Wtedy jednak choroba pokrzyżowała nam plany :) Odbyło się to jednak strasznym kosztem i w konsekwencji klepaniem biedy od wiosny do jesieni.
Normalnie wygląda to tak, że pracując i zarabiając z kilku źródeł, ledwo starcza na utrzymanie kennelu i nas. O takich fanaberiach jak start w wyścigu, wyjazd na wyprawę, czy urlop, nie ma nawet co kombinować.
W Polsce ludzie zbyt mało zarabiają, aby chętnie wydawali pieniądze na atrakcje oferowane przez naszą firmę. Przecież nie są to produkty pierwszej potrzeby. Wiemy coś na ten temat, sami nie dajemy zarobić nikomu poza przemysłem spożywczym, bo nas na nic więcej nie stać.

Mamy jeszcze ofertę dla samorządów. To jest coś czego właściwie jeszcze nie próbowaliśmy. To znaczy w całej naszej historii trzy razy zwróciliśmy się do urzędników i trzy razy rozpatrzono nasz pomysł pozytywnie. Działo się to jednak na przestrzeni 12 lat i dotyczyło niewielkich kwot.
Pokładamy jednak w tym kierunku jakieś tam nadzieje, wiec spróbujemy.
Jeśli nie znajdziemy wsparcia, to trzeba będzie działalność sportową zakończyć. I tyle. Nie możemy z trudem zarabianych pieniędzy wydawać na wyjazdy, a potem nie mieć co włożyć do psiej miski.

Może jednak tak źle nie będzie. Są szanse i zamierzamy je wykorzystać, a przynajmniej sprawdzić, czy są one dla nas.

Problem z długodystansowym mushingiem polega wyłącznie na braku pieniędzy. To ten brak nie pozwala się zaprzęgowi przygotować do startu, ani tym bardziej na nim stanąć. Zdarzało się już nam w przeszłości, że musieliśmy przerywać ciężkie treningi, bo brakowało kasy na odpowiednią dietę dla psów. Wiemy, że niektórzy się tym nie przejmują i dają czadu mimo braków żywieniowych, potem ich psy wyglądają jak widma, ale u nas to nie przejdzie. Psy muszą mieć pełen komfort, inaczej to nie ma sensu.
A koszty utrzymania kennelu, a sportowego zaprzęgu to dwie różne sprawy. Kiedy psy nie pracują to niewiele potrzeba, aby odpowiednio zbilansować im dietę. Ze sportowcami jest znacznie trudniej. Aby nasze psy mogły odnieść sukces na wyścigu takim jak Finnmarkslopet, nie może im niczego brakować. Ani odpowiedniego żywienia, ani opieki weterynaryjnej, ani suplementów diety. Na to potrzeba dużo pieniędzy. Im większy sportowy zaprzęg tym więcej.

Po kilkunastu latach zajmowania się zaprzęgami i posiadając doświadczenie zdobyte w tym czasie, wiemy, że pieniądze to jedyny problem stojący nam na drodze do rywalizowania jak równy z równym. Nawet z Norwegami którzy są w Europie najsilniejsi na długich dystansach.
Całą potrzebną do wygrywania wyścigów wiedzę już mamy. I nawet nasz ciepły klimat nie jest w stanie nam w tym przeszkodzić. Jesienią można tak pokierować treningiem, że osiągniemy to co zaplanowaliśmy, a potem, na miesiąc, czy nawet dwa przed wyścigiem można przecież trenować za kołem polarnym. To też tylko kwestia pieniędzy.


sobota, 22 sierpnia 2015

Sezon 2015/2016 przed nami


Lato szybko zmierza ku końcowi. Tak, to już 22 sierpnia, nie ma to tamto. Dni jeszcze gorące, ale noce bywają naprawdę chłodne. Co prawda w prognozach pogody na przyszły tydzień widzimy jeszcze powrót upałów, ale to pewnie już ostatnie podrygi lata. Nadchodzi jesień, a wraz z nią początek sezonu zaprzęgowego.
W ostatnich latach tradycyjnie rozpoczynaliśmy treningi 1 września. Sprawdzał nam się taki plan bez zarzutu. Zimne, wrześniowe poranki stwarzały zawsze możliwości dla dobrego treningu.
Tym razem jednak chcemy nieco przyspieszyć i zacząć już w sierpniu. Właściwie to już zaczęliśmy. Pierwsze oficjalne bieganie nowego sezonu miało miejsce 20 sierpnia podczas imprezy z dziećmi w Ostoji Biały Wilk. W dwóch ratach i z przerwami nasz zaprzęg pokonał 9 kilometrów. Pierwsze 9 z kilku tysięcy, które powinniśmy zrobić.


