Dojechałem, to pierwsza informacja.
Długa droga za mną i muszę napisać, że samotna jazda przez
niemal 2300 km, to żadna frajda. Na pamięć znam teksty wszystkich
piosenek które, miałem w odtwarzaczu i wszystkie audiobooki. Tak
to jest, kiedy nie ma do kogo otworzyć ust. Zwłaszcza nie jest to
proste dla takiego gaduły jak ja :)
W każdym razie jestem. Dotarłem tutaj
wczoraj około godziny 4 nad ranem. Końcówka podróży była
straszna. Piekielnie straszna. Co kilka kilometrów musiałem się
zatrzymywać i wychodzić z samochodu na mróz. Inaczej zasnąłbym
za kierownicą. Pchała mnie do przodu jedynie świadomość, że to
ostatnie 80 km i położę się do łóżka w ciepłym domu. Choć
tak naprawdę, to jechałem jedynie dlatego, że wyjechali mi na
przeciw moi przyjaciele. Ania, Mikołaj i Kuba. Skoro postanowili
poprowadzić mnie na ostatnim odcinku, to nie byłoby w porządku
powiedzieć im nagle, że staję i śpię w samochodzie. Musiałem
dojechać do domu.
Poranek był straszny. Przed pójściem
spać musiałem oczywiście zająć się jeszcze psami, wypuścić je
z przyczepy, napoić, dać coś do jedzenia. Do tego zabrałem z
samochodu wszystko to co mogło w nim zamarznąć. Soki, mokre
jedzenie, warzywa, komputer, aparat foto i kamerę.
Spać położyłem się około piątej,
a budzik dzwonił o ósmej trzydzieści. Słysząc go nie mogłem
zrozumieć o co mu chodzi, ani gdzie ja właściwie jestem.
Dzisiaj jest już dużo lepiej. Jedna
przespana normalnie noc poprawiła zdecydowanie mój stan.
No dobrze, teraz o Vuollerim i północy
Szwecji w ogóle.
Jest ciemno, to po pierwsze. Noc
polarna jest w rozkwicie. Co prawda robi się widno tak mniej więcej
około dziewiątej, ale już po trzynastej powoli zaczyna zapadać
zmrok. Przez te cztery godziny jest na tyle jasno, że można
swobodnie robić coś na zewnątrz, natomiast w domach ludzie i tak
palą światła. Nie jest to jakoś specjalnie uciążliwe, mam tylko
wrażenie, że od czternastej jest już noc. Czekałem na mięso dla
psów, które obiecali dowieść mi dziś wieczorem. Słyszę to i
myślę sobie, jak to wieczorem, jak już jest wieczór i to raczej
późny, po czym zerkam na zegarek, a ten pokazuje dopiero piętnastą,
a tu mrok jak o drugiej w nocy. No cóż trzeba się do tego
przyzwyczaić. Tu i tak nie jest tak źle. Jeszcze ciemniej jest teraz
dalej na północy. Choćby w Inari, czy Alcie.
Ciemność to jedno, ale opowiem wam
teraz trochę o jeżdżeniu samochodem tutaj. Otóż drogi są
kompletnie zalodzone. Asfaltu nie widać spod lodu zupełnie. Wygląda
to na jakiś koszmar. Jak po tym jeździć? Zwłaszcza, że tutaj są
góry. Jest na to jednak sposób. Opony z kolcami. Te kolce to takie
niewielkie stalowe wypustki, ledwo wystające ponad bieżnik opony.
One jednak wystarczają w zupełności, aby zapewnić samochodom
przyczepność. Dzięki nim ludzie jeżdżą tutaj jak po asfalcie.
Szwedzi i inni mieszkańcy północy pędzą po tych lodowiskach z
prędkością ponad stu kilometrów na godzinę, za nic mając
zakręty i strome zjazdy. Kolce tak świetnie trzymają, że jest to
możliwe.
Kiedyś myślałem, że nigdy nie będę
w stanie po lodach jeździć tak szybko jak oni, a tymczasem już w
Finlandii gnałem z przyczepą dziewięćdziesiąt kilometrów na
godzinę, co wcześniej wydawało mi się czystym szaleństwem. Jest
bowiem coś irracjonalnego w jeździe samochodem z takimi
prędkościami, po ciemku, drogą, którą niemal nie daje się iść
pieszo, gdyż jest tak okropnie ślisko.
Teraz parę słów o dzikich
zwierzętach. Laponia to oczywiście renifery. Widziałem dzisiaj
mnóstwo ich śladów na śniegu, ale żadnego z nich osobiście.
Gdzieś się kręcą, nawet jeden musiał być dzisiaj blisko mojego
domu, ale widziałem tylko ślady. Renifery to oczywistość.
