piątek, 25 marca 2016

Co z psami?

                                          Sofi- latem, po jej rekordowej wyprawie

Musimy postępować etycznie i z głową. Nie można mnożyć psów podczas gdy tyle z nich szuka domów. Dotyczy to w zasadzie wszystkich ras, jak i mieszańców. Psów przychodzi na świat zdecydowanie za dużo.

Często pada, choćby w trakcie spotkań z książką, pytanie, czy mamy szczenięta. Nie, nie mamy -  odpowiadamy na takie pytania. Nie mamy choćby dlatego, aby nie przykładać się powiększania populacji psów. Wiemy doskonale ile miotów przychodzi na świat przypadkowo, ile tylko w celach zarobkowych, bądź innych jeszcze. Ludźmi kierują rozmaite motywacje. Często po prostu głupie.
Niestety dotyczy to także maszerów na całym świecie. Wciąż obecna jest w niektórych kennelach presja młodości. Psy mają być młode, chętne do ciężkiej pracy. Dlatego mnożą je. Co roku miot, albo i dwa. Byle mieć wciąż w zaprzęgu świeżą  krew. Trzeba przecież bić rekordy, coraz szybciej biegać.

Pytanie jest proste. Co dzieje się ze starszymi psami? Gdzie one trafiają? Jaki jest ich los?
Zbieramy na ten temat informacje. Tak, żeby wiedzieć.
Dzisiejszy świat oszalał. Takie są fakty. Gna gdzieś jak opętany nie zważając na ofiary. Nie omija to zjawisko także mushingu.
Wśród maszerów są niestety tacy ludzie, którym wydaje się, że jak co chwila wymienią psy na nowe, to w końcu osiągną sukces. Nie pracując jednocześnie ciężko. Bzdura. Wymienianie psów nie daje nic, jeśli się odpowiednio nie trenuje. Można mieć psy z najlepszych linii na świecie i absolutnie niczego z nimi nie osiągnąć, ale też można mieć psy z adopcji i porwać się z nimi na największe wyzwania. Problem leży w pracy z tymi psami, a nie w ich rodowodach. Papiery nie biegają.
Jeżeli maszer nie rozumie problematyki treningu, nie pojmuje po co i jak trenować, to nic nie dadzą najlepsze geny. Owszem, psy tak jak i ludzie, rodzą się z genami mistrzów, albo bez nich. Jednak te geny muszą mieć szansę się zaprezentować. Musza mieć okazję się ujawnić. Tylko odpowiedni trening może do tego doprowadzić.
Inaczej pójdą na marne.
Niestety ludzie wolą iść na skróty. Próbują z jednym zaprzęgiem, nie wychodzi, zmieniają psy, też nie ma oczekiwanego rezultatu. Znowu wymieniają psy... Tak bez końca. Tracą czas i marnują świetne zwierzaki, bo zwyczajnie nie mają pojęcia o sporcie. Psy natomiast na tym wszystkim ewidentnie cierpią. Ale kto by się tym przejmował?

My tak nie robimy. Wiemy doskonale, że wśród psów bywają zwierzaki totalnie genialne. Spotkaliśmy takie na naszej maszerskiej drodze. Zwierzaki, z którymi można osiągnąć wszystko. Nie urodziły się u nas. Znaleźliśmy je w różnych innych kennelach, w których ktoś je z jakiegoś powodu skreślił. Czasem uznał, że nie są dobrymi biegaczami, bo nigdy nie zrobił z nimi właściwej dla nich pracy.
Wśród alaskan husky większość psów jest potencjalnymi mistrzami. Każdemu z tych psów zapewnia to pula genów jaką w sobie noszą. Nieliczne jednak z nich zdobywają najwyższe laury. Dzieje się tak za sprawą odpowiedniego treningu. Tylko te jemu poddane mają szansę zaprezentowania pełni swoich możliwości.
To trzeba zrozumieć, jeśli marzy się o maszerskich sukcesach.

Nasz kennel jest tego najlepszym przykładem. Mamy w nim psy, które dzięki odpowiedniemu treningowi wielokrotnie pokazały swoją moc. Sofi, czy Tanda to przykłady najbardziej zauważalne. Suczki drobne, niepozorne, ale potrafiące biegać wprost cudownie. Po treningu stały się niezniszczalne niemal. Zawsze emanujące energią i motywacją. Jedna w wieku ośmiu, a druga dziesięciu lat potrafiły przebiec 350 kilometrów w dwa dni. Z załadowanymi maksymalnie saniami, podczas wyprawy, na której warunki wciąż nas zmuszały do postojów w ciągu dnia! 350 kilometrów stojąc w dzień! W dwa dni!
To jest kolejny przykład mocy, wiedzy i treningu. Tamten zaprzęg to były same "dziadki", nie licząc Heni.

Właśnie z odpowiedniego treningu bierze się też długowieczność alaskanów. Psy jedenastoletnie, Szejen i Dante, dzięki niemu na wyprawie pracowały na równi z trzyletnią Henią.
Nie można usuwać z zaprzęgu psów ze względu na wiek i zastępować ich wciąż młodszymi. To błędne koło i powód bezsensownego rozmnażania psów i ich różnych tragedii.
My się z tym nie zgadzamy, jesteśmy temu przeciwni i całą naszą działalnością udowadniamy swoje racje.

