Tak pisaliśmy o naszych zmarłych psach dwa lata temu, w Zaduszki 2015:
"Szesnaście lat żyjemy z psami zaprzęgowymi. Szesnaście lat wypełnionych ich obecnością, ich przyjaźnią, ich towarzystwem. Szesnaście lat codziennej troski o nie.
Przez te wszystkie lata przewinęło ich się nieco przez to życie. Wiele z nich przeszło już za tęczowy most i te psy dzisiaj wspominamy. Choć nie tylko dzisiaj. One są wciąż wśród nas. Rozmawiamy o nich, wspominamy je w różnych sytuacjach. Myślimy o nich.
Odchodziły z tego świata w różny sposób. Adja była pierwsza. Młoda liderka umarła 20 listopada 2005 przez błąd lekarza. Jej śmierć była wstrząsem dla nas i dla stada. Niespodziewana i bezsensowna. Wciąż śmierć Adji nas boli. Na początku ten ból był niemal nie do zniesienia. Nie mogliśmy się z tym pogodzić.
Po odejściu Adji śmierć omijała nasze stado przez pięć lat. W 2010, 30 stycznia umarła Whisky. Największa przyjaciółka Adji. Pięć lat wcześniej pękały nam serca, kiedy Whisky szukała Adji. Zaglądała do jej budy, chodziła po wybiegu. Wyła. Płakaliśmy razem z nią.
Pięć lat później dopadła ją tajemnicza choroba. Tydzień trwała walka o Rudą, jak nazywaliśmy Whisky czasem. Nie daliśmy rady chorobie. Umarła w naszej łazience, na kolanach Darii. Miała dopiero dziewięć lat. Teraz opłakiwaliśmy Whisky i Adję.
Śmierć omijała nasz kenel ledwie siedem miesięcy. We wrześniu 2010 zaczęła się czarna seria. Najpierw odeszła Atka. Czternastoletnia seniorka dotarła do swej życiowej mety. Ona pierwsza z naszych psów dożyła sędziwego wieku.
Pod koniec listopada zachorował Tosiek. Amerykańska akita, stróż zaprzęgowców. Sześcioletni, wspaniały pies zaczął nagle znikać w oczach. Codzienne badania i wyjazdy na kroplówki. Tosiek nie mógł jeść, jego organizm nie przyjmował też wody. Kroplówki były jedyną szansą na przeżycie. Jednak leki nie pomagały. Dwoiliśmy się i troiliśmy razem z lekarzami, a Tosiek znikał.
W ferworze tej walki przegapiliśmy, że coś dzieje się z Renią. A to było ropomacicze. Kiedy to pojęliśmy było już za późno. Renia umarła 11 grudnia 2010. Tosiek przeżył ją o dziesięć dni.
Płakaliśmy nad grobami Adji i Whisky, Atki, Reni i Tośka. Nad nimi i nad naszą bezsilnością. Grób Whisky kopaliśmy przy kilkunastostopniowym mrozie. Posuwając się wgłąb ziemi po centymetrze. Mieliśmy więc dużo czasu na opłakiwanie jej. Co jakiś czas rzucaliśmy narzędzia i mówiliśmy do siebie słowa o rozpaczy, o niemożności zmienienia okrutnego losu.
Kiedy umierali Renia i Tosiek byliśmy już potężnie zmęczeni. Miesiąc walczyliśmy o Tośka. Przez miesiąc można nie przespać wiele nocy. Wtedy zrozumieliśmy, że do śmierci psów nie można się przyzwyczaić. Ani pogodzić się z nią, kiedy odchodzą zwierzaki w młodym wieku. Nie radzimy sobie z tym do dzisiaj.
Znowu śmierć opuściła nasz kennel ledwie na dziesięć miesięcy. 30 września 2011 umarł 13-letni Pasik. Nasz drugi husky. Rudzielec odszedł cicho i spokojnie. Nawet zdążyliśmy się z nim pożegnać. W jego przypadku głównym powodem śmierci była starość.
Ponad rok anioł śmierci nie zaglądał do nas. Zrobił to dopiero 29 grudnia 2012. I zabrał Acia. Kochane i cudowne stworzenie. Aciu miał 12 lat i nowotwór. Tak jak Tosiek. Walczyliśmy o naszego kumpla do samego końca, łapiąc się jak pijany płotu każdej, dającej nadzieję, opcji. I znowu nie daliśmy rady. Kochany Aciu odszedł na drugą stronę.
Baja, przyszywana siostra Acia, z którym wychowywała się i żyła od szczeniaka, przeżyła swojego przyjaciela ledwie o trzy miesiące. Umarła 3 marca 2013. Całe życie spędziła z Aciem. Może życie bez niego nie miało dla niej sensu? Baji nerki przestały pracować i nic nie mogliśmy na to poradzić, mimo robienia wszystkiego co było możliwe.
Cztery miesiące później, 18 lipca, śmierć zabrała nam 9-letnią Kalę. Pewnego dnia dostała ataku epilepsji, po którym została na krótko sparaliżowana. Po podaniu leków szybko objawy zniknęły. Po jakimś czasie jednak atak się ponowił. Tym razem było już dużo gorzej. Kala bardzo powoli dochodziła do siebie. Ataki się ponawiały. Cały czas podawaliśmy jej leki, czekając aż wreszcie zaczną działać. Zaczęły. Po południu 17 lipca jej stan wyraźnie się poprawił. Kala zaczęła interesować się otaczającym ją światem. Napiła się wreszcie wody i nawet coś zjadła. Pierwszy raz od kilku dni. Wróciła nam nadzieja. Rano Kala nie żyła. Umarła w nocy.
