niedziela, 18 października 2015
Fundacja nie może tak działać!
Weronka z malutkim Wezyrkiem
Od afery, która ostatecznie wywaliła nas ze Śliwiczek i wpędziła w niekończące się problemy minęło dobre półtora roku. Przypomnimy tylko, że zajmowaliśmy się tam cudzymi końmi w ramach dzierżawy gospodarstwa.
Po trzech latach pracy z końmi, opieki nad nimi i ciągłej walki z właścicielką tego miejsca o należyte traktowanie jej własnych zwierząt, dostaliśmy wypowiedzenie umowy. Bezpośrednią tego przyczyną było pojawienie się fundacji, która oficjalnie para się opieką nad zwierzętami. Stwierdzili, że konie są chude oraz, że żyją w niewłaściwych warunkach. Stwierdzili coś, z czym my walczyliśmy od 3 lat.
Zamiast załatwić tę sprawę po ludzku i z głową, zrobili pokaz totalnej amatorki i kompletnego braku wiedzy w zakresie prawa i opieki nad zwierzętami.
My naiwnie sądziliśmy, że taka fundacja pomoże nam w wyegzekwowaniu praw zwierząt w tym gospodarstwie. Stało się inaczej. Otóż okazało się po pewnym czasie, że fundacja i właścicielka gospodarstwa to znajomi, a znajomym przecież krzywdy się nie robi, więc postanowili zrobić z nas winnych całej tej sytuacji. O co chodzi pisaliśmy w czerwcu 2014 tutaj i w kolejnych postach. Nie ma na tym blogu dalszego ciągu tej historii, bo nie chcieliśmy nic pisać, póki toczy się sprawa w sądzie. Teraz sytuacja zaczyna się zmieniać ponieważ znaleźliśmy pewne informacje, które dużo zmieniają w tej sprawie.
Otóż inspektor owej fundacji ciągle powtarzał w trakcie spotkań z nami, że najważniejsze są zwierzęta i trzeba im pomóc. My mówiliśmy mu, że trzeba im pomóc z głową, bo inaczej trafią do rzeźni. Na dodatek my wylecimy z tego miejsca, stracimy pracę i możliwości utrzymania naszych ponad 40 zwierząt. Inspektor miał to w dupie. Od początku był całkowicie nie wrażliwy na przyszły los naszych psów, kotów i gęsi. Nie interesowało go, że nie mamy kojców w miejscu, do którego się wyniesiemy, że tam nie będziemy mogli pracować z psami, a w związku z tym zarabiać. Tłumaczyliśmy, że tracąc pracę i miejsce do działania w Śliwiczkach skazujemy na niepewny los nasze zwierzaki i nas samych. Jeszcze raz to napiszemy dosadnie. Miał to w dupie!
Musimy pomóc tym koniom - powtarzał jak mantrę.
No i kurwa pomógł! Jak diabli pomógł! Dzisiaj wiemy, że z 13 koni żyje tylko 5. Mamy absolutną pewność, że do rzeźni trafiła Weronka, cudowna klacz o anielskim usposobieniu. Stało się to wiosną tego roku. Na 99,9 procent taki sam los spotkał Ogara, Wezyra, Sarma, Dumkę, DeDee, Sobótkę i Felka. 5 z nich to były jeszcze dzieci, którym pomagaliśmy i z którymi pracowaliśmy od ich narodzin.
Ta "fundacja" zniweczyła 3 lata naszej pracy, 3 lata walki o te konie. Mieliśmy plan działania, wiedzieliśmy co zrobić, aby trafiły one do dobrych ludzi. Część planowaliśmy sami wykupić. Inspektor fundacji wszystko zepsuł i doprowadził do śmierci koni. A nas na skraj ruiny psychicznej, emocjonalnej i finansowej. Jego działanie także spowodowało zagrożenie dla życia i zdrowia naszych zwierząt. Przecież musieliśmy wyprowadzać się ze Śliwiczek w pośpiechu i w upałach, nie mając gdzie schronić przed nim naszych psów. Inspektor wiedział o tym, ale raz jeszcze to napiszemy, miał to w dupie.
W życiu nie spotkaliśmy się z taką amatorszczyzną w wykonaniu organizacji pozarządowej.
Kiedy mówiliśmy mu o naszych problemach, o upale, braku kojców i pieniędzy na ich budowę, to straszył nas, że do nas też przyjedzie "pomóc Pieskom".
Teraz wiemy już, że konie wysłał na rzeź.
Dzisiaj nie podamy w tym poście danych tej fundacji, bo jak wspomnieliśmy sprawa sądowa jest w toku i nie chcemy szkodzić jej przebiegowi.
Takie fundacje to zakała prozwierzęcej działalności. Przez takie fundacje ludzie tracą wiarę w możliwość sensownego działania. To jest chore, że każdy może założyć sobie organizację i szkodzić zwierzętom. Chore, że nikt nie kontroluje efektów takiej działalności.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)