Teraz przydałoby się nam kilka młodszych psów, bo znowu kilku naszych biegaczy odejdzie za chwilę na emeryturę. Nie planujemy jednak własnego miotu, tylko zaczynamy szukać psów w kennelach europejskich. Czasem dorosłego psa można kupić za 150 euro, czasem za 200, czy 300, a czasem dostać za darmo. Różnie z tym bywa. Takie psy można zobaczyć, można dowiedzieć się od ich właściciela jakie mają talenty, jakie mają pochodzenie i dać im nowy dom i możliwość biegania do późnego wieku. Bez presji, bez nacisku i bez eutanazji, jeśli się okaże, że pies słabo jednak biega.
Na szczęście nam się jeszcze nie zdarzyło, aby pies adoptowany nie nadawał się do poważnego biegania. Właśnie Sofi, jest tego najlepszym przykładem.
Nasze słowa to nie jest tylko czcze gadanie. Jeśli zdobędziemy odpowiednie pieniądze, aby przygotować się do przyszłego sezonu i wystartować w poważnych wyścigach, to łatwo poprzemy nasze sowa czynem.
Zgodnie z naszym hasłem - Wiemy, Chcemy, Możemy.

czwartek, 24 marca 2016

Opowieści budowlane. Opowieść pierwsza

Trochę dla rozrywki, trochę dla zmiany tematu, otwieramy nowy dział na blogu. Ciągle piszemy tutaj o psach, o mushingu, zwierzakach. Poruszamy tematy poważne, smutne, niekiedy wręcz dołujące. Oczywiście pojawiają się też teksty o pozytywnym zabarwieniu, czy opisujące ciekawe i szczęśliwe wydarzenia z naszego i nie tylko życia.
Tymczasem żyjemy już dość długo i nie zawsze psy, czy inne zwierzaki były głównym składnikiem naszego życia. Daria robiła przecież wcześniej inne rzeczy i tak samo ja robiłem swoje, zanim wspólnie zeszliśmy na psy.
W moim przypadku był to sport, potem alpinizm, czy działalność gospodarcza. Przez szereg lat prowadziłem firmę zajmującą się tzw. alpinizmem przemysłowym, czy później już szerszą działalnością budowlaną. Trwało to kilkanaście lat, w trakcie których zebrało się sporo historii, które kiedyś wywoływały u mnie rozstrój nerwowy, a dziś ich wspomnienie wywołuje jedynie już śmiech. Dzisiaj opiszę dla Was jedną z takich historii.

Murarz/tynkarz


W 1997 wynajmowałem mieszkanie na bydgoskim Osiedlu Leśnym. Nazwa tego miejsca ma ścisły związek z pobliskim dużym lasem, który kiedyś zajmował również teren, na którym w latach pięćdziesiątych XX wieku wybudowano bloki. Nawiasem mówiąc, jednym z budowniczych był mój dziadek Alfons, który pracował wtedy w biurze projektów firmy budującej to osiedle. Do dziś pomiędzy blokami rośnie sporo wielkich sosen, pozostawionych wtedy przez budowniczych. Dzięki temu osiedle to ma wciąż leśny, unikalny charakter.

Wynajmowałem to mieszkanie od człowieka, który od dłuższego czasu szukał pracy. W trakcie tego szukania lubił sobie od czasu do czasu zrobić przerwę na kielicha. Dość często robił te przerwy. Choć ja nigdy pijanego go nie widziałem. Zresztą nasze kontakty ograniczały się tylko do jednego spotkania w miesiącu, kiedy płaciłem mu czynsz.
Kiedyś zamiast niego po pieniądze przyszła jego żona. Być może on akurat brał przerwę w poszukiwaniach pracy? Pani przyszła i wprost zapytała, czy nie miałbym jakiejś pracy dla małżonka. Wtedy odpowiedziałem jej, że nie mam, bo szczerze mówiąc nie chciałem zatrudniać człowieka, który najbardziej ze wszystkiego lubił wódkę.
Nazajutrz pojechałem do Szczecina, gdzie akurat moja firma prowadziła prace remontowe na budynkach dawnej centrali rybnej. 
Miałem tam czterech pracowników, którzy remontowali dach. Do dachu przylegała ściana. Jej tynk znajdował się w opłakanym stanie. Sypał się przy każdym dotknięciu.To niestety wstrzymywało zakończenie naszych prac. Do takiej ściany nie byliśmy w stanie zamontować obróbek dachowych. Było jasne, że musimy jak najszybciej otynkować tę ścianę. Moja firma nie zajmowała się jednak takimi pracami, ale też nikt inny oprócz mnie nie zamierzał tego szybko załatwić. Inwestor nie miał pomysłu gdzie w Szczecinie znaleźć tynkarza, ja nie znałem tamtejszego rynku budowlanego. Wtedy przypomniałem sobie o prośbie żony faceta, od którego wynajmowałem mieszkanie. Zadzwoniłem do niej. Okazało się, że jej mąż potrafi taką pracę wykonać. Za kilka dni miałem być w Bydgoszczy, więc umówiliśmy się, że zabiorę go do Szczecina. Kobieta bardzo się ucieszyła. To miała być pierwsza od dawna praca dla jej faceta. 
Tak jak się umówiliśmy po kilku dniach mój nowy murarz jechał ze mną do pracy. Całą drogę rozmawialiśmy o różnych rzeczach, także o jego rzekomym wstręcie do spożywania alkoholu w miejscu pracy. Niepokojące było w tej rozmowie, że to on rozpoczął, a potem kontynuował ten wątek. Wreszcie dotarliśmy do Szczecina. Musiałem zgłosić wprowadzenie na teren budowy nowego pracownika portierowi na bramie zakładu. Potem pokazałem mu pokój, w którym tam  mieszkaliśmy. Murarz szybko się przebrał i wyszedł gotowy do pracy. Wskazałem ręką dach. 


-Wejdzie pan po schodach na górę - mówiłem - tam będą drzwi na ten mniejszy dach. Z niego wejdzie pan po drabinie na wyższy. Tam jest mój kierownik budowy. On pokaże co jest do zrobienia. Ja muszę zasuwać do hurtowni, bo chłopakom brakuje materiałów. Wracam za jakieś trzy godziny. Niech pan tam idzie i bierze się do roboty.



- Dobra - odpowiedział - Tylko skoczę do sklepu po fajki i coś do jedzenia.



- Ok, ja spadam.



Wsiadłem do samochodu i pojechałem. Wróciłem mniej więcej po trzech godzinach. Poszedłem od razu na górę. Wchodzę na dach, rozglądam się, ale nigdzie nie widzę mojego murarza. Podchodzę do kierownika.



- Cześć, jak tam murarz? - pytam - Tynkuje? Pokazałeś mu wszystko?



Ten spojrzał na mnie jak na kosmitę.



- Jaki murarz? Kiedy, kto?