Jaki to będzie sezon? Co nam wyjdzie, a z czym będziemy musieli obejść się jedynie smakiem?
Jedno jest pewne, rozpoczyna się kolejny raz "taniec" z pogodą. Ciągłe analizowanie prognoz, wypatrywanie przez okno i narzekanie, że jest zbyt ciepło. Będziemy treningi planować, a potem te plany zmieniać ze względu na pogodę. Jak zwykle. No chyba, że zdarzy się cud i pogoda będzie idealna. Ha, ha, ha. Możemy sobie pomarzyć. Ale biegania na pewno będzie mnóstwo.


Ten rozpoczynający się sezon to także czas pożegnań ze sportowym bieganiem dla kilku naszych gwiazd. Pierwszy na sportową, choć nie biegową, emeryturę przejdzie Dante. To największa i najbardziej przykra strata. Trudno wyobrazić sobie, że ten tytan pracy, niezniszczalny pies, nie będzie już trenował i przygotowywał się do startu w Finnmarkslopet.
Za nim na emeryturę przejdą także Klony, czyli bliźniacy Pips i DeeDee, którzy dotąd byli najsilniejszymi napędami tego zaprzęgu. Ze sportem pożegna się także Szajen, która w wieku 8 lat została skreślona jako biegacz z innego zespołu, a u nas przedłużyła sobie karierę o jeszcze 3 lata. I to jak!

W tym sezonie kolejne podejście do wyścigu Finnmarkslopet podejmiemy z Zuzą, Tandą, Henią, Ariną, Sofie, Brią, Findusem i najmłodszymi, zaczynającymi biegową przygodę Ixim i Xantem.


Oczywiście, jak zwykle, spróbujemy stanąć na starcie, a potem mecie, wyścigu Finnmarkslopet. Wciąż mamy tam niezakończone porachunki z 500 kilometrowym dystansem. W zeszłym sezonie nie udało się nawet otrzeć o Finnmark, ale w tym może być zupełnie inaczej.
W razie czego mamy jeszcze plan rezerwowy, wyprawowy, który bardzo nas pociąga.
W planach związanych z wyścigami, czy wyprawami największy problem stanowią kłopoty z zamknięciem ich budżetów. Gdyby to było proste, czyli gdybyśmy mieli odpowiednią ilość pieniędzy, to startowalibyśmy regularnie od lat w wielu najdłuższych wyścigach, przynajmniej w Europie. A, że tych pieniędzy nie mamy, to jest jak jest. Mamy jednak na to pewien pomysł, który zaczynamy wprowadzać powoli w życie. Jeśli nie spróbujemy go zrealizować, to nie dowiemy się, czy jest dobry, czy może po prostu głupi. Okaże się.


Nowy sezon daje także nowe szanse i wizje na zarabianie pieniędzy. Wciąż szukamy możliwości w tym zakresie. Potrzeb jest mnóstwo i trzeba na nie zarobić. Dom Psiego Seniora potrzebuje inwestycji. Psy się starzeją i coraz częściej muszą odwiedzać weterynarzy. My podobnie, niestety. Używany od lat sprzęt wymaga również nakładów. W zasadzie to wszystko czym pracujemy nadaje się do wymiany, czy naprawy. Samochód potrzebuje natychmiastowego remontu, bo inaczej się normalnie rozleci. Rdza jest dla niego bezlitosna. Do tego mieszkamy w domu, który był przeznaczony do rozbiórki, a i miejsce w którym on stoi nadaje się na zaprzęgową bazę jak Krzysztof do baletu.
Musimy zatem ostro brać się do roboty. Mamy nowe miejsce w Borach Tucholskich, w które możemy zapraszać gości, mamy trochę nowych pomysłów do ofert, więc do dzieła. Sezon 2015/2016 może wiele zmienić na lepsze w naszym kennelu.
Trzymajcie za nas i nasze zwierzaki kciuki.

piątek, 21 sierpnia 2015

Wakacyjnie z psim zaprzęgiem

Wczoraj, na cały dzień, trafiliśmy znowu w Bory Tucholskie. Odwiedziliśmy z psami miejsce gdzie organizowane są obozy letnie i zimowe dla dzieci.
Pojechaliśmy tam, aby pokazać dzieciom psy zaprzęgowe i psi zaprzęg w akcji. Zamierzaliśmy też, oczywiście zrobić dzieciakom przejażdżki. Te są zawsze latem uzależnione od temperatury, ale ta była dla nas wczoraj łaskawa. Rano było nawet chłodno. Tak samo zrobiło się wieczorem, kiedy tylko słońce zaczęło chylić się ku zachodowi.