Spotkania z nimi są bezpieczne, choć oczywiście nie zawsze. One
też nie lubią kiedy ktoś jest nachalny i kręci się blisko nich.
Wtedy najczęściej po prostu uciekają. Jest jednak zwierzę tutaj,
które raczej nie będzie uciekać. To łoś. Jednego z nich
spotkaliśmy wczoraj w nocy na trasie. Stanął na środku jezdni i
patrzył na samochód. W takiej sytuacji nie wolno go poganiać, ani
straszyć. Na łosia to nie podziała. Wręcz przeciwnie. Wszyscy
opowiadają tutaj historię jak to pewien kierowca zaczął na tego
zwierza trąbić. Łoś potraktował to jako agresję do jego własnej
osoby i agresją postanowił odpowiedzieć. Facet uciekał na
wstecznym biegu, a łoś demolował mu samochód. Rozbił przednią
szybę, zniszczył maskę, a w końcu uszkodził i silnik. Nie wolno
poganiać łosi. Jedyny bezpieczny sposób to stać spokojnie i
łaskawie czekać aż on sobie pójdzie. Pod żadnym też pozorem nie
wolno wychodzić z samochodu.
Ciekawe jak wyglądają tu spotkania z
łosiami podczas jazdy psim zaprzęgiem? Czy obecność psów
przegoni łosia, czy też może właśnie sprowokuje go do ataku? Mam
nadzieję, że nigdy tego nie sprawdzę.
Jest tu jeszcze jedno duże zwierzę,
ono jednak teraz śpi pogrążone w zimowym śnie. To niedźwiedź.
Jest podobno ich tu sporo i nierzadko zaglądają do wiosek. Zwłaszcza
wiosną kiedy budzą się głodne i chude i wyruszają na poszukiwanie
żywności. Niedźwiedzie będą jednak spały jeszcze do kwietnia.
Napiszę też, że Vuollerim to bardzo
urokliwe miejsce. Wszyscy mieszkają w tradycyjnych skandynawskich,
drewnianych domach. Większość z nich ma bordowy, albo żółty
kolor. Mój jest żółty. Jest tutaj szkoła, biblioteka, sklep,
stacja benzynowa i dom kultury. Jest hotel i czynny tylko latem
camping. Cisza i spokój. Ludzie żyją w swoim spokojnym rytmie.
Miasteczko sprawia wrażenie dość sennego, pewnie dlatego, że ludzie
tu tylko mieszkają, a większość z nich dojeżdża gdzieś do pracy.
Choćby do odległego o czterdzieści kilometrów Jokkmokk.
No dobrze, to byłoby na tyle jeśli
chodzi o moje pierwsze wrażenia. Jestem, jakby nie patrzeć, na
końcu cywilizowanego świata. Tutaj bezkresna natura przenika się z
cywilizacją na każdym kroku. Ma się wrażenie bycia na granicy.
Zasięg telefonów, samochody, telewizory, a tymczasem kilkaset, a
może nawet kilkadziesiąt metrów obok panuje już natura i jej
ogrom. Dziś pojechałem zaprzęgiem w teren po raz pierwszy. Szlak
najpierw prowadził niemal obok domów, a za moment, dosłownie za
zakrętem, zaczął się dziki bór. Gęsty las, zwalone stare
drzewa, potoki, mnóstwo śladów zwierząt i śnieg. Dużo śniegu.
Im bardziej jechałem przed siebie tym bardziej oddalałem się od
cywilizacji. Psy biegły przed siebie jak oszalałe, szybko
oddalając nas od Vuollerim, od ludzi i ich świata. Pierwszy bieg w
nowym miejscu zawsze jest szalony. Psy wyspane w podróży roznosi
dosłownie energia. Chcą działać, biegać, i kiedy już mogą,
robią to z dziką pasją. Zazwyczaj zapominają przy tym o niemal
wszystkich zasadach, Robią się głuche na moje komendy i prośby o
odrobinę choćby spokoju, tak mi przecież potrzebnego kiedy
rozpoznaję dopiero teren. Nic z tego. Psy robią to po swojemu.
Jutro na szczęście powinno być już
spokojniej. Mam przynajmniej taką nadzieję.
Pierwszy kontakt z terenem pokazał mi
też jego trudności. To nie jest płaska powierzchnia wielkiego
zamarzniętego jeziora. To góry z krętymi ścieżkami, podbiegami i
szalonymi zjazdami. Będzie niełatwo, ale przecież właśnie takich
trudności szukałem. Im ciężej będzie na treningu tym mniej nas
zaskoczy na trasach wyścigów.
Pozdrawiam z zimowego na maksa
Vuollerim. Dzisiaj -15 i niemal czyste niebo w tej chwili, więc może
pokaże się zorza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)