- Przywiozłem ci murarza - mówię zdezorientowany - Dzisiaj rano przyjechał ze mną z Bydgoszczy.

- Nikt tutaj dzisiaj nie wszedł oprócz nas - odparł
- Niemożliwe. Przecież przebrał się, pokazałem mu gdzie i do kogo ma iść. I nie doszedł do ciebie?
- No chyba mówię, że nie!


Zeszliśmy na dół. W pokoju leżała jego torba, a na krześle wisiały ciuch, w których przyjechał z domu.

Poszliśmy do portiera.


- Wyszedł na zewnątrz, ale już nie wrócił - powiedział nam.



No i co teraz? Pytałem sam siebie.



- Cholera polazł gdzieś, chleje, a potem wróci tu pijany i będzie tylko wstyd - gadałem do chłopaków - Po co ja go tu przywiozłem.



Byłem wściekły. Zadzwoniłem do jego żony. Specjalnie się nie zdziwiła. Nie miałem innego wyjścia, jak tylko czekać na dziada. Mijały godziny. Nadszedł wieczór, a potem noc. Nic, facet nie wracał. 

Rano zacząłem rozważać, czy nie zawiadomić policji. Może coś mu się stało? Ktoś go napadł? Albo zgubił się w nieznanym mieście.
Po raz kolejny zadzwoniłem do jego żony. Ona uspokajała.


- Na pewno się znajdzie, niech pan nie dzwoni na policję.



Zgodziłem się z nią. Na początku. Potem, w miarę upływającego czasu, coraz bardziej się niepokoiłem. Najpierw przyjąłem, że gość zwyczajnie się alkoholizował i tyle. Jednak po dwóch dniach nie byłem już taki pewny, że chodzi tylko o to. Różne rzeczy dzieją się na świecie.

W kolejnej rozmowie z zoną murarza powiedziałem jej zdecydowanie, że muszę zgłosić zaginiecie faceta policji. Ona niemal błagała mnie, żebym tego nie robił. Tym razem także dałem się uprosić. Wyznaczyłem nieprzekraczalny termin, po którym nie będę już słuchał żadnych tłumaczeń i zadzwonię na policję.
Rozpoczął się trzeci dzień, od kiedy znikł murarz. O 18 zamierzałem poinformować policję. 
Chyba, gdzieś tak około 17 zadzwoniła jego żona. Właśnie dotarł do domu. W roboczych ciuchach, na gigantycznym kacu, bez pieniędzy, za to z mandatem kolejowym.
Póki co nie była w stanie powiedzieć, co się z nim przez te trzy dni działo, nie mogła bowiem nawiązać z nim werbalnego kontaktu.
Tak oto zakończyła się dla mnie próba zaangażowania murarza, a dla niego znalezienia pracy.
Po jakimś czasie jego żona opowiedziała mi co się z nim działo wtedy. Spuszczę jednak na to zasłonę milczenia. W każdym razie więcej faceta nie widziałem. Ze wstydu, już do końca mojego wynajmowania tego mieszkania, po pieniądze wysyłał żonę.

środa, 23 marca 2016

Spotkania z książką

 Sala wykładowa biblioteki w Solcu Kujawskim
                           
Zakończyliśmy pierwszy etap cyklu spotkań autorskich. Mamy za sobą premierę książki, mamy występ na festiwalu podróżniczym i kilka spotkań w bibliotekach. Teraz chwila przerwy. Wszyscy myślą już o nadchodzących świętach, więc do kwietnia nie ruszamy się z domu.

Reasumując możemy napisać, że zainteresowanie jest duże, na spotkania przychodzą ludzie, którzy są zainteresowani tematem, ale niekoniecznie coś na ten temat słyszeli wcześniej. Dzięki temu mają okazję spotkać coś nowego i ciekawego.

Serce rośnie kiedy widzimy ciekawość świata u ludzi. Kiedy na festiwal podróżniczy przychodzą tłumy, kiedy biblioteka wypełnia się ludźmi.
Biblioteki to w dzisiejszych czasach miejsca kwitnące jak nigdy. Pełne twórczych pasjonatów, którym bardzo się chce. To wielka przyjemność móc się z nimi spotkać. W tych bibliotekach stoją nierzadko kolejki po książki. I to mimo zatrważających statystyk czytelnictwa w Polsce. Kto czyta ten czyta, a kto nie sięga po książkę ten cofa się cywilizacyjnie i pod każdym innym względem zresztą również.
Biblioteki robią wspaniałą robotę. Organizują mnóstwo imprez propagujących czytelnictwo. Imprez edukacyjnych dla dzieci i dorosłych. Spotkań z ciekawymi ludźmi różnych profesji. W wielu bibliotekach działają uniwersytety trzeciego wieku, do których uczęszcza coraz więcej seniorów. Niekiedy pojawia się problem gdzie ich wszystkich pomieścić.
Pod tym względem nasz kraj pięknieje. I oby tak było dalej. I oby nikt nawet nie próbował tego zepsuć!

poniedziałek, 21 marca 2016

Jak osiągnąć sukces?



Tytuł tego tekstu nie odnosi się do dowolnego życiowego sukcesu. Piszemy tutaj o sukcesie w sporcie zaprzęgowym i to tym długodystansowym.
Oczywiście sukces zaprzęgowy w naszym przypadku będzie rzecz jasna naszym sukcesem życiowym zarazem.

No dobra, jak ten sukces w takim razie osiągnąć? Po pierwsze praca, po drugie praca, i po trzecie też praca. Do tego trochę talentu i jeszcze szczypta szczęścia.
Czy sama ciężka praca wystarczy? Nie, ale jest ona w ogóle podstawą jakichkolwiek marzeń o sukcesie. Jest też oczywistym, że bez niej nie osiągniemy niczego. Nie ma szans.
Musi jednak być ona wykonana w odpowiedni sposób. Na wszystko trzeba znaleźć odpowiedni czas i miejsce. Do tego niezbędne będzie nam doświadczenie To ono pozwoli uniknąć różnych błędów i straty czasu spowodowanej błądzeniem na szlaku do celu. Trzeba wiedzieć jaką drogą nie iść.
O samym treningu, o tym jak on wygląda napisaliśmy już wcześniej tutaj.