Impreza udała się znakomicie. Możemy to śmiało powiedzieć. Było mnóstwo kontaktu z psami, trochę jeżdżenia zaprzęgiem, spacerów w towarzystwie psiaków po lesie. Nie było końca pytań o wszystko co ma związek z psami i zaprzęgami. My także usłyszeliśmy mnóstwo ciekawych opowieści od dzieci.
Był tez bardzo smaczny obiad przygotowany w kociołku na ognisku.
Z Ostoji wyjeżdżaliśmy dopiero o 21, nie sposób było opuścić to miejsce wcześniej.

Praca z dziećmi to dla nas prawdziwa przyjemność. One są naprawdę zaangażowane w zajęcia, ich zainteresowanie jest szczere, a emocje jakich doznają w trakcie takich spotkań są ogromne.
Psiaki zostały wygłaskane, wypieszczone, wyczesane i nakarmione. Przejażdżki były bardzo ostrożne, co chwila robiliśmy psom przerwy i dawaliśmy im wodę do picia.
Nasze psiaki uwielbiają takie spotkania!




   











środa, 19 sierpnia 2015

Przyjechały kubki


No i wreszcie są. Tak to musi niestety trwać kiedy przeciera się nowe szlaki. Nigdy dotąd nie robiliśmy kubków, więc była to dla nas zupełna nowość. Kiedy w internecie szuka się firmy, która może je wykonać, to znajduje się tych firm tyle, że pytanie brzmi "I co teraz?" Którą wybrać? trzeba wysłać do kilku projekt, bo tylko na tej podstawie ktoś z tamtej drugiej strony może nam wycenić produkcję. Jak to często bywa z firmami, maila się wysyła, czeka jeden dzień i dzwoni, bo nie odpisują. Dzwonimy. Głos w telefonie mówi, że zaraz otworzy naszą wiadomość. Otwiera. Aha, słyszymy, no więc będzie to tyle i tyle. Aha, teraz my, no to dziękujemy.
Dzwonimy do następnej. W końcu znajdujemy tę odpowiednią, dogadujemy się, robimy przelew i czekamy. A tu przecież już czwartek. W piątek też się za nasze zlecenie nie wezmą. No dobra, niech będzie poniedziałek. Faktycznie w poniedziałek są gotowe. We wtorek zabiera je kurier i w środę popołudniu są u nas.

Teraz musimy je spokojnie przejrzeć, zapakować i wysłać do Was. Jak tyko taki kubek zapakować, żeby dotarł w całości? Coś wykombinujemy.
Z następnymi kubkami będzie już łatwiej, a zatem i szybciej. Szlak przetarty, firma się sprawdziła.
My już dzisiaj, a Wy zaraz po niedzieli, wypijemy kawę z nowych kubków. Po niedzieli, bo poczta też potrzebuje kilku dni na dostawę.
Bardzo dziękujemy tym wszystkim, którzy zdecydowali się na zakup kubka. Każda złotówka zysku z niego przeznaczona zostanie na utrzymanie Domu Psiego Seniora.


wtorek, 18 sierpnia 2015

Nowe koszulki dla ważnej sprawy

Jakieś 5 lat temu zrobiliśmy koszulkę z nadrukiem przedstawiającym jeden z naszych zaprzęgów biegnących na zamarzniętym jeziorze Inari w fińskiej części Laponii. Sprzedaż tamtych koszulek miała pomóc nam zebrać środki na pierwszy start w wielkim wyścigu Finnmarkslopet odbywającym się rokrocznie w północnej Norwegii.

                                                                   Koszulka nr 1

Nie pamiętamy ile wtedy koszulek się sprzedało, ale pamiętamy za to dokąd one trafiły. Część tamtej "produkcji" znalazła chętnych w Polsce, ale kilka poleciało nawet do Australii, USA, czy Wielkiej Brytanii. Było to dla nas niesamowite doświadczenie. Nasz wyrób będzie nosił ktoś na drugim końcu świata! Ta świadomość robiła na nas wrażenie.
Wtedy też zupełnie inne było nasze postrzeganie celów i problemów. Firma się rozwijała, właśnie wzbogaciliśmy ofertę o wyjazdy do Laponii. Wydawało się, że jesteśmy na dobrej drodze do spokojnego utrzymania psów i siebie oraz czerpania satysfakcji z prężnie działającego biznesu.

