środa, 17 lutego 2010

Niezwykła historia Luny

Pewnego dnia przeglądając różne psie strony w internecie trafiliśmy na błagalne ogłoszenie, "półtoraroczna suczka husky zostanie zabita jeśli nie znajdzie domu do soboty". Potem następowały zupełnie już klasyczne hasła z cyklu - "właściciel sobie z nią nie radzi, suka ucieka, poluje na zwierzaki, więc znalazł weterynarza, który zgodził się zwierza uśpić".
Takich ogłoszeń jest bardzo dużo, często ktoś kto chce psa się pozbyć wymyśla różne dramatyczne historie, aby tylko przyspieszyć oddanie psa, licząc na ludzką litość. Trudno powiedzieć jak naprawdę było w przypadku Luny, w każdym razie nas jej historia ujęła. Może stało się tak dlatego, że kilka lat temu usłyszeliśmy podobną? Wtedy do naszego kenelu trafiła Saba, która od kilku sezonów jest genialną liderką potrafiącą przeprowadzić zaprzęg najtrudniejszą trasą.
Luna nawet z wyglądu przypominała Sabę.

W każdym razie pewnego sierpniowego dnia pojawiła się u nas. Nie było to takie proste, bowiem najpierw nie mogliśmy jej odebrać z tymczasowego domu w Wieliczce, bo dziewczyna miała potworne problemy po nieudolnie wykonanej sterylizacji i musiała długo się leczyć - leczyliśmy ją także dłuższy czas już u nas - a potem... No cóż w tym miejscu musimy przenieść się ponad rok temu na trasę z Wieliczki do naszego domu.

Była plus minus pierwsza w nocy, Kacper spał mocno na tylnym siedzeniu, luna w bagażniku kombi , a ja mocno zmęczony za kierownicą. W pewnym momencie pojawiła się jakaś stacja benzynowa, ucieszył mnie ten fakt, bo musiałem się zatrzymać i choć na chwilę zdrzemnąć.
Postanowiłem wcześniej, jeszcze przed podróżą, że będę bezwzględny i nie wypuszczę Luny z samochodu nigdzie na trasie i opuści go dopiero na naszym podwórku. Cóż poradzić jednak na ludzkie słabości?
Pomyślałem, cholera jedziemy już tak długo, pewnie chce jej się siku. Ach, wypuszczę ją i z czystym sumieniem sam pośpię.
Jak pomyślałem tak zrobiłem i po raz kolejny przekonałem się o prawdziwości powiedzenia, że jak ktoś ma miękkie serce to musi mieć też twarde cztery litery. Chociaż w tym przypadku bardziej oddająca sytuację byłaby kompilacja tego powiedzenia z tym o dobrych nogach.

Wróćmy jednak do sedna. Wysiadłem z auta i poszedłem na jego drugi koniec. Rzut oka przez szybę, na oko wszystko w porządku. Luna siedział w środku przypięta linką z karabinkiem do obroży. Nigdy nie wożę psów w samochodzie inaczej, a tej linki i tego karabinka używam od lat, więc nic nie może się wydarzyć.
Jak okrutnie wtedy się myliłem! Przekonałem się o tym natychmiast, jak tylko podniosłem klapę bagażnika. Luna wystrzeliła jak z procy ze środka i wcale nie zatrzymała jej linka tylko zwyczajnie pognała przed siebie wprost w czerń nocy!

O k... a! Zdążyłem tylko pomyśleć. Złapałem jakąś smycz i za nią. Wokół stacji były jakieś puste budynki, rozwalone ogrodzenia, i teren zarośnięty chaszczami do pasa.
Biegłem za nią i wołałem, a ta małpa nic, leciała jak opętana przed siebie. A w mojej głowie tłukły się myśli, co ja powiem rano ludziom którzy włożyli tyle serca, pracy i pieniędzy w uratowanie Luny?
Wszystko schrzaniłem!