Oprócz treningu równie istotna jest jego oprawa. Wszystko to, co dzieje się wokół nas. Długodystansowe przygotowania wymagają spokoju i porządku. Tego nam zazwyczaj brakowało i dzisiaj wiemy już jakim to było błędem, choć raczej wymuszonym sytuacją, a nie naszymi decyzjami.
W każdym razie to musi ulec zmianie. Nie będzie żadnego sukcesu jeśli nie znajdziemy spokoju i nie zrobimy z różnymi sprawami porządku. Nie będzie to proste, ale musimy przynajmniej spróbować.

Trening, spokój, porządek, zaplecze finansowe. Wszystko bierze się z tego ostatniego. Jak je zbudować? Pracujemy nad tym.
Chcemy wreszcie pokazać pełnię naszych możliwości. Pragniemy rozliczyć się sportowo z Finnmarkslopet i odczynić niejako ten wyścig. Nie ma nad nami klątwy, która odpycha nas od Finnmarka, jest brak spokoju i zaplecza. I to musimy znaleźć. Spokój i zaplecze.
Potrzebujemy osoby, która byłaby chętna zająć się w odpowiedzialny sposób naszymi zwierzakami, które zostają w domu kiedy my wyjeżdżamy. Jak dotąd zwyczajnie nie wyjeżdżamy razem. Mało tego nie ruszamy się nigdzie w ogóle. Obecny cykl spotkań z "23 kilometrem" w większości realizuję sam. To nie jest dobre rozwiązanie. Nie mamy jednak nikogo, kto mógłby zostać w domu pod naszą nieobecność.
To bardzo ważna sprawa. Jednak i tutaj potrzebne są pieniądze. Przecież nie będziemy kogoś angażować za darmo.

Potrzebujemy także zwyczajnego odpoczynku. Ciągle nie dosypiamy, nie mamy możliwości odcięcia się od psich spraw. Nie mamy wolnych weekendów, a pojęcie "urlop" w ogóle nie istnieje w naszym słowniku. To też musimy zmienić. Każdy potrzebuje wolnego czasu, takiego tylko dla siebie. Wciąż pracując nie jesteśmy w stanie nabrać dystansu do naszej pracy, nie możemy na nią spojrzeć świeżym okiem.
Krótko mówiąc musimy podnieść poziom naszego życia. Wtedy też będziemy w stanie wznieść się na wyżyny naszego "maszerstwa". Bez tego będzie to pewnie nie wykonalne.

piątek, 18 marca 2016

Jeździmy po Polsce



Spotkania autorskie w toku. Każdego tygodnia gdzieś w Polsce opowiadamy o książce i pasji, z której ona się zrodziła.

Spotykamy się w różnych miejscach. Pierwsze spotkanie, a zarazem premiera książki "23 kilometr" odbyło się w Katowicach, w kinoteatrze Rialto. Następne w trakcie festiwalu podróżniczego Włóczykij. Potem była seria spotkań w bibliotekach. W Bydgoszczy, we Wrocławiu, w Łabiszynie. Teraz czas na następne miejsca i kolejne spotkania. Dzisiaj w Solcu Kujawskim, w przyszłym tygodniu w Koronowie. Potem rozpoczniemy kwietniowy maraton. 12 spotkań w tym jednym miesiącu. Znowu będzie Śląsk, Rybnik, Katowice dwa razy, Kraków, także dwa spotkania, dwa razy również Warszawa i raz Lubartów oraz Mława.
Nasz kalendarz wypełnia się stopniowo prelekcjami. Mamy już kilka umówionych w maju, w czerwcu, czekamy na terminy w lipcu. Będą także spotkania w sierpniu, wrześniu. W każdym miesiącu pojawimy się gdzieś z naszą opowieścią i filozofią. Zaprezentujemy nasze podejście do pracy z psami. Będziemy mówić o partnerstwie zwierząt i ludzi, o fantastycznych relacjach międzygatunkowych. O szacunku dla natury i ludzi. O pasji, motywacji i pewności w dążeniu do celu.
Sporo uwagi poświęcimy także psiej starości. I ludzkim obowiązkom wobec psów starych, którym tak samo jak wszystkim innym należy się opieka i troska. Tak jak sami to czynimy na co dzień w naszym Domu Psiego Seniora.

Takie są i będą nasze spotkania z "23 kilometrem". Wpadajcie na nie, zmuszajcie nas do odpowiedzi na wszelkie pytania i głośmy wspólnie ideę szerzenia dobra wobec zwierząt i ludzi. Wobec całej Natury.

czwartek, 17 marca 2016

Niech tak będzie...



Niech tak będzie, że ten świat głupieje. Skoro musi? To a propos wczorajszego wpisu.
Dzisiaj w jednej z dyskusji jakie odbyliśmy na ten temat, padło stwierdzenie, że pozostaje nam tylko robić swoje. Świat idiocieje, a my będziemy robić swoje. Będziemy pokazywać wyższe standardy ludzkich zachowań wobec zwierząt. Może choćby w ten sposób coś zmienimy w tym porąbanym świecie. Okazję mamy ku temu ogromną, przecież spotykamy się w tej chwili z wieloma osobami, jak nigdy dotąd. Wszędzie, na spotkaniach z nami i "23 kilometrem" opowiadamy o wyjątkowych relacjach pies-człowiek. Relacjach trochę innych i czasem nieco głębszych niż mają normalni właściciele psów ze swoimi zwierzakami.
Opowiadamy o osobowościach poszczególnych psów, o ich talentach, zdolnościach i możliwościach. Mówimy o tym co najbardziej one lubią robić, czy jak wypoczywać po pracy.
Czasem niektórzy są zdziwieni, że o psie można mówić jak o człowieku. A można, nawet trzeba. Nie jesteśmy maszerami, którzy swoich psów używają jak maszynek do biegania, a po biegu wstawiają je do kojców, najlepiej jak najdalej od domu, żeby ich nie widzieć, a przede wszystkim nie słyszeć.
My przebywamy z psami niemal ciągle. Kojce są pod oknami domu. Siedzimy z nimi na wybiegu, wciąż czują naszą obecność. I nie traktujemy ich jak maszyn. To partnerzy, członkowie rodziny.