Dzisiaj mamy nowe projekty grafik, tak jak mamy nowe spojrzenie na naszą działalność. Na tych grafikach są inne już psy niż wtedy, na pierwszej koszulce. Inny trochę też jest cel ich sprzedaży. Wtedy chodziło o sportową działalność, a dzisiaj chodzi jeszcze o naszych psich dziadków, którym staramy się zapewnić godną emeryturę.
Zauważyliśmy też, uprawiając kilkanaście lat mushing, jego spore problemy. Sam sport jest wspaniały. Jest wielowątkowy, że tak powiemy. Jest bardzo skomplikowany i kosztowny. Skomplikowany również moralnie. Jak uprawiać taki sport na najwyższym poziomie nie wyzyskując zwierząt? Czy można być czystym moralnie mając ambicje bycia najlepszym na świecie w tej dyscyplinie? Czy to w ogóle jest możliwe?
Jest. My wiemy, że to jest możliwe. Można zbudować doskonały psi zespół postępując etycznie. Jesteśmy tego najlepszym przykładem. Co prawda nie dane nam było udowodnić to czarno na białym, czyli uzyskać dobry wynik na mecie któregoś z wielkich wyścigów, ale mamy świadomość posiadania takiego potencjału. Dowodem na te słowa jest oczywiście wynik marcowej wyprawy. Rekordowy wynik jeśli chodzi o polską wyprawę.
Tylko, że to wszystko dotyczy nas samych i naszego kennelu. My postępujemy etycznie. Dbamy o psy, tworzymy z nimi jedną rodzinę. Problemy psów są naszymi problemami i niestety nasze są także problemami psów, choć na szczęście one nie zdają sobie z tego sprawy.
Nie wszędzie jednak jest tak samo. Świat jest pełen brudu i złych ludzi. Nie inaczej jest w mushingu. Także w Polsce. Sport ten w naszym kraju obiera fatalny kurs. Niektórzy ludzie zajmujący się nim profesjonalnie mają ogromne zakusy, żeby "iść po bandzie". Czerpać własną satysfakcję kosztem psów. Psy są wymieniane w kennelach, kiedy tylko zaczynają wolniej biegać. Wymieniane, czyli właściciel pozbywa się ich. W najlepszym wypadku znajduje im inny dom. Ile jednak psów może taki dom znaleźć. Jaka zatem jest dla tych zwierząt perspektywa? Schronisko na koniec zaprzęgowej kariery, czy śmiertelny zastrzyk u weterynarza? To niewyobrażalne! Tak nie może się to kończyć.

Dlatego powstał Dom Psiego Seniora. Edukować trzeba wszystkich, ale jak się okazuje zacząć należy od tych, którzy mają największe stada psów. Tam zwierzaki zagrożone są najbardziej. Trzeba edukować, pokazywać, że stary pies ma swoje prawa, i że człowiek, który ileś tam lat z nim pracował jest mu winien przyzwoitą jesień życia. I nie ma to tamto! Jeśli maszer tego nie rozumie, to nie ma prawa zajmować się psami. I o tym będziemy też mówić przy okazji prowadzenia Domu Psiego Seniora.

Rozpisaliśmy się trochę teraz, choć miało być nieco inaczej w tym poście. Jednak ładunek emocjonalny jaki niosą wyżej wspomniane problemy jest tak duży, że czasem trudno jest nie zabrać głosu. Ten problem jest bardzo duży i trzeba będzie o nim napisać osobny tekst. Pewnie nawet nie jeden.
Jesteśmy jednymi z tych, którzy w Polsce psimi zaprzęgami zajmują się najdłużej, więc mamy pewne obowiązki z tym związane.

Koszulki robimy po to, abyście mogli wesprzeć działalność Domu Psiego Seniora. Wesprzeć jego ideały i pomóc psom w naszym kraju. Dom będzie organizował edukacyjne imprezy, będzie pokazywał jak można działać etycznie, tak aby i psy i ludzie byli ze sobą szczęśliwi.
Potrzebujemy jednak na taką działalność pieniędzy, które możemy pozyskać sprzedając koszulki. Możecie je zamawiać wysyłając wiadomość na adres info@syberiada-adventure.com

Oto wspomniane koszulki, oprócz tej na górze posta, również dostępnej w sprzedaży. Nr 1 wykonywana jest na kulkach ciemnych, numery 2, 3, 4, 5, 6 na jasnych, numery 7 i 8 na dowolnym kolorze koszulki.
Cena koszulki to 45 zł plus 10 zł koszt wysyłki.
Kolory dostępne wg palety Fruit of the Loom. Na takich właśnie koszulkach wykonujemy nasze nadruki.



                                                                          Nr 2


                                                                          Nr 3

                                                                         Nr 4

                                                                          Nr 5

                                                                            Nr 6


Nr 7


Nr 8


poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Kociaki już w nowych domach

17 lipca napisaliśmy o dwóch kociętach szukających domu. A dzisiaj mamy dobrą wiadomość. Kotki znalazły nowych właścicieli i mają swoje domy. Bardzo nas ucieszyła ta informacja. Brawo dla Ewy, która dała im dom tymczasowy i zajęła się szukaniem opiekunów na stałe. Jeszcze jedna historia znalazła dobre zakończenie.