Wróciłem do samochodu. Tam został Kacperek, sam w obcym miejscu, jak się obudzi i zobaczy, że jest sam na pewno się przestraszy. Nagle widzę Lunę. Tak wraca!
Płonne nadzieje. Nie ma szans, żeby się do mnie zbliżyła. W Wieliczce powiedzieli mi, że boi się facetów, że właściciel mężczyzna bił i ją i ogólnie źle traktował i przez to Luna nie zadaje się z tą płcią! Tragedia. Całe szczęście, że nie oddalała się zbytnio i trzymała w zasięgu wzroku. Co odbiegnie dalej to zaraz wraca. Stwarzało to jakieś szanse. Obudziłem Kacpra, a ten wyskoczył z samochodu natychmiast gotowy do akcji, mimo, że jeszcze sekundę wcześniej spał jak zabity! Chłopak ma osiem lat, a w takich sytuacjach zachowuje się jak dorosły. Razem osaczamy Lunę, mamy mało czasu. Znam przecież haszczaki i wiem doskonale, że w każdej chwili coś może ją zainteresować i przestanie się nas trzymać, a wtedy ...Strach pomyśleć.

Lecimy za nią, potem nagle uciekamy. Suczka to widzi i biegnie za nami. Super! Gonimy się tak jakieś czterdzieści minut. Kilka razy była już tak blisko!
Parna, gorąca noc jest naszym sprzymierzeńcem. Chciało jej się pić od tego biegania. Wzięliśmy miskę z wodą i za nią. Widziałem, że bardzo chce, ale się boi podejść. Wtedy się wycofałem, całą akcję wziął na siebie Kacperek. Usiadł na krawężniku, miska obok, w ogóle nie zainteresowany psem. Luna przeciwnie! Trawiona pragnieniem kręciła się co raz bliżej. W pewnym momencie Kacpi ją dopadł, ,,,ale wyrwała się mu kiedy niemal już ją miałem.
Zaczęliśmy wszystko od nowa. I po jakimś czasie Kacper Zawodowiec dorwał ją przy misce. Tym razem przygniótł ją całym ciałem, a ja zdążyłem. Zapakowaliśmy ją do samochodu i wykończeni padliśmy na trawniku obok. Teraz chyba dostanę zawału - pomyślałem.
Wszystko przez ten cholerny karabinek. Wypiął się, choć nigdy wcześniej nic takiego się nie zdarzyło.

Do Darii zadzwoniliśmy dopiero po wszystkim, odebrało jej mowę, kiedy usłyszała co się stało. Postanowiłem, że nigdy o tym nikomu nie powiem, ale minęło dużo czasu i zmieniłem zdanie.

Dzisiaj Luna wiedzie szczęśliwe życie w naszym kenelu. Pracuje z psami, mieszka z Kleinem i Odynem, z którymi bawi się niemal bez przerwy, niekiedy doprowadzając ich do szału.
I tylko czasem myślę - jak dobrze, że Kacpi ją wtedy złapał!








poniedziałek, 8 lutego 2010

Powrót ze szkoły

Piękna, słoneczna pogoda zachęciła nas do "porzucenia" samochodu i odebrania Kacpra ze szkoły na piechotę.
Spacer przez las i nad rzeką to fantastyczna okazja do obserwowania tylko pozornie uśpionej natury. Śniegowa kołderka pokrywająca świat pozwoliła nam zobaczyć jak dużo dzikich zwierząt żyje wokół nas i jakim ułatwieniem dla ich wędrówek jest zamarznięta rzeka.







Noteć zimą



niedziela, 7 lutego 2010

A życie płynie dalej...