Partnerstwo w mushingu jest jego największą wartością. Uczucia, piękne chwile wśród dzikiej natury także, ale to partnerstwo nadaje specjalny sens temu wszystkiemu.

Dlatego mimo zła na świecie wokół, w naszym jest empatia, jest troska i przyjaźń. Psy mogą na nas liczyć w każdej sytuacji, a my na nie. I tego będziemy się trzymać poprawiając swój własny, mały świat. Może kiedyś dzięki temu zmieni się na lepszy, także ten duży?


środa, 16 marca 2016

Głupota, całe zło świata

   Nash, foto facebook.com  Jeff King


To z czym współcześnie mamy do czynienia, co dzieje się niemal każdego dnia, przyprawia wprost o dreszcz przerażenia i niezgody na taką sytuację. Mamy na myśli wzbierającą wciąż falę zła czynionego przez ludzi.
Chyba nigdy ta fala nie była tak wysoka. Dopiero co przez wszelkie media przetoczyła się sprawa zostawienia w lesie, na pewną głodową śmierć, suczki ze szczeniętami. Kilkoro z nich zmarło, a suczka przywiązana do drzewa, bezsilnie temu umieraniu się przyglądała.
Kolejna z ostatnich spraw to niewidoma na jedno oko klacz, do której jakiś zwyrodnialec strzelał z broni do paintballa. Ponad sto razy do niej strzelił z bliskiej odległości.

Dochodzą nas także wieści z polowań, czy szkoleń myśliwych. Trwa eksterminacja lisów. Wykopuje się je łopatami z nor, by zabić lisicę tą samą łopatą, a jej szczenięta rozdeptać butem. Na dodatek to wszystko jest filmowane przez sprawcę i publikowane potem w internecie. On jest z siebie dumny!
Inny myśliwy, przez siedemnaście lat trzymał w zagrodzie dzika, by jego znajomi i on sam mogli ćwiczyć na tym zwierzęciu swe psy. Przez siedemnaście lat!
Polskie lasy to miejsca niemal codziennych zbrodni. Zwierzaki zabija się na niespotykaną dotąd skalę. A będzie jeszcze gorzej.

Nie ma dnia, abyśmy nie usłyszeli o kolejnej tego typu sytuacji. Prawo się zaostrza, rośnie oburzenie opinii publicznej, sprawcy coraz częściej dostają wyroki bezwzględnej odsiadki... I niczego to nie zmienia. Fala obrzydliwych zachowań wciąż rośnie.
Nie omija także wielkich sportowych imprez. W trakcie Iditarod, jednego z dwóch najdłuższych wyścigów psich zaprzęgów na świecie doszło do nieprawdopodobnej sytuacji. Dwa prowadzące w wyścigu zaprzęgi, Aliy Zirkle oraz Jeffa Kinga, zostały zaatakowane przez osobnika na skuterze śnieżnym. Najpierw próbował rozjechać psy Aliy. Krążył wokół zaprzęgu dwukrotnie, a Aliy próbowała go w jakiś sposób odpędzić. Wyrwała nawet drewniany traser ze śniegu i zagroziła nim napastnikowi, co go zniechęciło do dalszych ataków. Jednak jeden z jej psów został potrącony. Na szczęście wyszedł z tego cało.

Psychopata jednak nie odpuścił. Dwie godziny później na ogromnej prędkości i przy całkowitym zaskoczeniu, przejechał przez zaprzęg Kinga. Zrobił to, po czym równie szybko oddalił się z tego miejsca.
Jeden z psów Kinga, Nash, zginął na miejscu. Drugi Crosby, ma złamaną łapę. Trzeci pies doznał także obrażeń.
Policja już aresztowała idiotę. Ten za wszystko przeprasza i twierdzi, że był pijany. Grozi mu solidna kara, więc obrał linię obrony wiodącą przez pijaństwo.

Ciągle podobne rzeczy mają miejsce. Świat stał się totalnie okrutny i nie widać szans na jego poprawę. Z jednej strony bardzo wzrosła świadomość i empatia dla zwierząt. Mnóstwo ludzi poprawia stale ich byt, ale z drugiej strony dochodzi do coraz częstszych zachowań patologicznych. Wzrasta też ilość ludzi prymitywnych i głupich. I ta głupota jest przyczyną wszelkiego zła. Głupota budzi lęki przed nieznanym, budzi nienawiść. Ta nienawiść stopniowo zaczyna być odczuwana wobec wszystkich i wszystkiego. Potem przychodzi czas na okrucieństwo.
Wystarczy popatrzeć co dzieje się w naszym kraju. Wybrani przez naród przedstawiciele władzy, nie robią nic innego jak tylko szerzą nienawiść. Wciąż zmuszają nas do kłótni i przepychanek. W takich warunkach do głosu dochodzą największe prymitywy. Obawiamy się, że to wprost prowadzi do katastrofy.
W okropnych czasach przyszło nam żyć i to pomimo tej niezwykle szczęśliwej okoliczności, jaką jest brak wojny od kilkudziesięciu lat. Choć obecny rząd robi co może, aby ten okres przerwać.
Trzymajmy się i nie dajmy złu.

wtorek, 15 marca 2016

Malina potrzebuje wsparcia



Malina to kochana niewidoma sunia po dramatycznych przejściach. Dziewczyna mieszka u naszej przyjaciółki Agnieszki, która włożyła mnóstwo serca i zaangażowania w odbudowanie relacji na linii pies-człowiek. Niestety w styczniu okazało się, że Malina ma guza nerki, jest po operacji, ale rokowania nie są najlepsze - 8-16 miesięcy życia. Dodatkowo sunia musi mieć założone usztywnienie karku, gdyż pojawiły się dolegliwości ze strony kręgosłupa. Nie poddajemy się jednak i walczymy o zdrowie Maliny.