Przy tej okazji warto zastanowić się raz jeszcze nad zjawiskiem bezdomności zwierząt. Odkąd my ludzie udomowiliśmy różne zwierzęta to tym samym staliśmy się za nie odpowiedzialni. Myślmy zatem. Przewidujmy rezultaty naszego postępowania. Pilnujmy własnych zwierząt. Nie doprowadzajmy do rozrodu, kiedy nie jesteśmy w stanie zapewnić zwierzakom dachu nad głową.
Nie zastanawiajmy się bez sensu, czy warto sterylizować psy, czy koty. Warto. Wielokrotnie pisano i mówiono na ten temat. Sterylizacja to żadna dla nich krzywda. Wręcz przeciwnie.
Musimy ograniczyć populację bezdomnych zwierzaków! Tym dwóm kotkom się udało, ale wielu setkom innych nie. Umierają gdzieś w piwnicach, szopach, stodołach. Nie leczone i głodne. Bez żadnych szans na przeżycie.
Ich matki wycieńczone ciągłymi rujami i porodami umierają przedwcześnie, chorują. Znaliśmy kotkę, która od najmłodszych lat rodziła. W wieku kilku lat nie miała już zębów. Była bardzo mała. Jej własny organizm sam nie miał możliwości się rozwinąć. Taki jest ich los.
Nie lepiej jest z kocurami, które całe swoje życie toczą boje z innymi samcami. Odnoszą kontuzje, także chorują, w amoku giną pod kołami samochodów.

Zwierzęta wysterylizowane wiodą znacznie spokojniejsze i bardziej przewidywalne życie. Ale nie obawiajcie się, wcale nie nudne. Jedynie pozbawione wspomnianego już amoku.
Nieprawdą też jest, że zwierzaki tyją po tym zabiegu. To jeden z wielu mitów. Najlepszym przykładem na to są nasze alaskany. Najlepsze z naszych psów są wysterylizowane. Zuza, Tanda, Arina, Pips, DeeDee, Sofie, Szejen, Juma, to psiaki po sterylce. A biegają jak natchnione. I na pewno nie mają nadwagi.

Poza bezdomnością sterylizacja chroni także przed ciężkimi chorobami. Śmiertelnymi chorobami. Ropomacicze, to główny zabójca suczek. Potrafi zamordować zwierzaka w kilka dni. Choroba ta ściśle związana jest z układem hormonalnym suki. Po sterylizacji nie ma możliwości jej wystąpienia.
Podobnie z nowotworami. Guzy sutków po sterylizacji niemal nie występują, a jeśli już to nie są złośliwe.
Rak narządów rodnych to obok ropomacicza najczęstsza przyczyna śmierci suk.
U samców kastracja eliminuje raka jąder i prostaty. Wiemy jak te choroby się kończą bo mieliśmy po parę przypadków każdej z nich w naszym kennelu.

Nie bójmy się sterylizacji i nie słuchajmy bzdur, które wygadują na jej temat różni ludzie. Najwięcej dowiemy się od weterynarzy i raczej z nimi rozmawiajmy na ten temat, a nie z sąsiadem, który twierdzi, że suczka powinna przynajmniej raz w życiu urodzić, dla jej zdrowia. To totalna bzdura! Ani suczka, ani kobieta nie musi być ciężarną, aby być zdrową. Wręcz przeciwnie.
Ponadto, z punktu widzenia psa, czy kota, suczki, czy kotki, to jest im wszystko jedno, czy są wysterylizowane, czy nie. Brak popędu seksualnego nie jest dla nich problemem. Żyją bez niego i dzięki temu mają święty spokój. Nie zastanawiają się, czy czegoś im brak, czy nie. Po prostu żyją pełnią swojego życia. Tak ja zwykle.


niedziela, 16 sierpnia 2015

Wszystko w jednym miejscu

Nasz blog od początku był multitematyczny. Zawsze pojawiały się na nim tematy z różnych dziedzin życia. Oczywiście psy i psie zaprzęgi były i są wiodącym wątkiem, ale przecież życie to nie tylko one. Jest jeszcze wiele innych nurtujących nas spraw i problemów.
Stąd ten miszmasz tematów, które spotykacie zaglądając na tę stronę. Jednego dnia piszemy o kolejnym treningowym dniu, innego o jakimś wydarzeniu przykuwającym naszą uwagę, jeszcze kiedy indziej pojawia się recenzja książki, czy sprzętu.
Interesujemy się wieloma sprawami i to znajduje odzwierciedlenie na tym blogu.