Ostatnio życie nie oszczędzało nam wrażeń - ślepy los zabrał nam weterankę Whisky, a ludzi z naszego teamu też dopadły choroby.
Śmierć psa to najgorsza i nieunikniona zarazem część mushingu. Nigdy nie ma na nią odpowiedniej pory i nie sposób się do niej przygotować. Żyjąc na co dzień z ukochanymi psiakami nie zdajemy sobie sprawy, że je wszystkie też to kiedyś spotka i będą żyły jedynie w naszych sercach. Psy zdecydowanie za krótko żyją, pozostaje nam jedynie wierzyć, że po drugiej stronie są szczęśliwe i że się kiedyś wszyscy razem spotkamy.
Na pewno się nie poddamy i nie zrezygnujemy z naszej pasji - sposobu na życie, będziemy dalej wytrwale dążyć do realizacji marzeń, bo dla nas tylko takie życie ma sens.
Miejmy teraz nadzieję, że najgorsze już za nami.
Niestety zegar tyka i czas rozpoczęcia wyprawy coraz bliżej. Tymczasem po tych wszystkich opadach śniegu rozpoczęły się dla nas chwile wybitnie ciężkiej pracy.
Zgodnie z założeniami treningowymi w styczniu i lutym mieliśmy przejechać co najmniej 1000 kilometrów podczas treningów, jednak ze względu na niespotykaną u nas grubość pokrywy śnieżnej nie mamy najmniejszych szans nawet zbliżyć się do tej ilości.
Przejechanie 20 kilometrów jednym ciągiem jest w tych warunkach wyczynem.






Śniegu niekiedy jest tak dużo, że konieczne staje się przecieranie szlaku przed psami, gdyż one niemal w nim znikają. Ma to tę pozytywną stronę, że w tej chwili nie ma szansy spotkać kogokolwiek w lesie, a jedynymi śladami ludzkiej obecności są nasze ślady i sporadycznie koleiny po traktorze dowożącym pokarm dla zwierząt do paśników. Takie udogodnienia jak owe koleiny wykorzystujemy jak tylko się da, aby ulżyć psom i sobie.






Treningi zamieniły się w tych warunkach w katorżniczą dosłownie pracę, ale mamy też nadzieję, że zaprocentuje ona wspaniale na wyprawie. Prawdopodobnie bieganie w takim śniegu będzie źródłem nieprawdopodobnej mocy psów, a skoro na Inarijarvi śniegu będzie o wiele mniej, ponadto będzie on mocno przewiany i bardzo twardy, to nasz trening może się okazać bardzo skutecznym.






Przez to wszystko porobiło się tak, że nasz syn Kacper najczęściej wraca ze szkoły zaprzęgiem. Po prostu na koniec treningu zajeżdżamy po niego zaprzęgiem pod szkołę, tornister ląduje w worku sań, a Kacpi na ich płozach i jedziemy do domu. Wzbudzając, rzecz jasne niemałe zdumienie wśród rodziców i innych uczniów.





Na dodatek w ramach gratisowych atrakcji musimy mijać po drodze martwego jelenia. Nie mamy bowiem w tym miejscu innej możliwości. Zgłosiliśmy oczywiście jego obecność miejscowym myśliwym, ale oni ze względu na trudny dostęp mają teraz spory problem z usunięciem go. Wszak to wielkie i ciężkie zwierze i nie da się tak po prostu wziąć go pod pachę i wynieść. Problemu nie mają z tym lisy i kruki, które konsekwentnie go zjadają. Może za, powiedzmy tydzień, problem dosłownie zniknie.




Wreszcie też przetestowaliśmy otrzymany od sponsora namiot firmy Husky. Urządzenie mające zastąpić nam dom na jeziorze Inari, sprawia bardzo pozytywne wrażenie i powinno sprostać naszym wymaganiom. Testowaliśmy go w kilkunastostopniowym mrozie i wszystko było w porządku. Jest prosty w "obsłudze", nieprzewiewny i wydaje się, że posiada bardzo sprawny system wentylacji, co przy dużym mrozie ma ogromne znaczenie. Musimy jedynie zaopatrzyć się w kilka lodowych śrub, których nie ma w wyposażeniu żadnego z takich namiotów, a na zamarzniętej tafli jeziora tylko one pozwalają skutecznie przytwierdzić namiot do podłoża.



środa, 3 lutego 2010

Żegnaj Whisky

W sobotę 30 stycznia o 2.05 odeszła od nas na zawsze nasza kochana, pierwsza w ogóle suczka, Whisky. Umarła zaatakowana przez wyjątkowo złośliwy nowotwór, po siedmiu dniach walki z chorobą.