Znowu kilka miesięcy spokoju. Miesięcy bez pogrzebów.
5 lutego 2014 zaginęła Saba. Byliśmy wtedy w drodze do Laponii. Zwierzaki, które nie jechały z nami zostały pod opieką koleżanki. Jej brat zadział gdzieś Sabę. Miał pojechać z nią do lekarza, bo podejrzewaliśmy ropomacicze. Wszystko było ustalone z lekarzem. Miał chłopak tylko ją tam dostarczyć. Podobno uciekła mu po drodze. Wiemy to od jego siostry. On sam nigdy się z nami nie spotkał, nie powiedział jak to było. Do dzisiaj nie wiemy jaki los spotkał Sabę. Nie wiemy, czy żyje, czy może umarła. Tragiczna sprawa, która leży cieniem na naszych sumieniach i ciągle nie daje spokoju.
Miesiąc później, 8 marca, w Norwegii, po 23 kilometrach biegu w 500 kilometrowym wyścigu psich zaprzęgów, umiera na niewydolność serca Vili. Trzyletni pies zgasł w sekundzie. Po tej śmierci już nigdy nie będziemy takimi samymi ludźmi jak wcześniej,
10 kwietnia 2015, po ponad roku przerwy, śmierć zabrała ze sobą Nanooka. Psa, od którego to wszystko się zaczęło. Nanook był pierwszym naszym psem zaprzęgowym, pierwszym husky w naszym życiu. Dożył szczęśliwie prawie 16 lat. Do końca był psem radosnym i pełnym życia. Wraz z jego śmiercią skończyła się jakby pewna epoka w naszym kennelowym życiu.
Jedenaście psów. Jedenastu przyjaciół na dobre i na złe. I dziesięć lat od pierwszej śmierci do ostatniej. Okropna średnia ponad jednej śmierci rocznie. Pierwsze sześć lat z psami było jak beztroskie dzieciństwo. Czysta radość z możliwości życia z nimi. Bez myślenia o nieuchronnym końcu. A potem jak uderzenie obuchem. Śmierć Adji zmieniła wszystko. Tak jak każda kolejna. Każdy odchodzący pies zabierał ze sobą cząstkę naszych serc. Ile z nich jeszcze nam zostało? Nie wiemy. Wiemy tylko, że dla żadnego z nich go nie zabraknie."
Minęły dwa lata i znów przybyło naszych przyjaciół za Tęczowym Mostem. Stado postarzało się o kolejne dwa lat. Dla psów to szmat czasu w ich krótkim życiu.
Po Nanooku odeszła Juma. Stało się to 6 marca 2016. Juma walczyła od dawna z rakiem kości. Miała ogromną chęć życia, a my robiliśmy wszystko, aby dać jej żyć. Umarła wśród swoich przyjaciół, na wybiegu. Chwilę wcześniej strasznie chciała do nich wyjść. Ostatnie miesiące życia spędziła z nami w domu. Zawsze dobijała się do drzwi kiedy psy wychodziły z kojców. Tak było także tamtego dnia. Wyszła, podeszła do swojej siostry Szejen ... i umarła. Cichutko, tak jak żyła.
4 kwietnia życie zakończył najstarszy w stadzie, po Nanooku, Moli. Miał 15 lat. Do końca był żwawym staruszkiem. Owszem dolegało mu to i owo, jak to z dziadkami bywa, ale do końca nie tracił pogody ducha. Jego życie się dopełniło.
2 listopada, równy rok temu, po ciężkiej chorobie śmierć zabrała nam Maję. Wiedzieliśmy, że w jej wieku, miała 14 lat, wiele już nie wywalczymy dla niej. Staraliśmy się więc, aby niczego jej nie brakowało. Daliśmy jej tyle miłości, ile byliśmy w stanie, choć ona i tak dała nam pewnie więcej.
Chief jej brat, opuścił nas 17 lutego 2017. Prosiłem Chiefcia, żeby poczekał na mnie, żeby nie umierał dopóki nie wrócę ze Szwecji. I poczekał, ten kochany psiak. Kiedy wróciłem do domu, był już bardzo słaby. Na starość miał kłopoty z sercem. Dotrwał jednak do mojego powrotu i mogliśmy się pożegnać.
Niedługo mieliśmy spokój w kennelu. 5 marca odszedł 14-letni Odyn. On wydawał się nieśmiertelny. nigdy na nic nie chorował. Nie miał żadnych problemów, kontuzji, czy tym podobnych historii. Na niego też niestety przyszedł czas. Na to nie ma sposobu.
Największym zaskoczeniem stała się dla nas śmierć 11-letniej Angi. Dopadła ją 3 lipca tego roku. Znienacka. Wszystko było normalnie, aż nagle Anga zachorowała, a cztery dni później umarła. Kacper miał w niedzielę udar mózgu, a Anga umarła w poniedziałek. W niedzielę zdążyliśmy wrócić z Angą od weterynarza, by natychmiast jechać z Kacprem do szpitala. Straszne to były chwile.
Moli, Maja,Chief, Odyn i Anga byli weteranami lapońskich wypraw. To z nimi zrobiliśmy pierwszą pętlę jeziora Inari. Anga i Odyn były liderami zaprzęgu Darii. Po tych psach zostało nam mnóstwo wspaniałych wspomnień.
Tylko Juma nie zdążyła nigdzie z nami pojechać, bo krótko po tym jak się u nas pojawiła dopadła ją choroba.
Jak będzie za rok? Życie pokaże. Mamy tylko nadzieję, że nasze psy mają dobre życie z nami i że kiedyś jeszcze je wszystkie gdzieś tam, w innym świecie spotkamy. Czekajcie na nas, kochane psiaki.