Owszem, próbowaliśmy kiedyś trzymać się ściślej tematów psich i około zaprzęgowych, ale nigdy w praktyce nam to nie wychodziło. Jak pisać tylko o psich zaprzęgach, kiedy przez kilka lat żyje się z końmi? Jak trzymać się jedynie psów, kiedy zamieszkały z nami uratowane koty, gęś?
Jak wreszcie spokojnie opisywać nasze życie z psami, kiedy wokół jest tyle dramatów i zwierzęcego nieszczęścia? Ludzkiego nieszczęścia też niestety nie brakuje. Dlatego nie da się w naszym wykonaniu trzymać jednego tematu. Nawet nie będziemy już próbowali.

Trzy lata pracy z końmi otworzyły nam dostęp do świata, którego istnienia mogliśmy się jedynie wcześniej domyślać. Do świata wspaniałych zwierząt i nie dorastających im nawet do pęcin ludzi. Wielu spośród właścicieli koni to ich wyzyskiwacze, którzy po całkowitym wyeksploatowaniu konia na koniec wyślą go jeszcze makabrycznym transportem śmierci do Włoch, czy Francji.
Najlepszym na to przykładem są przeklęci fiakrzy z trasy do Morskiego Oka, którzy na tym blogu pojawiali się kilkukrotnie. Zaczęliśmy ten temat opisywać parę lat temu. Wiele osób o tym mówiło, pisało, organizowało różne akcje protestacyjne. I nic. Prymityw fiakr jest nie do ruszenia. W Zakopanem panuje sitwa, która nie pozwala zakończyć haniebnego procederu zwanego transportem konnym do Morskiego Oka.
Nie sposób takich tematów nie poruszać, kiedy jest się wrażliwym na los zwierząt człowiekiem.

Koński los w wielu miejscach, gdzie konie pracują rekreacyjnie jest naprawdę nie do pozazdroszczenia. Widzieliśmy to z bardzo bliska pracując trzy lata z końmi. To co robiła ich właścicielka to był horror, z którym walczyliśmy każdego dnia. Zresztą ta sprawa wciąż się jeszcze toczy w sądzie.

Od piętnastu lat siedzimy w psich zaprzęgach. Tutaj też nie brakuje rzeczy, które nas irytują. Delikatnie ujmując sprawę. Mamy sporo adoptowanych psów. O każdym z nich moglibyśmy opowiedzieć osobną historię. Osobną, ale ze wspólnym mianownikiem z pozostałymi. Zawsze nim jest ludzka podłość, bezmyślność i brak uczuć. Sport z psami często jest fanaberią człowieka, często jest pokazem przerostu jego ambicji nad możliwościami i jego i jego psów. W psich zaprzęgach spotykamy całe spektrum zła. Od dopingu, poprzez przedmiotowe traktowanie psów, aż po "likwidację" starych, czy zbyt wolno biegających psów.
Wielu maszerów nie ma pojęcia o treningu sportowym. Nie rozumie wagi odpowiednio dobranych metod pracy dla zdrowia i kondycji psów. A do tego kompletnie ci ludzie nie są zainteresowani zdobyciem takiej wiedzy. Nie czytają książek, nie czytają artykułów. Kompletnie ich to nie obchodzi. Łatwiej jest ślepo kopiować metody treningowe innych zawodników oraz szukać psów, które pobiegną dzięki wrodzonym zdolnościom, niż ciężko pracować z psami które się posiada. W ten sposób mnoży się jedynie problem bezdomnych zwierząt.

Wokół tego co robimy jest całe mnóstwo obrzydliwej patologii. Wolelibyśmy o niej nie wiedzieć, nie przeżywać tych wszystkich spraw. Skoro jednak siedzimy w psim sporcie po same uszy i jesteśmy wrażliwymi ludźmi, to nie możemy przechodzić obok różnych świństw spokojnie. Nie da rady!
O skali tych zjawisk napiszemy niebawem, bo jest to temat, który mushingowi robi czarny PR. Wiele osób o tym mówi, ale ważnych kwestii nie porusza się publicznie. A jeśli już się to uczyni, to spotkać się można jedynie z totalnym atakiem części środowiska zaprzęgowego. Doświadczyliśmy tego na własnej skórze podejmując temat dopingu na Facebooku wykrytego u jednego z zawodników. Obrzucono nas błotem w sposób tak ordynarny, że aż nie do uwierzenia.
Wrócimy do tego tematu. Choćby właśnie ze względu na formę ataku na nas, która przekonała nas, że zjawisko dopingu może być znacznie szersze niż nam się wydawało.
Chodzimy na spotkania ze sponsorami, dziennikarzami, sporo rozmawiamy z ludźmi, którzy przyglądają się psim zaprzęgom z boku. I słyszymy od nich o fatalnym traktowaniu psów w tym sporcie. To nie ułatwia nam rozmów, ani zdobywania środków na naszą działalność. A będzie jeszcze trudniej jeśli zaczną wychodzić na jaw inne sprawy. Dlatego musimy o tym pisać i mówić. Trzeba przeciąć ten wrzód i oczyścić środowisko ze złych ludzi. Inaczej mushing w naszym kraju nie ma żadnej przyszłości. Jeśli będziemy milczeć to prawdziwi miłośnicy zwierząt zaczną traktować maszerów jak fiakrów z Zakopanego, czy myśliwych. Wtedy nikt już z nas nie dostanie patronatu, nie znajdzie sponsorów, nie zorganizuje nawet imprezy z psimi zaprzęgami.