Aby było to możliwe potrzebne są jak zwykle pieniądze. Na badania, na leki, karmę itd.
Bardzo prosimy Was o wsparcie. Liczy się dosłownie każda złotówka. Malina ma swoje wydarzenie na facebooku - Na ratunek niewidomej Malinie.
Dołączcie do niego i dorzućcie do Malinowej skarbonki chociaż po piątaku. Podajcie też dalej info o suni. To nic nie kosztuje, a i od tego piątaka też nikt nie zbiednieje, wręcz przeciwnie stanie się bogatszy duchowo, pomoże słabszej istocie, którą już kiedyś okrutnie skrzywdził człowiek.

niedziela, 13 marca 2016

Autopromocja




Czy warto przeczytać "23 kilometr"? Czy w tej książce jest coś, czemu można poświęcić trochę spędzonego na lekturze czasu?
Mamy pierwsze recenzje, które są zdecydowanie na tak. Oto kilka z nich:

"Na wstępie pragnę pogratulować Panu Krzysztofowi bardzo udanego debiutu autorskiego. Książkę oceniam bardzo pozytywnie. Jestem nią zachwycony. Jest to książka, którą chciałoby się czytać jednym tchem od początku do końca. Ja jednak czytałem ją powoli, delektując się każdą jej stroną jak przepyszną potrawą, którą chce się jak najdłużej smakować i napawać się jej doskonałym smakiem. Dzięki temu można oddać się wyobraźni i być z jej bohaterami, wyobrazić sobie te przeżycia, których doświadczyli. Doskonała kompozycja książki. Dotyka najpierw sportowej przeszłości autora, dalej tłumaczy czym jest pasja i skąd wzięło się zamiłowanie do Mushingu. Ukazuje zamiłowanie do zwierząt, również do koni, całej rodziny a przy tym jest wspaniałą książką przygodową, napisana prostym i zrozumiałym językiem. Dodatkowo zawiera szereg pięknych zdjęć. Gorąco polecam wszystkim miłośnikom psów, szczególnie tych zaprzęgowych, ale również każdemu innemu czytelnikowi. Z niecierpliwością oczekuję Drugiej części „23 Kilometr’a”. Z pozdrowieniami i wyrazami szacunku oraz podziękowaniami za dedykację."
 - Jacek Dziamski z Poznania



"Witam! Dziękuję serdecznie za otrzymane książki z dedykacjami. Swoją już zaczęłam czytać i bardzo mnie zainteresowała :) Pozdrawiam cieplutko i życzę powodzenia we wszystkich Państwa poczynaniach. 
- Krystyna

 
"Książka jest GENIALNIE napisana - tak jak powinna być pisana książka o podróży i życiu (a nie byłem-widziałem) !! (...) Ja zachęcam każdego do przeczytania książki "23 kilometr" - bo naprawdę warto !"
- Irek Kapler


"Pasjonująca lektura o życiu, celach, pokonywaniu własnych słabości i trudności rzucanych przez los. O emocjach, życiu ze zwierzakami, oddaniu. O wzlotach, upadkach, traceniu i odzyskiwaniu wiary w siebie, w ludzi, w to co się robi .... O wyprawie, zaprzęgach... :) Warto wybrać się na spotkanie z autorem :) https://web.facebook.com/events/1093955380644354/"
- Agnieszka Brzozowska

 
"(...) Czyta sie z ciarkami biegajacymi po plecach, czyta sie otwierajac oczy na to, czym moze byc Pasja przez duze "P". Jakie czlowiek jest w stanie podjac kroki, jakie wyrzeczenia, jakie postanowienia i jaka heroiczna walke. Mushing. Niby wiemy co to, ale mnie nagle otwarly sie oczy- jak mozna przygotowac sie do zimna i polubic mroz, jak trzeba sie ubierac zeby dac rade w kilkudniowej podrozy saniami, kiedy temperatura spada do minus czterdziestu stopni, jak rozmawiac ze soba albo o czym myslec kiedy jedzie sie setki kilometrow przez sniezna lub lodowa pustynie i nie ma do kogo ust otworzyc. (...) nie spodziewalam sie takich wrazen i takiego przeniesienia mnie w grozny i ryzykowny, a jednak swiat basni. O trudzie i zacietosci, o pracowitosci i samozaparciu. o PASJI dowiesz sie z tej ksiazki bardzo wiele. Wiec Moi Drodzy- ja Kunegunda Rosomak serdecznie Wam ja polecam. Mozna ja kupic przez internet. Mozna pojechac na spotkanie z Daria i Krzysztofem- daty i miejsca spotkan sa na stronie. (...)
Zapraszam i prosze- nie pozwolmy zmarnowac tego piecia sie pod gore, z glebokiego dolu, zeby stanac na brzegu i zaczerpnac swiezego powietrza oraz zobaczyc przestrzen, gdzie wszystko dobre moze sie wydarzyc. Panstwo Nowakowscy zasluzyli na to- na wolnosc, spokoj i laur zwyciestwa. Ciesze sie, ze pozwolili mi byc ze soba. Jestem z Nich dumna. Polecam i jeszcze raz polecam:)"

- Kunegunda Rosomak

piątek, 11 marca 2016

Wielki sen



Nie ma co owijać w bawełnę. Najwyższy czas nazwać wszystko po imieniu. Ujawnić się z planami.
Zaczniemy tak:
Od zbyt wielu lat jesteśmy w mushingu, aby nie dorobić się solidnego pakietu marzeń i pomysłów na mega projekty. Zbyt długo. Otóż naszym celem jest stworzenie potężnego zespołu psów i ludzi. Potężnego w sensie jego możliwości, nie ilości. Zespołu, który bez śladu kompleksów będzie potrafił stawić czoła największym wyzwaniom jakie niosą ze sobą jedynie długodystansowe wyścigi i wyprawy. To jednak nie wszystko. Ten zespół ma także w ciągu kilku najbliższych lat dogonić norweską czołówkę zaprzęgowców i choć trochę ich pogonić. Oczywiście marzy nam się zwycięstwo w którymś z tych najdłuższych w Europie wyścigów psich zaprzęgów. Zdajemy sobie jednocześnie i w pełni sprawę jak jest to trudny do zrealizowania cel. Właśnie ze względu na tę trudność nim się zajmujemy.