Zjawiła się u nas dziewięć lat temu jako trzynastomiesięczny dzieciak i od razu podbiła nasze serca niesamowitą potrzebą biegania. Mówiliśmy o niej Whisky Zawodowiec, bo potrafiła bez niczyjej pomocy wyjść z każdego poplątania lin, ominąć każdą przeszkodę w terenie, a ponadto była niezrównanym partnerem wszystkich psów w zaprzęgu. Dla niej praca w psim teamie to było prawdziwe szczęście.

Pracowała w parze z Adją, która do stada trafiła zaraz po niej. Na długo stworzyły najlepszy nasz duet zdolny poprowadzić duży zaprzęg. Startowała we wszystkich naszych ówczesnych zawodach jako niezbędny i podstawowy członek zaprzęgu. Razem z nią uczyliśmy się mushingu i dzięki niej mogliśmy poznać wiele cech jej rasy.

Była niezależnością w czystej postaci, zaprzeczeniem teorii dzisiejszych hodowców, którzy twierdzą, że husky to taki sam pies, jak każdy inny.

Whisky zaprzeczała tym teoriom, uciekała kiedy tylko nadarzyła się choćby najmniejsza ku temu okazja. Polowała na ucieczce na kury i krowy w okolicy przysparzając nam wiele stresów. Taka była i taką kochaliśmy, a jej niezależność zamieniała się w totalną potrzebę współpracy z psami i człowiekiem w zaprzęgu.

To, że byliśmy świadkami jej przemian, to wielkie szczęście i ogromna porcja doświadczenia, bez której nie znaleźlibyśmy się tak szybko w miejscu, w którym dziś jesteśmy. Dziękujemy Ci Whisky za dziewięć lat spędzonych z Tobą. Nigdy Ciebie nie zapomnimy.

Smutne jest to, że choroba przyplątała się do Niej w takim momencie, kiedy po latach ciężkiej pracy jesteśmy już tak blisko spełnienia naszych marzeń. Whisky to jeden z tych psów, dzięki którym uwierzyliśmy kiedyś, że można stawiać przed sobą naprawdę trudne zadania, kiedy ma się takich partnerów jak Ona.

Od dwóch sezonów już nie biegała z powodu nieoperacyjnego guza w nosie, ale nadal aktywnie uczestniczyła w życiu stada, świetnie dogadując się ze wszystkimi psami. Była chyba najbardziej lubianym psem w kenelu. Planowaliśmy zabrać Ją i resztę emerytów na wyprawę, aby chociaż mogli nam kibicować na miejscu. Wszak to Oni wszyscy przyczynili się do tego, że dzisiaj już niemal pakujemy się do wyjazdu.

Whisky od dawna mieszkała w jednej budzie z Bają, która pojawiła się u nas w 2001 roku i od początku została przyjaciółką Whisky. Teraz od niedzieli Baja nie chce wychodzić z budy. Stale leży tam gdzie mieszkały razem.

Śmierć psa to najgorsza strona mushingu, jedyna do której nie sposób się przyzwyczaić. Czas ucieka tak szybko, a psiurki żyją tak krótko. Nam zdarzyło się to po raz drugi i wywołało taką samą reakcję jak poprzednio. Przyszła myśl, żeby rzucić to wszystko w diabły, że to za trudne kiedy nie najmłodsi już ludzie ryczą nad psim grobem i nie potrafią psa pogrzebać. Kiedy umiera bliski nam człowiek to przynajmniej w pochówku wyręczają nas inni ludzie, z psem wszystko musimy wykonać sami.

Potem, kiedy największa rozpacz mija wracamy jednak do mushingu, bo takie jest przecież życie, bo wszystko musi toczyć się naprzód, bo cóż byłoby to wszystko warte, gdybyśmy teraz odpuścili?

Dzisiaj pojedziemy zaprzęgiem do lasu. Whisky też na pewno by tak zrobiła.

Żegnaj Mała, na zawsze pozostaniesz w naszych sercach!






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...