Jak sami widzicie nie sposób jest pisać tylko i wyłącznie o psich zaprzęgach. A już na pewno nie da się tego czynić nie zwracając uwagi na jego "szarą strefę".
Dlatego ten blog już taki zostanie. Będziemy nadal poruszać na nim rozmaite ważne mniej lub bardziej sprawy. A czytelnicy jeśli nie chcą czytać wszystkiego to zawsze przecież mogą wyszukiwać na nim tylko tych treści, które ich interesują.
Pozdrawiamy i zapraszamy na łamy bloga.

sobota, 15 sierpnia 2015

Yeti - okiem testera

Przed wyprowadzką ze Śliwiczek, czyli dobry rok temu, zaczęliśmy zamieszczać na blogu teksty dotyczące używanego przez nas sprzętu i odzieży. Z założenia miały to być rzetelne opinie. Nie pisane pod zamówienie sponsora, który je nam użyczył, tylko autentyczne odczucia. Krótko mówiąc, jeśli coś się sprawdziło i zdało egzamin, to możemy to z czystym sumieniem polecić. Jeśli było odwrotnie, to też o tym powiemy.
Postów na ten temat napisaliśmy wtedy chyba ze trzy. Więcej nie zdążyliśmy z wiadomych względów, a potem za specjalnie nie było do pisania czasu ani głowy.
Dzisiaj podczas przeglądania wersji roboczych postów znaleźliśmy tekst napisany o Yeti. O wyrobach tej firmy, których używamy już od ponad 5 lat. Oto ten tekst:


Od 2010 roku mamy możliwość używania sprzętu polskiej firmy Yeti. Zostaliśmy jej partnerem przed naszą pierwszą lapońską wyprawą. Yeti stało się jednym z pierwszych naszych sponsorów.

Wtedy wyposażyła nas ta firma w kurtki i rękawice puchowe.
Kiedy zwróciliśmy się do nich z prośbą o sponsoring, to wiedzieliśmy, że jest to absolutna czołówka na światowym rynku odzieży i śpiworów puchowych. Wiedzieliśmy o doskonałej jakości ich produktów. Właśnie dlatego zwróciliśmy się do nich.

Od tamtego momentu do dzisiaj używamy ich kurtek Panda. Zrobiliśmy w nich wyprawę w 2010 roku, używaliśmy ich przez kilka zim w Laponii i w Polsce. W 2014 kurtki te zawędrowały z nami do Norwegii na Finnmarkslopet. Mieliśmy je także na wyprawie Laponia 2015. Wciąż nic im nie brakuje. Jedynym ich minusem jest delikatny pertex, z którego kurtki są uszyte.
Puchowa kurtka musi być wykonana z lekkiego materiału. Powinien on także oddychać, a jednocześnie być nieprzemakalnym. Pertex spełnia te warunki. Jego wadą jest jednak mała odporność na psie pazury. Kiedy jesteśmy w tych kurtkach to musimy bardzo uważać, żeby nie skakały na nas psy.
Niestety ciepłej puchowej kurtki nie da się zrobić z grubego, bardzo wytrzymałego materiału, bo pod takim puch zostanie ściśnięty i bardzo straci na swoich walorach termicznych. Dlatego w kurtkach dla maszerów różnych firm stosuje się wypełnienie sztucznym "puchem".
Jest ono jednak znacznie cięższe od kaczego, czy gęsiego. Nic nie przebije wagą tego naturalnego materiału.
W puchówce jest ciepło, a jednocześnie jest ona tak lekka, że mamy w niej pełną swobodę ruchu i poczucie lekkości, jakiego nigdy nie zaznamy w innych zimowych kurtkach. Dlatego kiedy temperatury spadają poniżej zera, to chętnie zakładamy puchówki.

Taką kurtkę warto, jeśli mamy zamiar używać jej na wyprawach, kupić trochę większą niż wskazuje na to nasz rozmiar. Pozwoli nam to na założenie pod spód wielu warstw innej odzieży. Na przykład grubego polara, co w połączeniu z cieńszą bluzą polarową i warstwą dobrej, termicznej bielizny da nam duży komfort cieplny w najniższych nawet temperaturach.