Krótko mówiąc tworzymy zespół, ciężko pracujemy, startujemy w wyścigach, osiągamy sukcesy i niezbędną do życia satysfakcję z tego co się robi.
Mamy wiedzę i doświadczenie. Jesteśmy odpowiednio zmotywowani i gotowi do przejścia na znacznie wyższy poziom. Moment na to jest idealny. Znamy już swoje możliwości, znamy też wszelkie realia. Możliwość popełnienia błędu w przygotowaniach zmalała do minimum. To bardzo istotne, aby nie zniszczyć szans jeszcze przed startem.

Życie układa nam się tak, że nie możemy pozwolić sobie na luźne podejście do mushingu. Albo zajmiemy się nim na najwyższym poziomie, albo zakończymy tę przygodę. Nie pójdziemy żadną pośrednią drogą. Większość naszych psów to emeryci, a wyścigowy zaprzęg potrzebuje zasilenia młodymi psami. Nie przyjmiemy jednak do kennelu ani psiego ogona jeżeli nie będzie ewidentnych szans na realizację naszego ambitnego planu. W innym przypadku usiądziemy sobie z emerytami na ławeczce w słońcu pod domem, a świat nie zobaczy na czele wyników Finnmarkslopet polskich nazwisk. Nie to nie.

Szukamy sponsorów. Poważnych sponsorów, którzy są w stanie dostrzec nasz potencjał i wpisać go w swoją wizję kreowania wizerunku własnej marki. Nie będziemy wchodzić we współpracę z firmami, które nie mają takiej wizji. Pasja za pasję, inaczej nie ma to sensu. My włożyliśmy w mushing całe swoje i naszych psów życie. Poświęciliśmy je rezygnując świadomie z wielu innych możliwości, które niesie współczesny świat, więc albo robimy to poważnie, albo wcale. Taka idea będzie przyświecać nam w tym nowym etapie naszego zaprzęgowego życia. Szkoda, że tak późno to zrozumieliśmy.

Sprzedajemy też książkę. Teraz to główne nasze zajęcie. Książka podoba się czytelnikom. Mamy same pozytywne, a czasem nawet entuzjastyczne recenzje. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, żeby ją kupić i przeczytać.
Organizujemy dużo spotkań autorski i prelekcji. Przychodzi na nie, aby nas posłuchać mnóstwo ludzi. To daje nadzieję, że nasza idea dotrze do jakiejś części ludzi, a wtedy okaże się co dalej.

Nasi Drodzy, doszliśmy w działalności z psami do końca pewnego etapu. Na tej mecie znaleźliśmy się z całym bagażem uzbieranym po drodze. Czy okaże się ona metą etapu, czy całej drogi to zależy od pieniędzy. W zasadzie tylko od nich. No i zdrowia, ale to póki co jeszcze nam dopisuje. Będą, więc pieniądze, będzie dalsza droga, sukcesy i wspomniana wcześniej satysfakcja. Nie będzie pieniędzy to zostaniemy w domu z emerytami. Będzie szkoda, ale co zrobić.

Wszystko w rękach finansów. To trochę obrzydliwe, że wartość człowieka w sumie zależy od tego czy ma on pieniądze, aby tę wartość móc zaprezentować. Taki jednak głupi jest ten świat i szybko się na lepszy nie zmieni.
Kupujcie zatem książkę, czytajcie i polecajcie ją innym. My za to będziemy mogli dawać Wam radość w pięknych relacjach z wielkich tras i w kolejnych książkach. Polecamy się Waszej pamięci.

Mushing to potwornie ciężki rodzaj ludzkiej aktywności. Trudność nie polega na zmaganiach z ciężkimi warunkami, mrozem, śniegiem, czy wielkim dystansem na szlaku. Do tego przygotowujemy się w czasie treningów. Prawdziwą trudnością są emocje, które ten rodzaj działalności wymusza na ludziach. Psy żyją bardzo krotko, kilkanaście ich lat przy kilkudziesięciu naszych to ogromna dysproporcja. Śmierć jest obecna więc w każdej chwili. Robimy coś pięknego z psami, a jednocześnie one umierają i znikają z naszego życia. Jakby ich nigdy nie było. Zostają tylko zdjęcia i wspomnienia. Normalny człowiek ma z psią śmiercią do czynienia góra kilka razy w życiu. My, bywa, kilka razy każdego roku. To jest największa trudność mushingu. Tego nie możemy przetrenować, oswoić. Pierwsza śmierć naszego psa zaprzęgowego, Adji to była trauma, której ślady wciąż nosimy w sercach, ale każda następna wcale nie była mniejsza. Wciąż opłakujemy Acia, którego nie już z nami trzy lata. Saby nie ma dwa, a wciąż o niej rozmawiamy. Nie wspomnę nawet Vilego, którego śmierć omal nas nie zniszczyła. Teraz odeszła Juma, znowu wywołując falę żalu. Nie sposób uodpornić się na psią śmierć. Na ludzką bezradność.

niedziela, 6 marca 2016

Jumka odeszła



Dzisiaj miałem trochę poopowiadać o Iditarod i Finnmarkslopet, które się wczoraj rozpoczęły. Muszę to jednak odłożyć na razie. Życie chciało inaczej.
Rano umarła Juma. Odeszła tak jak żyła. Cicho, spokojnie, wśród swoich psów i obok siostry Szejenki, z którą tak strasznie były zżyte. Zawsze wszędzie chodziły razem, zawsze obok siebie. Tym razem Szejen była obok Jumki do końca. Jej umęczone walką z chorobą serce stanęło. Nie miało już siły bić dalej. Jumki nie ma. Choroba wygrała, choć wyrwaliśmy jej niemal pięć miesięcy psiego życia. To bardzo dużo. Dla jedenastoletniego psa pięć miesięcy to ogrom. Tu wygraliśmy. Do końca jej życie było szczęśliwe na tyle, na ile pozwalał jej ciężki stan. Chodziła między psami, czasem nawet trochę biegała. Wciąż była razem z siostrą. Tylko mieszkała już z nami w domu. Zawsze sprawdzała razem ze mną, czy zamknąłem wszystkie psy w kojcach, a potem biegła do domu. Nie psuł tego ból, ani złe samopoczucie. Leki robiły swoje.
Straciliśmy przyjaciela. Żegnaj mała, może jeśli jest coś po drugiej stronie, to kiedyś się tam spotkamy.