Tak samo jest z puchowymi rękawicami. Im większe kupimy, tym więcej par cieńszych rękawic wejdzie nam w nie. My nosimy nasze na lince, jak dzieci. Tyle tylko, ze nasza linka przebiega w całości na zewnątrz, tak abyśmy w dowolnym momencie mogli je schować bez zdejmowania kurtki.
W mushingu musimy zapewnić sobie szybki dostęp do wszystkiego. To pozwala wykonywać wiele operacji związanych z odzieżą w trakcie jazdy.

Mamy na wyposażeniu także śpiwór produkcji Yeti. To jeden z najcieplejszych śpiwór jaki można dostać na świecie, który firmy oferują w normalnej sprzedaży. Cieplejsze śpiwory produkuje się jedynie na zamówienie.

Z puchem jest jeden, jedyny problem. Etyczny, związany z jego pozyskiwaniem. Dla ludzi bardziej ortodoksyjnych moralnie może ten fakt spowodować niemożność używania takich kurtek. My z trudem sobie z tym radzimy.


piątek, 14 sierpnia 2015

Upały odchodzą, nadchodzi zaprzęgowy sezon


Ostatnie dni minęły na przeżywaniu emocji związanych z fatalną sprawą opisaną przez nas w dwóch poprzednich postach. Teraz w niej zaczynają pojawiać się coraz liczniejsze głosy w obronie jej sprawcy. Wiele z tych głosów nie rozumie najwyraźniej przyczyny aż takiego ataku na niego. Nie rozumie, że pies, zwierzę też ma swoje prawa i w niczym nie jest ono gorsze od człowieka.
Znowu bezsensownie obrońcy praw zwierząt zostają nazywani animalsami, czy tym podobnymi określeniami. Animalsi to działacze, to ludzie zrzeszeni w jakichś organizacjach pro zwierzęcych, fundacjach, stowarzyszeniach itd. A tutaj w większości zabierali głos zwykli, oburzeni, wrażliwi ludzie, którym na sercu leży los zwierzaków, i którzy nigdy nie postąpiliby w tak haniebny sposób jak gwiazda długich biegów.
Może za chwilę zostaniemy ochrzczeni mianem ekoterrorystów?

Na szczęście w tym samym czasie działy się też inne ciekawe rzeczy i to już bez tego negatywnego posmaku, jaki niosła powyższa sprawa.
Skierowaliśmy do produkcji pierwszą partię kubków, z których dochód zasili konto Domu Psiego Seniora. Wykąpaliśmy część psów. Na pierwszy ogień poszły syberiany i ich gęste futra. Przydała im się taka kąpiel, zwłaszcza że dużą część dnia spędzały w wykopanych przez siebie dziurach na wybiegu. A ziemia tam czarna jak smoła i niemal tak samo brudząca.
Na Facebooku rozpoczęliśmy kolejną już edycję bazarku, na którym możecie kupić podarowane nam przez przyjaciół fanty. Dochód z bazarku oczywiście w całości idzie na Dom Psiego Seniora.

Kończą się też wreszcie upały. Według wszelkich prognoz to ostatnie już dni z tak wysokimi temperaturami, więc idzie na lepsze. Ponad dwa tygodnie temperatura utrzymywała się powyżej 30 stopni w jednym ciągu, bez dnia przerwy, to rzadko spotykane w Polsce zjawisko. My w każdym razie nie pamiętamy takich sytuacji z przeszłości. Tydzień tak, ale nie dwa. I to poprzedzone jeszcze upałami w lipcu.

Zawsze kiedy w sierpniu temperatury zaczynają robić się bardziej dla psów, to pojawiają się u nas plany związane z kolejnym zaprzęgowym sezonem. Zawsze rozpoczynaliśmy treningi od 1 września. Tak samo planujemy i tym razem, choć chętnie zaczęlibyśmy już teraz. Psy są podobnego zdania. Po upałowym lenistwie zaczyna je nosić, kiedy tylko robi się chłodniej.
Czeka nas sporo pracy w sezonie, więc trening będzie nam bardzo potrzebny. W planach pojawia się Laponia. Mamy tam wciąż pootwierane pewne rachunki i niezakończone sprawy. Wyścig Finnmarkslopet wciąż jest jedną z takich spraw.
Ponadto podczas ostatniej wyprawy z marca tego roku, pojawił się pomysł na całkiem nową wyprawę, która stałaby się ukoronowaniem naszej Lapońskiej Odysei, jak pięć lat temu nazwaliśmy serię naszych wypraw za Koło Polarne. Na to jednak potrzeba środków, których póki co nie mamy. Wszak wszystkie pieniądze jakie zdobywamy obecnie idą na Dom Psiego Seniora i utrzymanie naszych zwierząt. Do zimy jednak jeszcze w miarę daleko, więc może znajdzie się jakiś pomysł na zdobycie pieniędzy na sezon.
Zobaczymy.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...