środa, 2 marca 2016

Wspomnienia z Inarijarvi Expedition 2010



Tak wygląda wyprawowy poranek, kiedy jest bardzo zimno.

O piątej rano zaczęliśmy powoli budzić się do życia. Szło nam to opornie. Perspektywa wyjścia ze śpiworów i namiotu na zewnątrz, gdzie temperatura spadła do minus 40 stopni, nie była zbyt zachęcająca. Odwlekaliśmy ten moment ile tylko się dało. Powolne wynurzanie ze śpiwora to norma w takiej sytuacji. Zesztywniałe i zakwaszone mięśnie nie pomagają sprawnie i szybko się poruszać. Potrzebują trochę rozruchu. Jednak czas naglił. Kończyło się jedzenie dla psów i paliwo do kuchenek. Przed nami wciąż było ponad sto pięćdziesiąt kilometrów szlaku i bardzo chcieliśmy pokonać tę odległość tego dnia i znaleźć się wreszcie w ciepłej chacie.
Jednak zimno spowalniało nasze ruchy. Dobrze byłoby napić się gorącej herbaty, czy kawy. To jednak musiałoby zabrać wiele czasu. Trzeba by stopić śnieg, zagotować powstałą w ten sposób wodę, i tak dalej. Mieliśmy na to zbyt mało paliwa.
Dlatego postanowiliśmy najpierw ruszyć. Rozgrzać się biegiem, a postój na śniadanie, na kawę i obowiązkowe karmienie psów zrobić trochę później, kiedy słońce przegoni nieco ten wielki mróz. To był dobry pomysł. Psy zjadły duży posiłek o pierwszej w nocy, więc ich brzuchy były pełne. Mogliśmy zatem taki plan wprowadzić w życie.

Stopniowo, w miarę wykonywanych czynności, nasze mięśnie zaczynały działać. Ruch rozgrzewał. Zwijaliśmy namiot, pakowaliśmy śpiwory i gary w sanie. Psy tymczasem wciąż spały na słomie przykryte kocami. Dopiero kiedy wszystko spakowaliśmy to zaczęły się ruszać. Pozałatwiały swoje fizjologiczne potrzeby, poprzeciągały się i zaczęły kręcić. W ten sposób, tak samo jak my, szukały ciepła w ruchu.
Zebraliśmy do worków słomę spod psów. Może nam się jeszcze przydać w dalszej części trasy. Mieliśmy już jechać prosto do bazy, ale nie byliśmy do końca pewni, czy te sto pięćdziesiąt kilometrów puści nam w całości. Dlatego lepiej mieć jeszcze słomę. W razie ewentualnego biwaku.

O szóstej z minutami ruszyliśmy. Psy były zadowolone, że mogą rozgrzać się biegiem. My staraliśmy się im jak najbardziej pomagać odpychając się nogami, tak aby było nam cieplej. 
Nad śniegiem unosiła się, gruba na kilkadziesiąt centymetrów mgła, niechybna oznaka wielkiego mrozu.
Płozy sań strasznie hałasowały na twardym i mocno zmrożonym śniegu. Dźwięk jaki wydawały przypominał pisk.
Kiedy jest tak zimno nie można niczego pokpić. Nie wolno nam zdjąć rękawiczek, choć podczas manewrów ze sprzętem jest tego ogromna pokusa. Jednak ich zdjęcie, choćby na kilka minut, może zakończyć się odmrożeniami. Tak samo z twarzą. Ją również musimy zasłonić tubą, kominem, kołnierzem kurtki, czy kominiarką.

Biegnąc przed siebie zbliżaliśmy się jednak do słonecznego ciepła. Około siódmej słońce wreszcie pojawiło się nad widnokręgiem. Teraz z każdą chwilą robiło się nam cieplej. Faktyczna temperatura zmieniała się znacznie wolniej niż ta odczuwalna. Jednak najważniejsze jest to jak się czujemy. A ruch i słońce robiły swoje. 
Pół godziny później zatrzymaliśmy się wreszcie na śniadaniowy postój. Musieliśmy przygotować psom gęstą zupę i sami też coś ciepłego wypić i zjeść. Zapowiadał się piękny, ale też długi i trudny dzień. Od biwaku przejechaliśmy mniej więcej dwadzieścia kilometrów. Zostało nam ich jeszcze ponad sto trzydzieści. Warunki jednak były świetne. Zmrożony śnieg nie hamował sań, psy biegły po nim lekko i szybko. Jeśli tylko utrzyma się pogoda to wieczorem będziemy w bazie.

Laponia 2010


































wtorek, 1 marca 2016

Jak kupić książkę?



Z "23 kilometrem" przerobiliśmy już wiele. Była zrzutka, była przedsprzedaż, była i prośba o wsparcie. To wszystko już za nami. Książka jest, czeka w paczkach na czytelników. Trzeba teraz do nich dotrzeć.
Organizujemy spotkania autorskie. Dwa wielkie za nami, jutro kolejne, tym razem dużo mniejsze, bo w małej miejskiej bibliotece w Bydgoszczy. Potem będą następne. Na spotkaniach będzie można książkę kupić bezpośrednio od nas.
Nie tylko tam zresztą. Cały czas jest ona dostępna  także w internecie. Wystarczy napisać do nas maila, zamówić egzemplarz, bądź kilka, podać adres do wysyłki i wpłacić na nasze konto 39 zł za książkę i 10 zł za wysyłkę Pocztą Polską lub 5 zł za wysyłkę InPostem.

Zapraszamy do zakupów. To może być idealny pomysł na prezent na Wielkanoc.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...